Chłopak wypchnął kobietę z portalu. Ewa upadła na kolana podtrzymując się rękoma chłodnej, drewnianej podłogi. Ciemnowłosy wyszedł zaraz za nią, ledwie trzymając się na nogach. Musiał oprzeć się o ścianę. Cios, który w desperacji zadał mu brat dziewczyny docelowo miał być śmiertelny i odesłać go do Cynober. Na szczęście chłopak pomylił się o jakieś dwa centymetry i w żaden sposób nie naruszył serca, płuco jednak przebite zostało na wylot. Czuł, że lada moment jego ciało rozpadnie się, a dusza uleci, by móc się inkarnować. Niemiłe, tępe igły wbijały się w każdy mięsień w ciele. Oddech coraz bardziej go męczył i sprawiał ostry, palący ból. Splunął krwią.
– Witajcie.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, przystojny
mężczyzna o smukłej budowie ciała, naprężone żyłki ciągnęły się wzdłuż jego
oliwkowych, umięśnionych ramion. Hebanowe włosy okalały ostro zarysowaną twarz,
dłuższe z tyłu, krótsze przy skroniach. Oczy mężczyzny zdawały się mienić
czystym złotem, kiedy utkwił spojrzenie w matce Sary.
Ewa spięła się na melodyjny dźwięk głosu
przybysza. Jej serce dudniło głośno i ciężko, kiedy wyprostowała się i
spojrzała na niego. Wiedziała kim on był. Wściekłość, nie strach, bezsilność
czy utrata nadziei, ale właśnie wściekłość zapłonęła w jej sercu. To on zabił
jej męża, to on niemal porwał małą Sarę, to on zniszczył całą jej rodzinę.
Patrzyła na Szemihazę płonącymi z gniewu oczyma.
– Więc mnie pamiętasz – powiedział jakby
sprawiło mu to niewysławioną radość.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Jej twarz
wykrzywił grymas jakby wypiła coś obrzydliwego.
– Akaiah, synu, odpocznij. Ja się zajmę dalszą
częścią planu. – Rzucił chłopakowi krótkie spojrzenie po czym jego uwaga
ponownie skupiła się na Ewie.
Akaiah jak po usłyszeniu magicznego zaklęcia,
opadł na ziemię i rozprószył się w popielate kawałeczki szkła, by po chwili
zniknąć w grafitowej mgle.
Szemihaza zmniejszył niebezpiecznie dystans między
nim a kobietą uśmiechając się zwycięsko. Biła od niego odurzająca pewność
siebie. Podniósł rękę w górę, co spotkało się z obronnym gestem ze strony Ewy.
Ujęła nadgarstek zabójcy w żelaznym ucisku. Mężczyzna jednak nic sobie z tego
nie zrobił. Co więcej w obojętnym geście drugą dłonią dotknął zawieszonego na jej
szyi naszyjnika, który go zaciekawił. I zerwał szybkim ruchem. Przez twarz Ewy
przebiegł cień bólu. To była pamiątka od jej dzieci.
– Zrób ze mną co zechcesz, ale nie dostaniesz
mojej córki – wysyczała jadowicie. – Nikt ci nie pozwoli jej tknąć – warknęła i
zamilkła. Wpatrywała się w Szemihazę, żałując, że nie może zabić go samym spojrzeniem.
– Nie potrzebuję niczyjego pozwolenia, skarbie.
– Obdarował ją przerażająco miłym uśmiechem i odwrócił się do niej plecami
patrząc z satysfakcją na błyskotkę. – A, co do twojego życzenia. – Przystanął
na chwilę. – Doznasz gorszego bólu niż pierwszy Upadły, zrobimy z tobą rzeczy,
o jakiś nie pisał nawet Dante. Być może twój umysł podpowie nam kilka
wskazówek. – I wyszedł.
Po policzkach Ewy spłynęły zimne łzy, ale twarz
pozostała kamienna. Nawet wtedy, kiedy dwaj Damnaci podeszli do niej, by skuć
jej ręce w łańcuchy i przykuć do metalowych obręczy w ramie łóżka. Były dość
długie, by zachować swobodę ruchów, ale nie na tyle by odejść chociaż metr od siedziska.
Nie oponowała. Pozwoliła posadzić się na materacu i ubezwłasnowolnić. Nawet
długo po tym, jak Damnaci wyszli siedziała w bezruchu i wpatrywała się w drzwi.
Krążyła myślami wokół swoich dzieci. Wiedziała, że sobie poradzą, wierzyła w
nich. Żałowała jedynie, że nie zdążyła im powiedzieć o symbolu Sary, jak
wyglądał i co oznaczał, ani, że nie miała szansy, aby poprosić Seliah o pomoc. Miała
jeszcze nadzieję, że Asi udało się z nią skontaktować. Wtedy, gdy córka
opowiedziała jej o dziwnym śnie, obie usiłowały dodzwonić się do niej, ale bez
skutku. Przyjaciółka zobowiązała się, że spróbuje ją odnaleźć. I z tą nadzieją,
Ewa położyła się na łóżku i skulona czekała na to, co ma nadejść.
***
Szemihaza
pojawił się w słupie ognia w wymiarze Strąconych. Akaiah rozmawiał już
wcześniej z Marielem i Aeternem co mają mówić i jak się zachować. Teraz w
imieniu syna musiał dostarczyć im coś, co należało do kobiety, co jej dzieci od
razu by rozpoznały, a naszyjnik był do tego zadania idealny.
Szedł dumnym, dostojnym krokiem szeroką dróżką.
Kołnierz długiego płaszcza postawiony miał na sztorc, a ręce skryte w
kieszeniach. Kiedy doszedł pod wskazany przez jego syna adres, zapukał dwa razy
do drzwi.
– Tak?
W progu stanął wytatuowany chłopak. Zlustrował
przybysza z uniesioną brwią.
– Jestem
od Akaiah – powiedział. – Przyszedłem po somine.
– Aka, dał ci coś dla nas? – Zmrużył oczy.
– Owszem. – Mężczyzna wyjął z kieszeni plik banknotów,
które wręczył Marielowi. – To zapłata dla was. A to. – Wyjął z drugiej kieszeni
srebrny łańcuszek. – Macie, przypadkowo – zaznaczył ironicznie – dać tym,
którzy przyjdą szukać swojej matki. Powinni tu niedługo być – ostrzegł. – Jeden
z moich Damnatów wskaże im wasz dom. Bądźcie naturalni i nie spieprzcie zadania.
– Niby poprosił, ale coś w tonie jego głosu i błysk w złotych oczach niosło
pewną groźbę.
Ciało Mariela pokryła gęsia skórka. Skinął
głową i wszedł na chwilę do środka domu, by wrócić za moment z małą saszetką,
wypełnioną szmaragdowo-kobaltowym proszkiem.
– Tutaj są cztery dawki – poinformował, podając
Szemihazie pakunek. – W połączeniu z jadem demona osłabią Refaim, ale nie zabiją.
Sprawią, że nie będzie mógł korzystać ze swoich zdolności, ale nie jest to
długotrwałe. Somina działa co najwyżej kilka godzin. Nie jest śmiertelna –
zaznaczył i spojrzał z powagą w oczy mężczyzny. – Chyba, że ktoś poda
trzykrotną dawkę – dodał z rezerwą.
– Postaram się uważać. – Szemihaza uśmiechnął
się lisio. Schował narkotyk do kieszeni. – Nie muszę chyba mówić, że macie
trzymać gęby na kłódkę?
Mariel w odpowiedzi jedynie przesunął dwoma
palcami po ustach symbolizując, że zapina zamek i wyrzuca kluczyk. Starał nie
dać po sobie poznać, że przybysz przerażał go na wskroś.
– Zatem żegnam.
Zszedł z ganku a po chwili otoczył go słup
ognia, który ulotnił się w powietrzu wraz z nim.