***
– Aż dziwne, że zasnęła. – Maks popatrzył na siostrę z
mieszanką troski i rozczulenia. – Jest tak przejęta tym wszystkim, że bałem
się, że nie będzie potrafiła sobie poradzić i uspokoić się. Z trudem panuje nad
swoimi emocjami…
Opadł na kanapę obok siostry i z ciężkim westchnięciem
oparł głowę o oparcie, gapiąc się w pożółkły sufit.
– Jest dzielna – napomknął Tristan, zerkając na nią kątem
oka.
Pogładził jej nieuczesane, jeszcze mokre włosy, zaczesując
je do tyłu i szczelniej opatulił dziewczynę kocem. Gdy sprawiała wrażenie tak
bezsilnej i niewinnej miał ochotę zamknąć ją szczelnie w swoich ramionach i
tuląc chronić, aby nikt nie mógł jej skrzywdzić. Nachodzące go momentami
podobne uczucia, wręcz go przerażały; nie potrafił się z nimi oswoić.
– I niech tak pozostanie – powiedział Maks ponuro. – Nie
wiadomo, co może się stać za chwilę, co może stać się z mamą… – przeniósł wzrok
na przyjaciela i Sarę. – Bycie dzielną, oprócz naszego wsparcia to chyba
jedynie, co może ją uratować przed całkowitym załamaniem się i poddaniem.
Maks przymknął oczy. Pomimo tego wszystkiego co się
wydarzyło i co jeszcze mogło się zdarzyć pozwolił sobie na chwilę spokoju i
relaksu. Dopuścił do głosu rozsądek, który momentalnie wyciszył targające nim
emocje. W głowie układała mu się lista wydarzeń i plan działania. Powoli godził
się z faktem, że jest bezsilny wobec tej całej sytuacji. Emocje pchały go ku
drodze rozpaczy i poddania się strachowi, i tęsknocie, ale rozsądek krzyczał,
by zawrócił i myślał trzeźwo. Priorytetem teraz było chronienie siostry, nawet
jeśli jego własna matka miałaby przepłacić to życiem. Taka właśnie była bolesna
prawda, której musiał spojrzeć w oczy i przed, którą musiał się ukorzyć. On sam
to wiedział. Z ogromnym bólem musiał to przyznać i pogodzić się z takim stanem
rzeczy. Jednak jego starszy brat prędzej rozpętałby wojnę ze wszystkimi
Królestwami i wymiarami, aby tylko odnaleźć matkę, zachować Sarę przy życiu i
trzymać rodzinę w ryzach. Ksawery nawet nie dopuszczał do siebie żadnej myśli,
że może być inaczej, a Maks nie musiał rozmawiać o tym z bratem, by to
wiedzieć. I szczerze powiedziawszy tak jak bał się stracić i mamę, i Sarę, tak
samo bał się podobnej rozmowy z bratem. Nie chciał być tym, który uświadomi go,
że być może jedynym sposobem na odzyskanie matki jest oddanie Potępionym, Sary.
A gra va banque, na którą był gotów Ksawery mogła doprowadzić do katastrofy.
Od tego całego rozmyślania zaczęła boleć go głowa. Chciał
chwilę odpocząć, ale kiedy tylko nieco się rozluźnił umysł zalała fala
przeróżnych myśli i na tym odpoczynek się skończył. Wstał z kanapy i
przeciągnął się. Sen padał mu piaskiem na powieki, ale nie chciał się mu
poddać.
– Chcesz kawę? – zapytał Tristana, ale ten nie zaszczycił
go żadną odpowiedzią.
Brunet bowiem przysnął na siedząco z głową opartą o głowę
Sary. Maks uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Jeśli faktycznie mieliby być
razem niech los im na to pozwoli, wręcz pobłogosławił im w myślach.
Brat dziewczyny podszedł do wydzielonej na kuchnię części
i poszperał w szafkach w poszukiwaniu czegokolwiek z kofeiną oraz największego,
dostępnego kubka.
Kiedy tak stał i czekał aż woda się zagotuje zaczął
zastanawiać się nad tym, co jakiś czas temu powiedział Tristan o opętaniu. Z
jednej strony, kiedy próbowali pod Zakonem dość prostym egzorcyzmem wywołać
imię tego, co potencjalnie opętało Sarę nie podziałało to tak jak tego
oczekiwali. Jednak zdawało się rozjuszyć owy byt, aby odpuścił i uwolnił
świadomość jego siostry. Z drugiej strony, gdyby to naprawdę chodziło o
opętanie to matka już dawno wyrwałaby to coś z ciała córki, bez większych
problemów. Ba! Nawet poszłaby z nią do jakiegoś z aniołów, który kręcili się
jak ochroniarze po Zakonie, aby skutecznie wyegzorcyzmowali duszę. A nigdy nic
takiego się nie stało. Matka bała się zarówno Cynoberian jak i Aschian.
Pamiętał jak nocami i dniami ślęczała nad wymyślaniem bajeczek na różne okazje,
których i on, i Ksawery musieli się nauczyć, a później też Sara. Pamiętał, jak
szukała wyjaśnienia dla tego dziwnego znamienia, z którym jego siostra się
urodziła i jak pojechała z nią, kiedyś, aby je wyciąć. I odkąd wróciła zaczął
się ten cały teatrzyk z historyjkami, Aktem Wykluczenia, kiedy Sara miała
trzynaście lat… W tym momencie, elektryczny czajnik pstryknął
charakterystycznie na znak, że woda się zagotowała, a Maksa uderzyło dziwne
przeczucie, nad którym nigdy wcześniej się zastanawiał. Ewa mogła wiedzieć dużo
więcej niż to do czego się przyznawała. Ale, dlaczego? Pytał sam siebie. Nie
miało to absolutnie żadnego sensu! Byli rodziną, nie było potrzeby zatajania
czegokolwiek. Zalał swoją kawę wodą i zamyślony patrzył przez chwilę na
wypływające i pękające bąbelki na jej tafli.
Pukanie do drzwi wyrwało go z tych, miał nadzieję,
bezsensownych rozmyślań.
– Wchodźcie. – Maks od razu wpuścił brata i szwagierkę do
środka, i zamknął za nimi drzwi.
Nagły hałas zbudził Sarę z i tak płytkiego snu. Kiedy
tylko zobaczyła, kto przyszedł od razu żywiej spojrzała na brata i Milenę.
W oczach Sary nadzieja błyszczała jaśniej od gwiazd, a
Ksaweremu kroiło się serce na myśl, że będzie musiał ją zgasić. Patrzyła na
niego tymi wielkimi, brązowymi krążkami, czekając na dobre wieści, których nie
miał.
– Macie coś? – zapytał Maks.
Oboje z Sarą wpatrywali się w najstarszego brata, który
czuł coraz większy ucisk w piersi.
– I tak, i nie – odparł Ksawery z wyraźną mieszanką
zmęczenia i zdenerwowania.
Usiadł w starym, kwiecistym fotelu po drugiej stronie
stołu, a Milena obok niego na poprzecieranej, materiałowej poręczy siedziska.
Tristan przypatrywał się wszystkim w ciszy nie chcąc się
mieszać choć szczerze ciekawiło go to wszystko. W prawdzie nie był rodziną, ale
przyjaźnili się z Maksem od lat, traktowali się jak bracia, więc zmartwienie
dosięgło i jego.
– Mamy jedynie kilka adresów kryjówek Damnatów i
informację, niepewną, że ukrywają mamę w jednym z nich – dodała Milena. –
Będziemy szukać w każdym, aż ją znajdziemy. Nie ma innego wyjścia.
– Przecież to może trwać i trwać! – zbulwersował się Maks.
– Pójdziemy do jednej kryjówki to przeniosą ją do innej, albo w ogóle gdzieś
indziej. – Gestykulował zaciekle. – A jeśli się uprą to mogą ją nawet
sprowadzić do…
– Wiem. – Przerwał mu ostro Ksawery i spojrzał płonącymi z
gniewu oczyma na młodszego brata. – Ale powiedz mi, co innego możemy zrobić?
Może być tak jak mówisz, a może być tak, że znajdziemy ją w pierwszej, do
której pójdziemy.
Sara spojrzała wściekle na obu braci. Może i była
najmłodsza, może i była też Wykluczona, ale zdecydowanie nie była głupia.
– Wiecie, że możecie mówić mi bez ogródek o wszystkim? –
rzuciła gniewnie. – Dobrze wiem, że mogli zabrać mamę do Cynober. Nie musicie
tego przede mną ukrywać… Tego, że możecie wymienić mnie na mamę, także – dodała
ciszej walcząc ze łzami, by żadna nie uleciała.
– Oszalałaś?! – Ksawery aż wstał. – W życiu tego nie
zrobimy – zapewnił i kucnął przed siostrą, łapiąc ją za ręce. – Trzeba wymyśleć
coś, aby odzyskać mamę i nie pozwolić, aby porwali ciebie. I już moja w tym
głowa, aby plan zadziałał.
Maks ani trochę nie zdziwił się słysząc te słowa, ale nie
miał sił sprzeczać się z nim. Nie teraz.
– A jak się nie uda? – wyszeptała smutno. – Co jeśli,
naprawdę dojdzie do tego, że dopóki nie dostaną mnie, nie oddadzą mamy? –
Podbródek Sary zadrżał.
Dziewczyna doskonale wiedziała jaki jest najprostszy
sposób na odzyskanie matki, ale potwornie się bała. Wstyd się jej było
przyznać, ale fala śmiertelnego przerażenia zalewała ją na samą myśl o tym.
Czuła się jak ostatnia egoistka.
– Nie dojdzie do tego. – Ksawery starał się ukoić emocje
siostry, ale im spokojniejszym głosem mówił, tym bardziej Sara czuła rosnącą
wściekłość.
– A skąd możesz to wiedzieć?! – Fuknęła wstając. – Skąd
masz taką pewność, hm? Bo ja w tej sytuacji nie jestem pewna niczego!
– Sara… – zaczął Ksawery. – Postanowiłem, że do tego nie
dojdzie, więc tak będzie. – Był irytująco pewny swego. – Nie pozwolimy nikomu
na zbliżenie się do ciebie. – Podszedł do siostry, obdarowując ją pobłażliwym
spojrzeniem.
Dziewczyna nie patrzyła na brata, tylko wypalała
spojrzeniem dziurę w podłodze. Zalewała ją fala złości, aż ciężko było jej
złapać oddech. Nie potrafiła pojąć, dlaczego Ksawery tak uparcie broni swojej
racji. Nikt nie potrafił przewidzieć czy za kilka minut tamten chłopak znów nie
wyskoczy jak Filip z konopi, ale jej brat najwyraźniej potrafił przewidywać
przyszłość. Z irytującym spokojem na twarzy wmawiał jej, że będzie bezpieczna,
głupio w to wierząc. A, co jeśli jednak ktoś by ją znalazł? Jaką wówczas motywującą
mowę by zaserwował? Potrafiłby spojrzeć w jej rozczarowane oczy? Niech nie
obiecuje czegoś, czego po prostu nie może, pomyślała beznadziejnie. Nie
potrafiłabym znieść goryczy złamanej obietnicy, dodała cicho w głębi duszy.
– Na razie proszę, weź to – sięgnął ręką do kieszeni kurtki
i wyjął z niej naszyjnik. – Znaleźliśmy go w tamtym wymiarze. Jeden ze
Strąconych go miał. Zapłacili nim za jakiś towar – wyjaśnił, widząc jej
pytającą minę. – Weź go i myśl o mamie.
Dziewczyna jednak nie zważała na słowa Ksawerego. Im
dłużej wpatrywała się w naszyjnik tym bardziej jej wzrok rozmazywał się poprzez
nawarstwiające się łzy.
– Jak myślenie o niej pomoże nam ją znaleźć?! – krzyknęła
wyrywając bratu naszyjnik z ręki. – Jak możecie być tak spokojni w takiej
sytuacji?! – Zmierzyła wzrokiem wszystkich po kolei. – Ten naszyjnik to może
być jedyna rzecz jaka nam po niej została! – wrzasnęła panicznie.
– Sara! – krzyknął za nią chcąc zatrzymać siostrę.
Zalana łzami pobiegła na górę, do małego pokoiku obok
łazienki. Oparła się o zimną ścianę, pozwalając sobie na wylanie wszystkich
łez; całej złości, tęsknoty i smutku. Osunęła się na ziemię i skuliła.
Konwulsyjny, histeryczny wręcz płacz wstrząsał ciałem nastolatki. Pociągała
nosem jednocześnie dusząc się kolejną salwą szlochu. Zaciskany w dłoni
naszyjnik boleśnie wbijał się dziewczynie w skórę, ale tylko to trzymało jej
psychikę przed całkowitym załamaniem. Z każdą chwilą zaciskała go mocniej i
mocniej, byleby tylko fizyczny ból przebił psychiczny. Myśl o mamie,
przedrzeźniała brata w myślach, jakbym tego nie robiła... Od kilku godzin nie
myślę o niczym innym! Czując jak płacz odpuszcza oparła się potylicą o chłodną
ścianę. Pociągnęła ostatni raz nosem i usiłowała uspokoić suchy szloch.
Otworzyła dłoń, z której zwisał łańcuszek i spojrzała smutno na wisiorki.
– Tęsknię, mamo...
W pierwszym momencie tego nie zauważyła, ale z dłoni wokół
naszyjnika zaczęły pobłyskiwać elektryczne iskierki. Nie przeskakiwały między
sobą, a jedynie wiły się w powietrzu, przeplatały wyrastając wprost z dłoni
dziewczyny. Rozgałęziały się coraz bardziej, aż w końcu przybrały formę języków
ognia o blado-białym zabarwieniu, w których skrzyły się cienkie niteczki.
Sara widząc to poderwała się na równe nogi. Nie myśląc,
odruchowo próbowała strzepać z ręki tę imitację ognia, ale nie dało to żadnego
efektu. Krzyknęła panicznie, obserwując jak półprzeźroczyste wstęgi pełne
iskierek jak pajęczyny, wiją się po jej ciele.
Chwilę później drzwi huknęły o ścianę.
– Wszystko w… – Ksawery aż zaniemówił na widok jaki zastał
po wparowaniu do pokoju.
Zaraz zanim pojawiła się reszta towarzystwa. Maks
oszołomiony widokiem zaklął siarczyście pod nosem.
– Co to… co jest? – wyjąkała Sara.
Białe płomienie zasnuły wszystko wokół, a w szczególności
dziewczynę, będącą ich źródłem. Ten osobliwy ogień rozlewał się po podłodze jak
woda spływająca z wodospadu buzując niczym piana tam, gdzie jego tafla
dopływała i zanikała. Zupełnie jak fale podmywające piasek na plaży. Migoczące
wici zdawały się emanować z głębi ciała nastolatki swobodnie przenikając przez
skórę, a łuna blasku ich wszystkich imitowała płachtę płomieni.
Nikt z bliskich Sary starał się nie zdradzić faktu jak
dziewczyna wyglądała, bo oprócz spowijających ją transparentnych płomieni,
skóra dziewczyny bardzo zbielała, a na twarzy pojawiła się siateczka czarnych
żyłek.
– Nie mam pojęcia, młoda, ale postaramy się coś zdziałać –
zapewnił ją najstarszy brat.
– Chcesz to wodą ugasić? – zapytał kąśliwie Maks. – Nie
wiemy, co to takiego, co chcesz niby zrobić?
– Cokolwiek – chciał się odgryźć, ale zdenerwowanie było
silniejsze.
Stał tak jak wszyscy jeszcze chwilę, obserwując jak ogień,
a w każdym bądź razie coś na jego kształt, zalewało powoli wszystko wokół,
pięło się nawet po ścianach. Unosiło się po całym pokoju. Nagle Ksawerego
olśniło. Płomienie nie spalały niczego. Po prostu były. Zmierzył dokładnie wzrokiem
wszystko dookoła. Ogień okalał wszystko, ale był nieszkodliwy. A skoro był
nieszkodliwy to mógł podejść do siostry i bez obaw wyciągnąć ją z płomieni.
Taką miał przynajmniej nadzieję.
– Ten ogień niczego nie spala – uświadomił ich.
I nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Po prostu nie
czekając na odpowiedzi i reakcje zrobił krok w stronę Sary, potem drugi. Niby
wiedział, że jest bezpieczny, ale stąpał ostrożnie jakby szedł pomiędzy
grzechotnikami; czuł podświadomy niepokój w obliczu nieznanego. Pozostali
obserwowali go z lekkim przejęciem. Ksawery stanął przed siostrą, brodząc w białawej
kałuży ognia.
Sara spojrzała na niego z przestrachem, bo bała się, że
coś może mu się stać i cofnęła się gwałtownie krok w tył, kiedy wyciągnął do
niej rękę.
– Spokojnie – powiedział łagodnie i spojrzał w oczy Sary,
aby przekonać ją, że nic złego się nie stanie.
I w tym momencie przez twarz mężczyzny przeleciał cień
przerażenia. Oczy jego siostry już nie były brązowe. Przybrały dziwnie mleczną
barwę z małą źrenicą pośrodku, od której rozrastały się grafitowe żyłki.
Zamrugał kilkukrotnie, aby przekonać się, czy jest to gra świateł, jakieś
odbicie… Ale nie. Było to tak rzeczywiste jak cała reszta. Nie mógł jednak
poświęcić temu większej uwagi, chcąc szybko wyciągnąć siostrę z tego
płomiennego czegoś.
Wysunął w stronę dziewczyny rękę po raz kolejny, ale kiedy
tylko dotknął tafli, która okalała Sarę jeden z płomieni niczym wąż owinął się
wokół jego nadgarstka. Ksawery syknął z bólu, i odskoczył w przestrachu łapiąc
się za piekące miejsce. Spojrzał na przegub. Płomień pozostawił po sobie grubą,
czerwoną pręgę.
– Nie podchodźcie! – szloch Sary prawie zagłuszył jej
słowa. Odsunęła się jeszcze bardziej w tył, aż wpadła na regał z kilkoma książkami.
Osunęła się po nim
na ziemię i szczelnie otuliła rękoma, niemal wbijała paznokcie w skórę ramion. Proszę, niech to się skończy, niech to
zniknie, błagała w myślach. Bała się, że mogłaby skrzywdzić jeszcze kogoś.
Może nawet zabić albo siebie, albo co gorsza, któregoś z bliskich. Nie chciała,
by ktoś cierpiał z jej powodu. Żeby cokolwiek działo się z jej powodu.
– Wygląda jak normalne oparzenie.
Milena ze zmarszczonymi brwiami oglądała ranę męża.
Myślała, że znajdzie coś niezwykłego, ale było to zwykłe oparzenie jakie mogły
zadać klasyczne płomienie.
– Nieważne – zabrał rękę z jej dłoni. – Ktoś ma pomysł na
to cholerstwo? – powiódł spojrzeniem po towarzyszach.
Cisza.
Nawet, jeśli ktoś chciał coś powiedzieć to rezygnował z
otwierania ust, bo pomysł tracił sens po chwili namysłu.
Sara ponad kolanami widziała, jak w napięciu usiłują
znaleźć rozwiązanie. Widziała strach na twarzach Maksa i Tristana, skupienie u
Malwiny i wyraz hamowanego gniewu Ksawerego. Przez chwilę zastanawiała się,
dlaczego sama się gniewa. Przez to, że nie może znaleźć rozwiązania, na całą
sytuację czy przez to jak się zachowała chwilę temu?
Dlaczego tak się
zachowałam i to powiedziałam? Zaczęła się nad tym zastanawiać. Było to
dla niej tak dziwne, jak to, co się działo. Zezłościła się, że nie chcieli jej
powiedzieć o Cynober, wrzucając tym samym kolejny sekret na stertę gruzu, który
do chwili ataku był murem tajemnic otaczającym jej życie. Ale wiedziała
doskonale, że chcieli jedynie oszczędzić jej bólu i strachu. Jednak ta złość
była pierwszym odruchem emocjonalnym i… przerodziła się w coś więcej. A Sara
nie wiedziała dlaczego. Czuła się jak wulkan w tamtym momencie, którego krater
coś blokowało i uniemożliwiało wybuch, który i tak dopiął swego i to z jeszcze
większą siłą przez tę blokadę.
– Skoro ogień nie pozwala, aby ktokolwiek się do niej
zbliżył, to niech może sama do nas przyjdzie? – zaproponował Tristan.
Popatrzeli na niego zdumieni, jakby nie do końca
przekonani, ale wspólnie uznali, że od czegoś trzeba zacząć
– Chodź do nas – zawołał ją chłopak. – W drugą stronę to
nie działa, więc ty przyjdź, może się uda. – Nieznacznie uniósł kącik ust.
Sara spojrzała na niego i pokręciła głową. Za bardzo się
bała.
– Chodź – ponagliła Milena. – Mamy chyba pomysł jak cię z
tego wyciągnąć, ale to ty musisz do nas przyjść. My nie możemy się zbliżyć do
ciebie, ale być może ty do nas możesz. – Starała się ją przekonać.
Oboje z Tristanem wpatrywali się w nią wyczekująco.
Sara przez chwilę skakała spojrzeniem z niej na Tristana i
z powrotem. Zastanawiała się, czy nie będzie to samobójstwem lub seryjnym
morderstwem. Ale może mieli rację. Może
to zadziała, pomyślała z nadzieją. Trzęsła się jak osika, ale wstała i zrobiła
powoli krok w przód. Z ulgą stwierdziła, że nic się nie stało. Szła, więc
dalej, jednak wciąż czuła oddech strachu na karku. Wykonała przecież tylko
jeden krok, a przez te kilka pozostałych mogło się jeszcze wiele wydarzyć.
Drugi krok – niepewność. Niech to się uda.
Trzeci krok – obawa. Nie
chcę, aby komuś coś się stało.
Czwarty krok – nadzieja. Chcę do nich bezpiecznie dojść i nie zrobić im krzywdy.
Piąty krok – ulga. Udało
się!
Wszyscy stali twarzą w twarz z taflą płomieni, ale te
nijak zareagowały. Milena odważyła się nawet zanurzyć w nich koniuszki palców,
a Tristan w tym samym czasie podał dziewczynie dłoń, którą drżąc przyjęła.
Milena poszła w ślad za nim.
– Świetnie – odezwał się Ksawery tonem sugerującym, że
jeszcze nie czas na świętowanie. – Ale mimo wszystko ogień nadal się unosi.
Nikt jednak specjalnie nie przejął się jego cyniczną uwagą.
Dziewczyna trzymała za rękę szwagierkę i Tristana, i nic
strasznego się nie działo. Wstęgi ognia jedynie delikatnie pięły się po ich
ramionach zanikały po chwili.
– Przynajmniej niczego nie spala. I nikogo – odezwała się
Sara.
Ksawery posłał siostrze coś na kształt krzywego uśmiechu.
Dziewczyna odwzajemniła gest. Żałowała, że tak skrajnie
zareagowała na tę całą sytuację. Nadal, gdzieś w środku była zła, ale zdawała
sobie sprawę, że nie powinna. Wszystkim ciążyły wydarzenia z ostatniego dni,
wszyscy byli zmęczeni i przerażeni. Nie tylko ona. Westchnęła.
– Przepraszam cię – spojrzała na brata. – Czasami nie
umiem…
– Wiem, młodziku, wiem – powiedział Ksawery, wiedząc
doskonale, co chciała powiedzieć. – Też trochę przepraszam. Czasami zapominam,
że jesteś już duża i też co nieco wiesz. Będę brać pod uwagę twoje zdanie i nie
będę starać się niczego zatajać – przyrzekł łagodnie.
– Na mały paluszek? – zapytała Sara z uniesioną brwią.
Mężczyzna zaśmiał się wesoło i krótko.
– Na mały paluszek – zgodził się.
Wystawił w górę dłoń ze wspomnianym palcem. Jego siostra puściła
ręce Tristana i szwagierki, i uniosła swoją dłoń, aby przypieczętować
obietnicę.
W pierwszej chwili nikt nie zauważył, że ogień zaczął się
schodzić w stronę źródła. Refaim dostrzegli wędrówkę płomieni, dopiero wtedy,
kiedy odsłonił on ściany.
– To chyba zanika! – pierwszy odezwał się Maks.
– Miejmy nadzieję… – Ksawery uważnie obserwował pełzające
po podłodze niczym białe węże płomienie.
Kiedy złączyły się z taflą okalającą Sarę, ta przybrała
intensywniejszą białą barwę. Półprzeźroczysta płachta pokryła ciało Sary jak
druga skóra na co wszyscy wstrzymali dech. Jednakże nie było się czym martwić,
bo ciało dziewczyny po prostu ją wchłonęło. Czarne żyły, jakie były widoczne na
jej twarzy, szyi i ramionach wypełniły się bielą i powoli zanikały w głąb skóry.
Oczy na powrót powoli zabarwiały się brązem.
I było po wszystkim.
– W porządku? Dobrze się czujesz? Nie jest ci słabo? –
pytał Ksawery tonem zaniepokojonego rodzica.
– Czuję się… normalnie, dobrze. Jestem spokojna… – choć w
rzeczywistości wyglądała na oszołomioną.
– Jak to się stało? – zapytał po chwili.
Sara zmarszczyła brwi, jakby próbowała przypomnieć sobie
bieg wydarzeń.
– Sama do końca nie wiem – pokręciła głową. – Była
wściekła, przerażona i bardzo tęsknię za mamą… Nagle zobaczyłam jak na ręce
pojawia mi się ten płomień. – Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń i oglądała,
jakby usiłowała znaleźć tam jakiś ślad po płomieniach.
– Znajdziemy na to odpowiedź, obiecuję – Ksawery objął
siostrę. – A przynajmniej postaramy się ją znaleźć. Teraz spróbuj zasnąć.
Przyda ci się sen, długi – zaznaczył.
Sara odpowiedziała mu skinieniem głowy. Nie ukrywała, że marzył
się jej głęboki sen pod ciepłą kołderką.
Ksawery ucałował Sarę w skroń, po czym wyszedł wraz z
pozostałymi. Idący na końcu Tristan zatrzymał się jednak w progu i odwrócił w
kierunku dziewczyny.
– Na pewno już w porządku? – martwił się.
– Tak – odparła zarumieniona. – Dziękuję. – Uśmiechnęła
się nieporadnie.
– Przyniosę ci tutaj jakąś pościel, co? Oni na pewno będą
gadać na dole i myśleć nad jakimś planem, a tu będziesz mieć ciszę i spokój.
– Dobrze. A, czy… – wstydziła się zadać pytanie.
Tristan uniósł pytająco brew.
– Mów, cokolwiek to jest – zachęcił ją.
Sara odchrząknęła.
– Zostałbyś ze mną dopóki nie zasnę? – speszona spuściła
wzrok. – Boję się zostać sama…
Chłopak parsknął śmiechem, choć nie w celu wyśmiania
dziewczyny. Było to bardziej urocze, rozbawione parsknięcie. Bał się, że
chodziło o coś poważniejszego.
– Nie ma problemu. Dwa razy nie musisz prosić – dodał
zawadiacko. – Nawet opowiem ci bajkę na dobranoc. – Puścił jej oczko i wyszedł.
Dziewczyna stała chwilę jak wmurowana gapiąc się na drzwi,
za którymi zniknął. Nie znała go od tej strony.
Przez uchylone okno do środka wpadało rześkie powietrze chłodząc
rozgrzane policzki Sary. Firanka trzepotała niby duch w towarzystwie szelestu
liści. Dziewczyna podeszła do okna i otworzyła je na chwilę na oścież. Oparła
się rękoma o parapet podziwiając rosły las i pozostałe ogródki działkowe wokół.
Zastanawiała się czy to w porządku, że pozwala sobie na odczuwanie czegoś poza strachem,
smutkiem i tęsknotą. Wciąż była w nim zakochana, to nigdzie nie zniknęło. Po
prostu zostało pogrzebane pod lawiną innych emocji jaka na nią spadła niespełna
dzień temu. I powoli wygrzebywało się spod ich ciężaru.
– Jestem – oświadczył brunet.
Stanął w progu i mentalnie zamknął drzwi za sobą. Cicho
skrzypnęły przy tym.
Trzymał w ręku złożone w idealną kostkę kilka koców, kołdrę
i poduszki, które ułożone jedna na drugiej na tej stercie pościeli chybotały
niebezpiecznie. Sara wzięła je od chłopaka i zrzuciła na sofę. Na szybko pościeliła
kanapę dla siebie, a Tristan przysunął sobie rozkładany fotel, na którym
wygodnie się rozłożył i skrzyżował nogi w kostkach.
Dziewczyna skuliła się w kłębek pod kołdrą szczelnie się
nią owijając.
– Nie boisz się? – zapytała Sara nagle.
– Ja? – zdumiał się. – Niby czego? – Spojrzał jej w oczy.
– Tego, że nam pomagasz – odparła bez ogródek.
Wyraz twarzy chłopaka zmiękł.
– Ani trochę – odpowiedział bez zająknięcia. – A teraz
czas na obiecaną bajkę.
Sara zachichotała w kołdrę.
– Nie sądziłam, że mówisz poważnie – śmiała się.
– Ja też, ale coś zaimprowizuję. – Uśmiechnął się do niej
z przekąsem.
Sara po kilku zdaniach o skrzydlatym króliku, wszechwiedzącym
kocurze i chłopcu ze świecącym mieczem, zaczęła przymykać oczy. Ostatnim co
pamiętała z tej opowiastki, która do złudzenia przypominała jej parodię
Gwiezdnych Wojen i Alicji w Krainie Czarów, była wędrówka żyjącym labiryntem,
który cały czas się zmieniał. Później granica między jawą a snem, gdzieś się
zatarła przenosząc ją samą do tego zmyślnego świata.