17 lutego 2024

Rozdział 8 cz.2

Chłopak wypchnął kobietę z portalu. Ewa upadła na kolana podtrzymując się rękoma chłodnej, drewnianej podłogi. Ciemnowłosy wyszedł zaraz za nią, ledwie trzymając się na nogach. Musiał oprzeć się o ścianę. Cios, który w desperacji zadał mu brat dziewczyny docelowo miał być śmiertelny i odesłać go do Cynober. Na szczęście chłopak pomylił się o jakieś dwa centymetry i w żaden sposób nie naruszył serca, płuco jednak przebite zostało na wylot. Czuł, że lada moment jego ciało rozpadnie się, a dusza uleci, by móc się inkarnować. Niemiłe, tępe igły wbijały się w każdy mięsień w ciele. Oddech coraz bardziej go męczył i sprawiał ostry, palący ból. Splunął krwią.

– Witajcie.

Do pomieszczenia wszedł wysoki, przystojny mężczyzna o smukłej budowie ciała, naprężone żyłki ciągnęły się wzdłuż jego oliwkowych, umięśnionych ramion. Hebanowe włosy okalały ostro zarysowaną twarz, dłuższe z tyłu, krótsze przy skroniach. Oczy mężczyzny zdawały się mienić czystym złotem, kiedy utkwił spojrzenie w matce Sary.

Ewa spięła się na melodyjny dźwięk głosu przybysza. Jej serce dudniło głośno i ciężko, kiedy wyprostowała się i spojrzała na niego. Wiedziała kim on był. Wściekłość, nie strach, bezsilność czy utrata nadziei, ale właśnie wściekłość zapłonęła w jej sercu. To on zabił jej męża, to on niemal porwał małą Sarę, to on zniszczył całą jej rodzinę. Patrzyła na Szemihazę płonącymi z gniewu oczyma.

– Więc mnie pamiętasz – powiedział jakby sprawiło mu to niewysławioną radość.

Kobieta nic nie odpowiedziała. Jej twarz wykrzywił grymas jakby wypiła coś obrzydliwego.

– Akaiah, synu, odpocznij. Ja się zajmę dalszą częścią planu. – Rzucił chłopakowi krótkie spojrzenie po czym jego uwaga ponownie skupiła się na Ewie.

Akaiah jak po usłyszeniu magicznego zaklęcia, opadł na ziemię i rozprószył się w popielate kawałeczki szkła, by po chwili zniknąć w grafitowej mgle.

Szemihaza zmniejszył niebezpiecznie dystans między nim a kobietą uśmiechając się zwycięsko. Biła od niego odurzająca pewność siebie. Podniósł rękę w górę, co spotkało się z obronnym gestem ze strony Ewy. Ujęła nadgarstek zabójcy w żelaznym ucisku. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie zrobił. Co więcej w obojętnym geście drugą dłonią dotknął zawieszonego na jej szyi naszyjnika, który go zaciekawił. I zerwał szybkim ruchem. Przez twarz Ewy przebiegł cień bólu. To była pamiątka od jej dzieci.

– Zrób ze mną co zechcesz, ale nie dostaniesz mojej córki – wysyczała jadowicie. – Nikt ci nie pozwoli jej tknąć – warknęła i zamilkła. Wpatrywała się w Szemihazę, żałując, że nie może zabić go samym spojrzeniem.

– Nie potrzebuję niczyjego pozwolenia, skarbie. – Obdarował ją przerażająco miłym uśmiechem i odwrócił się do niej plecami patrząc z satysfakcją na błyskotkę. – A, co do twojego życzenia. – Przystanął na chwilę. – Doznasz gorszego bólu niż pierwszy Upadły, zrobimy z tobą rzeczy, o jakiś nie pisał nawet Dante. Być może twój umysł podpowie nam kilka wskazówek. – I wyszedł.

Po policzkach Ewy spłynęły zimne łzy, ale twarz pozostała kamienna. Nawet wtedy, kiedy dwaj Damnaci podeszli do niej, by skuć jej ręce w łańcuchy i przykuć do metalowych obręczy w ramie łóżka. Były dość długie, by zachować swobodę ruchów, ale nie na tyle by odejść chociaż metr od siedziska. Nie oponowała. Pozwoliła posadzić się na materacu i ubezwłasnowolnić. Nawet długo po tym, jak Damnaci wyszli siedziała w bezruchu i wpatrywała się w drzwi. Krążyła myślami wokół swoich dzieci. Wiedziała, że sobie poradzą, wierzyła w nich. Żałowała jedynie, że nie zdążyła im powiedzieć o symbolu Sary, jak wyglądał i co oznaczał, ani, że nie miała szansy, aby poprosić Seliah o pomoc. Miała jeszcze nadzieję, że Asi udało się z nią skontaktować. Wtedy, gdy córka opowiedziała jej o dziwnym śnie, obie usiłowały dodzwonić się do niej, ale bez skutku. Przyjaciółka zobowiązała się, że spróbuje ją odnaleźć. I z tą nadzieją, Ewa położyła się na łóżku i skulona czekała na to, co ma nadejść.

***

Szemihaza pojawił się w słupie ognia w wymiarze Strąconych. Akaiah rozmawiał już wcześniej z Marielem i Aeternem co mają mówić i jak się zachować. Teraz w imieniu syna musiał dostarczyć im coś, co należało do kobiety, co jej dzieci od razu by rozpoznały, a naszyjnik był do tego zadania idealny.

Szedł dumnym, dostojnym krokiem szeroką dróżką. Kołnierz długiego płaszcza postawiony miał na sztorc, a ręce skryte w kieszeniach. Kiedy doszedł pod wskazany przez jego syna adres, zapukał dwa razy do drzwi.

– Tak?

W progu stanął wytatuowany chłopak. Zlustrował przybysza z uniesioną brwią.

 Jestem od Akaiah – powiedział. – Przyszedłem po somine.

– Aka, dał ci coś dla nas? – Zmrużył oczy.

– Owszem. – Mężczyzna wyjął z kieszeni plik banknotów, które wręczył Marielowi. – To zapłata dla was. A to. – Wyjął z drugiej kieszeni srebrny łańcuszek. – Macie, przypadkowo – zaznaczył ironicznie – dać tym, którzy przyjdą szukać swojej matki. Powinni tu niedługo być – ostrzegł. – Jeden z moich Damnatów wskaże im wasz dom. Bądźcie naturalni i nie spieprzcie zadania. – Niby poprosił, ale coś w tonie jego głosu i błysk w złotych oczach niosło pewną groźbę.

Ciało Mariela pokryła gęsia skórka. Skinął głową i wszedł na chwilę do środka domu, by wrócić za moment z małą saszetką, wypełnioną szmaragdowo-kobaltowym proszkiem.

– Tutaj są cztery dawki – poinformował, podając Szemihazie pakunek. – W połączeniu z jadem demona osłabią Refaim, ale nie zabiją. Sprawią, że nie będzie mógł korzystać ze swoich zdolności, ale nie jest to długotrwałe. Somina działa co najwyżej kilka godzin. Nie jest śmiertelna – zaznaczył i spojrzał z powagą w oczy mężczyzny. – Chyba, że ktoś poda trzykrotną dawkę – dodał z rezerwą.

– Postaram się uważać. – Szemihaza uśmiechnął się lisio. Schował narkotyk do kieszeni. – Nie muszę chyba mówić, że macie trzymać gęby na kłódkę?

Mariel w odpowiedzi jedynie przesunął dwoma palcami po ustach symbolizując, że zapina zamek i wyrzuca kluczyk. Starał nie dać po sobie poznać, że przybysz przerażał go na wskroś.

– Zatem żegnam.

Zszedł z ganku a po chwili otoczył go słup ognia, który ulotnił się w powietrzu wraz z nim.