Błąkał się po lesie. Z map wziętych z
komnat Magów niewiele rozumiał. Domyślał się jedynie, w którą stronę ma iść i
kierował się intuicją. W końcu musiało go dopaść zmęczenie. Rozpalił ognisko i
rozbił namiot pod wielkim drzewem Adara. Nie był zbyt głodny, ale zmusił się do
zjedzenia bułki. Przez dłuższy czas nie mógł spać. Myśl o utracie ojca i zdradzie
macochy nie dawała mu zasnąć. Również rozmyślał o Taminie, którą jego piastunka
utraciła przed szesnastu laty. Myśli kłębiły się w nim jak chmury na niebie. W
końcu leśna cisza przerywana odgłosami nocnych zwierząt ukoiła go do snu...
Biegł
lasem, unikając ognistych strzał. Wokół roiło się od martwych ciał, w których
było więcej duszy niż w goniących go Nikaliczykach. W pewnym momencie wbiegł na
łąkę pełną kwiatów. Dywan, który tworzyły był tak gęsty, że utrudniał
wykonywane przez niego kroki. Po chwili wpadł w ślepy zaułek. Znalazł się w
jaskini, z której jedynym wyjściem było spotkanie twarzą w twarz z grupą armii
Ciemnej Strony. Postanowił nie uciekać dalej i stanąć do walki z wrogami. Powoli
wyszedł z cienia groty i stnąłł na przeciw nich. Zobaczył wysokie postacie w
czarnej zbroi ozdobionej srebrzystymi kolcami. Każdy był identyczny w tych
strojach, jednakże spostrzegł na czele postać, o wiele niższą o smukłych
kształtach, do których dopasowana została zbroja. W tym samym momencie usłyszał
wołanie o pomoc.
–
Pomocy! Proszę pomóż mi... – był to delikatny, dziewczęcy głos przepełniony
przerażeniem i brakiem sił.
Rozejrzał
się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegł źródła nawoływania. Spojrzał w stronę
barbarzyńców z myślą, że mają wśród siebie niewolnika, bądź ofiarę, ale tam nic
nie było. ,,Czy to w mojej głowie? Chyba zaczynam popadać w chorobę psychiczną”,
pomyślał. W jego stronę zaczęła się zbliżać postać, która przykuła jego wzrok.
Dobyła z pochwy miecz i zamaszystym ruchem ręki wycelowała w jego gardło, ale w
ostatniej chwili cała sceneria się zmieniła.
Stał
pośród pagórków na polanie. Patrzył na dwie identyczne dziewczyny. Niewiele
niższe od niego, miały długie, brązowe włosy sięgające pasa oraz takie same
stroje w różnych kolorach. Jedna – kobaltowy błękit, druga – czarny węgiel. Obie
miały spuszczone głowy. Chłopak zbliżył się do nich wolnym krokiem. W tym samym
momencie obie wydobyły miecze z pochew, jednakże zauważył, że bliźniaczka w
błękitnej sukni zamiast miecza dzierży bukiet kwiatów. Niczym marionetki na
sznurkach, szły w jego kierunku nadal z opuszczonymi głowami. Bardzo chciał
uciec, lecz nie mógł się ruszyć. Zatrzymały się przed Dastanem z mieczem i
kwiatami przy jego szyi i zastygły. Chłopak nic z tego nie rozumiał. Spoglądał
to na jedną to na drugą, ale żadna nie wykonała najmniejszego ruchu.
Po
kilku sekundach gwałtownie uniosły głowy.
Książę
nie spodziewał się tego. Dziewczyny zaskoczyły go tym. Na jego twarzy malowało
się przerażenie. Wszystko to wyglądało niczym scena z horroru. Miały zamknięte
oczy, które uniosły równie zaskakująco szybko. Dastan zobaczył pod rzęsami
błękitnej sukni fiołki, a pod powieką drugiej węgielne krążki. Dziewczyna w
czarnej suknu miała przebiegły wyraz twarzy, natomiast jej bliźniaczka wyrażała
smutek, a po jej policzkach spływały łzy. Po dłuższej chwili dziewczyny
odsunęły się od niego, jakby płynęły w powietrzu. Uniosły się do góry i niczym
obłoki chmur połączyły się ze sobą, jednakże w bliźniaczkach po złączeniu
dominowała czerń. Włosy rozwiewał wiatr tworząc wokół głowy aureolę. Dastan w
dalszym ciągu nie mógł się ruszyć. Dziewczyna leciała z orężem wycelowanym w
księcia. Ostrze wystawało z bukietu kwiatów. Chłopak widział dwie twarze w
jednej. Fiołki próbowały przeniknąć głęboką czerń, a smutna twarz przebić tę
chytrą. Słyszał dwa głosy. Bojowy oraz sprzeciwu zmieszanego z rozpaczą. Błękit
mieszał się z węglem tworząc falę o zmiennych kolorach. Dziewczyna uniosła
miecz ku niebu, a z kwiecistej rękojeści uleciały płatki kwiatów...
Ostrze
zawisło w powietrzu by po chwili wbić się w szyję Dastana.
– Nie!... – Cały spocony obudził się z
przerażeniem i rozejrzał dookoła. Miał ciężki oddech i przyśpieszony puls.
Otrząsnął się po chwili i usiadł przy ognisku, wyciągając menażkę z wodą, którą
opróżnił do połowy. Była jeszcze ciemna nic. Mimo to Dastan postanowił
pospacerować się, by odreagować koszmar.
Podczas nocnej przechadzki rozmyślał o
tym co powiedziała mu Triamina. ,,Ma długie, brązowe włosy oraz oczy koloru
fiołków. Została wychowana na Nikaliczyjkę”. Przypomniał sobie jej słowa i wnet
pojął sens. A przynajmniej domyślił się, że dusza Taminy chce się uwolnić spod
mroku zasianego w jej sercu.
W pewnym momencie usłyszał trzask
gałęzi. Jego ciało odruchowo przybrało obronną postawę. Przywarł do pnia
najbliższego drzewa i wspiął się na nie obserwując okolicę z jednej z gałęzi.
Po chwili zobaczył Nikalijczyka, który spacerował. Gdy znalazł się pod drzewem,
gdzie czaił się ukryty Dastan, ze sztyletem w dłoni książę skoczył na niego.
Łapiąc jedną dłonią za jego ramię, a w drugiej trzymając sztylet, przewrócił go
i przygniótł kolanami do ziemi. Przyłożył mu ostrze do szyi, które niemalże
dotykało skóry. Wolną dłonią przyciskał jego bark do podłoża. W tym samym
momencie hełm zsunął się z jego twarzy.
Dastan ujrzał pasma brązowych włosów
rozsypujące się po ziemi i...
– Fiołki... – wyszeptał ze zdumieniem.
Dziewczyna rozpoznała w nim zbiegłego
księcia – jak określiła to jego macocha – chciała krzyczeć na alarm, lecz
chłopak w porę zatkał jej usta dłonią.
– Cicho albo stracisz głowę – zagroził
choć wcale nie miał takiego zamiaru, ale Tamina uwierzyła w jego słowa.
Przycisnął sztylet do jej szyi. Chciała
być harda, ale widać było panikę w jej oczach.
– Pójdziesz ze mną – zarządził.
Odwiązał chustę, którą miał na szyi i
zakneblował jej usta w obawie, że wezwie swych współtowarzyszy. Związał jej ręce
kawałkiem tkaniny, która była częścią jego pasa, przy którym nosił broń. Gdy
znaleźli się w jego obozie wyjął z plecaka bułkę.
– Chcesz? – zapytał.
Tamina odwróciła się w drugą stronę
zadzierając głowę do góry.
– Nie to nie... – usiadł po drugiej stronie
ognia na przeciw niej.
Wpatrywał się w nią i w jej włosy
rozwiewane przez wiatr. Dziewczyna zauważyła to i próbowała coś powiedzieć.
Dastan podszedł do niej.
– Nie będziesz chciała przyzwać swoich
przyjaciół? – zapytał podejrzliwie.
W odpowiedzi uniosła dumnie głowę.
– To siedź sobie do rana i napisz co
chciałaś powiedzieć – zironizował.
Tamina przewróciła oczami i pokiwała
głową.
– Nie będziesz krzyczała? – zapytał dla
pewności.
Z irytacją potrząsnęła głową. Dastan
zsunął jej chustę z ust.
– Co chciałaś powiedzieć?
– Żebyś przestał się gapić – odpowiedziała
stanowczo.
– Zgodnie z życzeniem – skłonił się
lekko. – A teraz powiedz mi dlaczego tu jesteście i czemu Flamina zabiła mi
ojca, a osiemnaście lat temu i matkę? – przybrał stanowczy wyraz twarzy.
– Akurat ci powiem – prychnęła.
– Albo powiesz, albo ozdobię twoją
główką jedno z drzew – stanął za jej plecami i wyszeptał jej do ucha.
Tamina nerwowo zacisnęła pięść. Maska
hardości i nieustępliwości zaczęła pękać.
– Zgoda, ale musisz przyrzec, że mnie
wypuścisz – zmrużyła zadziornie oczy.
Tym razem to Dastan zacisnął nerwowo
pięść. Musiał coś wymyślić, aby przyprowadzić Taminę do matki.
Chłopak zrobił to, o co poprosiła.
– Moja matka Flamina chce...
– Koronować się na królową obu stron –
przerwał jej zapatrzony w skaczące języki ognia.
– Opowiadać? Czy mogę już sobie iść? – zapytała
sarkastycznie.
– Nie! Przepraszam, mów dalej.
Opowiedziała mu historię, której głównym
bohaterem był jego ojciec.
Dowiedział się, że Erianna załamana tym,
że musiała oddać jedynego syna zaczęła chorować. Król robił co mógł, aby ją
uratować. Wzywał Mędrców, lekarzy wśród, których pojawiła się macocha Dastana.
W tajemnicy przed wszystkimi truła jego matkę, do momentu, gdy ta skonała.
Załamany król dziękował Flaminie za to, że robiła co w jej mocy, aby utrzymać Eriannę
przy życiu. Przez jakiś czas Tymirian chodził jakiś nieobecny, przygnębiony. W
pocieszeniu przyszła mu Flamina, z którą później się ożenił. Po tylu latach
doczekała się sprowadzenia Dastana do królestwa. Mogła teraz w pełni realizować
swój plan.
– Czyli... moja macocha cały ten czas
knuła, aby przejąć władzę nad całym królestwem... – podsumował. – Ale... coś
nie daje mi spokoju. Dlaczego chciała abym wrócił? – zachodził w głowę.
– Bo bała się, że wrócisz i lud będzie
domagał się prawowitego władcy – odparła. – A tak może cię zabić w każdej
chwili.
– Ale czemu tego nie zrobiła jak się tu
zjawiłem? – dociekał.
– Za dużo chciałbyś wiedzieć – odpowiedziała
wstając.
– Nie! – poderwał się gwałtownie. – Proszę powiedz mi... Straciłem już wszystko...
– spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
Dziewczyna wpatrywała się w niego. Jakaś
zapora w niej pękła. Poczuła coś dziwnego w sercu. Po raz pierwszy spojrzała na
kogoś z innej perspektywy. Ulitowała się nad nim i zdecydowała się mu
powiedzieć.
– Usiądź – powiedziała łagodnie.
– Więc?
– Nie zrobiła tego wcześniej, ponieważ
nie miała wszystkich artefaktów i sanskrytów, by rozpocząć wojnę – wyjaśniła.
– A po co one jej były? – zdziwił się.
– Bo po wygranej bitwie musiała mieć
coś, żeby poddani nie wszczęli buntu przeciw niej. Dlatego przez te wszystkie
lata poszukiwała ich do zdobycia potężnej mocy, która uczyniłaby ją Wszechczarodziejką.
A po tym wszystkim – jak już wiesz – ma się ukoronować na władczynię całego
królestwa. – Niemal niezauważalnie spuściła wzrok i przekręciła głowę
lekko w bok.
Dastan analizował przez chwilę słowa,
które usłyszał. Jednak coś mu nie pasowało. Tamina choć wychowana na
Nikalijczyka nieco odstawała od reszty. Spojrzał na nią i spróbował zrozumieć co
takiego ją odróżnia.
– Jesteś inna – stwierdził w pewnym
momencie, a w jego głosie wyczuć można było nutę niepewności i dystansu.
Tamina zaskoczona słowami księcia bała
się, że zaraz wyda się coś, co skrywała przed wszystkimi.
– Czemu się denerwujesz? – zapytał,
patrząc jak ciężko przełyka ślinę naprzemian ściskając i rozluźniając pięść.
– Wcale się nie denerwuję. Po prostu nie
wiem skąd u ciebie takie stwierdzenie – odparła patrząc w skaczące języki
ognia.
– Stąd, że po pierwsze nie zabiłaś mnie,
po drugie opowiedziałaś mi wszystko o co poprosiłem, po trzecie obserwowałem
twoje reakacje, gdy opowiadałaś. Wcale nie wyrażałaś zadowolenia czynami
Flaminy – wymieniał. – A czwarty i raczej najważniejszy argument to fakt, że
pochodzisz z Flukanii... – powiedział z uśmiechem.
– Co?! Chyba kpisz! – wybuchła złością. –
Jestem czystej krwi Nikalijczyjką! A nie zabiłam cię, ponieważ matka wydała
apel mówiący, iż tylko ona może cię zabić – patrzyła na niego morderczo.
Nie mogła uwierzyć, że ktoś ją
przejrzał. Do tej pory udawało się jej zachowywać pozory przed resztą
mieszkańców Nikalii. Nawet przed jej matką.
– Nie prawda. Twoja matka pochodzi ze
Świetlistej Strony i była moją piastunką – zaprzeczył ze stoickim spokojem. – Ma
na imię Triamina, a Flamina odebrała ciebie jej podczas wojny, siedemnaście lat
temu, a gdy kilka dni temu cię zobaczyła wśród armii napadającej królestwo była
taka szczęśliwa i radosna... – urwał nagle, bo nie chciał wyznać całej prawdy,
że obiecał jej prawdziwej matce, iż ją odzyska i przyprowadzi do domu.
Tamina zastanawiała się nad tym co
powiedział. Miała solidny powód, by uwierzyć w jego słowa.
– Może, więc dlatego... – szepnęła
olśniona.
Dastan zmarszczył brwi. Nie wiedział co
mają znaczyć te słowa.
– Co?
– Jeśli mówisz prawdę... – patrzała
okrągłymi, lśniącymi oczami prosto w jego pełne zadziwienia i głębi. – To by
wyjaśniało dlaczego nie ma znamienia i dlaczego nie powiedziała mi o ojcu.
Zawsze mówiła, że po nim mam to znamię... a teraz okazałoby się, że tak
naprawdę nigdy nie miała męża! – oczy dziewczyny zabłysły.
Chłopak był zdziwiony, że tak szybko mu
uwierzyła.
W tym samym czasie usłyszeli tętent
kopyt. Nie zdążyli wstać, gdy za ich plecami zabrzmiał szyderczy głos oszustki.
– Zdrada? – udała wielkie zdziwienie.
Patrzyła na nich wyniośle z grzbietu
czarnego mustanga.
– Wiedziałam, że twoje flukańskie serce
kiedyś pęknie – prychnęła.
– Więc to prawda – spojrzała na nią z
nienawiścią. – Jednak nie jesteś moją matką.
– Nie, nie jestem. Myślałam, że
domyślasz się, że coś musi być z tobą nie tak. Śpiewałaś, malowałaś, zbierałaś
bukiety pozornie myśląc, że jesteś wówczas sama. Nawet nigdy nikogo nie
zabiłaś. Byłaś jedynie narzędziem w moim ręku – wycedziła przez zaciśnięte zęby,
pochylając się tak nisko, że cały swój przód oparła o szyję konia. – Nawet się
nie łudziłam, że zdołam cię wychować na prawdziwego wojownika – wysyczała.
Każde jej słowo godziło delikatne serce
dziewczyny. Ból jaki czuła nie mógł się równać z żadnym innym. Zgarbiona ukryła
dłonie we włosach opierając łokcie na kolanach. Cienkie strumyki spływały z jej
policzków. Dastan spojrzał na nią ze współczuciem. Wstał i spojrzał na Flaminę
z odrazą, obrzydzeniem, nienawiścią... Jego wzrok wyrażał same najgorsze
rzeczy, słowa w stosunku do niej.
– Prędzej czy później musiało się to
stać.
Kobieta wyjęła miecz z pochwy z zamiarem
uśmiercenia obydwojga. Zamaszystym ruchem wycelowała w nich.
– Nie!!! – krzyknął Dastan, osłaniając dziewczynę.
Znamię na jego plecach rozświetliło się
niebieskim blaskiem, który złączył się z naszyjnikiem. Sekundę później lilia na
szyi księcia rozbłysła fioletowym światłem wokół nich, a gdy zniknęła – oni
wraz z nią.
Ostrze miecza przecięło ze świstem
powietrze.
– Szukać ich! – krzyknęła wściekła Flamina do swoich
żołnierzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz