Dastan i Tamina znaleźli się w zamku. A
dokładnie w sali dla służby. Chłopak był nieco zdezorientowany choć widząc
wyraz twarzy dziewczyny uznał, że to jej się należy tytuł cesarzowej
zdziwienia. Podszedł do szafy i wyjął z niej długą, wiązaną na szyję sukienkę
koloru jej oczu. Rzucił ją Taminie mówiąc, że udadzą się do Triaminy. Książę
podbiegł do swojej komnaty wziąć broń, bo wcześniejsza, którą posiadał została
w lesie. Zaopatrzył się w łuk, dwa sztylety i długi miecz obusieczny. Gdy
wrócił stanął oniemiały z zachwytu. Dziewczyna stała nieśmiało przyglądając się
swojemu nowemu strojowi. Chłopak poczuł napływające do twarzy ciepło.
– Co się gapisz? – uniosła brew.
– Nic... tylko... z zewnątrz się
zmieniłaś, lecz charakter ci został – powiedział bardziej do śmiechu unosząc
kącik ust.
Miała ochotę się zaśmiać, ale jedynie
uśmiechnęła się do niego. Poczuła, że policzki robią się ciepłe, a serce
nieznacznie przyśpiesza. Założyła włosy z jednej strony za ucho i poszła za
nim.
Wyszli na zewnątrz uprzednio sprawdzając
czy nikogo nie ma w pobliżu.
Szli pośród domów mieszkańców w obawie
przed Ciemnym Wojskiem. Musieli być ostrożni, bo mimo ciemnej nocy Nikaliczycy
czasami wyłaniali się zza rogu. Dziewczyna postanowiła zapytać go o swoją
matkę. Tę prawdziwą.
– Mógłbyś mi coś opowiedzieć o... mamie?
Spojrzał na nią z uśmiechem. ,,Jak ta
dziewczyna uchowała się u tych barbarzyńców? Musiała naprawdę dużo wysiłku
włożyć w ukrywanie swojego prawdziwego ja”, pomyślał. Była naprawdę delikatnym
kwiatkiem wymagającym opieki i troski, który nieco uwiądł przez nieodpowiednie
towarzystwo chwastów. Oraz pięknym.
– Mógłbym bardzo dużo ci o niej
powiedzieć – powiedział łagodnym i zmysłowym głosem.
Po ciele Taminy rozpłynęły się ciepłe
fale. Spojrzała mu w oczy.
– Powiedz jaki ma charakter. Z pewnością
ja go po niej nie odziedziczyłam – spuściła wzrok.
Dastan powstrzymał się przed dotknięciem
jej policzka.
– Zdziwiłabyś się – powiedział jedynie i
uśmiechnął się.
Tamina odwzajemniła uśmiech.
Stali między dwoma domami. W zaułku panował
mrok, więc mogli przeczekać ,,spacer” nikalijskiego strażnika. Między jedną a
drugą ścianą domu był jakiś metr odstępu. Stojąc obok siebie stykali się
ramionami. Tamina czuła na swojej szyi jego ciepły oddech. Starała się na niego
nie patrzeć. W jej oczach był niczym anioł zemsty. Poszukiwał pomsty za
rodziców, a także uratował ją i eskortował do matki, by bezpiecznie dotarła na
miejsce, co by raczej pasowało na anioła stróża. Choć może był dla niej po
prostu niczym anioł. Wyobrażała go sobie jak napina wszystkie mięśnie, by
potężnym machnięciem skrzydeł wzbić się ku niebu. Bardzo go polubiła. Był
całkowicie inny niż ci, których widziała na Ciemnej Stronie. Był opiekuńczy.
Cenił czyjeś życie ponad swoje. I zdaje się był również... ładny. Po dłuższym zastanowieniu
doszła do wniosku, że nie podobał się jej, jak dotąd, żaden chłopak. Chociaż
uznawanie ludzi za ładnych nie jest zbrodnią, prawda?
Dłuższą chwilę ciszy przerwał
zaniepokojony głos Dastana.
– Powinien już przejść... – wpatrywał się
przymrużonymi oczami w wyjście przed nimi.
– Może odszedł albo...
– Albo... – nie dokończył.
Wejście do jaskini zasłonił wielki cień.
Błysk ostrza rozświetlił na krótką chwilę mrok zaułka. I to nie jednego. Co najmniej
trzech strażników z Ciemnego wojska tarasowało wyjście.
– Albo sprowadzi wsparcie... – dokończyła
za Dastana.
– O! Tamina – powiedział jeden z nich.
Stał w środku. Nie mogła zobaczyć jego
twarzy i tego jakie emocje wyrażała, ponieważ zakrywał ją hełm. Odczuła ulgę z
tego powodu. Nie miała ochoty po raz drugi widzieć jego obrzydliwego uśmiechu
i... nienawidziła go. Mimo, że nie była sama zaczęła się trząść. Serce
przyśpieszyło. Strach przeszywał ją na wskroś. Nawet nie zorientowała się, że z
jej oczu zaczęły płynąć stróżki zimnych łez. Nikalijczyk się zaśmiał.
– Widzę, że bardzo się za mną
stęskniłaś. Czy to łzy wzruszenia? Prawie cię nie poznałem w tym stroju. Ale
czekaj... – zastanawiał się. – Podczas naszego ostatniego spotkanie zdaję się
nie miałaś na sobie żadnego – powiedział z naciskiem. – Stroju. Być może stąd
moje... przeoczenie – zaśmiał się cicho i krótko.
Jej płacz stał się nutę głośniejszy.
Dastan odwrócił głowę w bok i kątem oka zobaczył jej czerwoną zapłakaną twarz.
Nie był zdziwiony, lecz wściekły. Spojrzał na wroga morderczym wzrokiem obiecującym
tylko jedno. Nieludzkie cierpienie, którego finałem będzie śmierć.
Wyjął sztylet z buta i mierzył w pasek
widocznej skóry między hełmem a kołnierzem zbroi. Jednym szybkim ruchem ręki
nadał kierunek ostrzu. Demor – właściciel imienia, który skrzywdził niegdyś
Taminę – nie zorientował się jak upadł i krztusił się krwią z przebitej
tętnicy. W zbroi miał nieco ograniczone ruchy, więc nie mógł dosięgnąć
sztyletu. Wykrwawiał się powoli, a jego jedynym towarzyszem był ból. Pozostała
dwójka ze zgrzytem wyjęła miecze z pochew. To samo uczynił Dastan. Nie patrząc
na nią położył jej dłoń na ramieniu. Zrozumiała o co mu chodziło i odeszła
kilka kroków w tył, ale z zauważalną niechęcią.
– Dastanie – wyszlochała. – Uważaj. Te
miecze są nasiąknięte trucizną...!
Odwrócił się i skinął głową.
– Nie ładnie. Nie wolno wyjawiać
sekretów przyjaciół. Zwłaszcza jeśli decyduje się ich opuścić.
– Przestańcie pieprzyć!
Wszyscy, łącznie z Taminą, ucichli.
Dastan potrzebował chwili, by zinterpretować ich zachowanie.
– Nie ważne... W końcu przez dwanaście
lat mieszkałem na Ziemi.
Nikalijczycy wzruszyli ramionami. Książę
przekręcił nadgarstek wykonując efektowny obrót miecza o trzysta sześćdziesiąt
stopni. Mężczyźni poprawili uścisk na rękojeści.
Jedno ostrze przeciw dwóm. Dastan
zablokował miecze ułożone na kształt litery „V” swoim własnym ostrzem. Nagle
jeden ze strażników odskoczył do tyłu. Chłopak odwrócił się gwałtownie bojąc
się, że może on zranić Taminę. Okazało się jednak, iż jest w pułapce. Obaj
Nikalijczycy kierowali ku niemu swe ostrza. Dziewczyna z przerażeniem na twarzy
siedziała skulona pod ścianą. Dastanowi ścisnęło się serce. Po raz kolejny
zastanawiał się jak ona sobie radziła pośród nikalijskiego wojska skoro jest
teraz tak przerażona. Popatrzył na obu strażników. Nie wiedział co ma robić.
Mała przestrzeń uniemożliwiała jakiekolwiek ataki. Jeśli zamierzyłby się z
mieczem na jednego z nich drugi mógłby go zranić. Musiał mieć też na względzie
Taminę. Spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą siedziała i nie dostrzegł jej tam.
Stała za mężczyzną, a w ręku nad jego głową trzymała krótki miecz. Zapewne
wyjęła go z pochwy przy boku mężczyzny. Obie jej ręce znajdujące się na
rękojeści trzęsły się, lecz ona miała zawzięty wyraz twarzy. Uniosła go wyżej
i...
– NIE!!! – krzyknął chłopak.
Strażnik przed nim stojący widząc co
dziewczyna zamierza rzucił w jej stronę mieczem. Odskoczyła w bok. Niestety
refleks nie okazał się jej sprzymierzeńcem. Ostrze rozcięło jej ramie i
obojczyk. Książę kopnął go w brzuch z taką siłą, iż ten upadł na ziemie.
Drugiego zaś, na którego zamierzała się dziewczyna, pozbawił miecza kopnięciem
i wbił swoje ostrze w jego gardło. Uklęknął obok niej i ułożył sobie jej głowę
na kolanach. Obejrzał rany i położył rękę na jej głowie.
– Dziękuję ci – szepnął. – Że chciałaś
mi pomóc.
– Ty pomagasz mi cały czas – uśmiechnęła
się.
Odwzajemnił uśmiech patrząc jej w oczy.
Dotknął naszyjnika w nadziei, że znów zadziała ta dziwna siła i przeniesie ich
w bezpieczne miejsce. Zapomniał całkiem o mężczyźnie, z którym walczył, lecz
nie pozbawił go życia. Nikalijczyk wstał i zmierzał w ich kierunku przesuwając
ostrzem po kamiennych ścianach. Chłopak spojrzał na niego rozszerzonymi oczami
i już chciał wstać i dobyć miecz, gdy lilia na jego szyi rozświetliła się
fioletem. Wziął on ledwo przytomną dziewczynę na ręce i pełnymi nienawiści i
pogardy oczyma patrzał na strażnika.
– Jeszcze się spotkamy.
Po tych słowach zniknęli.
Moc naszyjnika przeniosła ich do
jakiegoś pomieszczenia. Dastan nie musiał się rozglądać żeby zrozumieć gdzie
jest. Dobrze wiedział gdzie się znajdują. Odczuł wielką ulgę. Byli w domu
Triaminy. Poszedł do jej sypialni, lecz nie zastał jej tam.
– Gdzie tym razem jesteśmy? – głos
dziewczyny był cichy i słaby.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
– W domu twojej mamy – odparł cichym,
miękkim głosem.
Wyszedł z pomieszczenia i udał się do
kuchni. Żywej duszy nie było.
– Opiekunko! – zawołał.
Tym razem usłyszał jak ktoś zbiega po
schodach. Wyszedł na korytarz i spojrzał w ginące w ciemności schodki.
– Das... – urwała, gdy zobaczyła córkę
na jego rękach.
Do jej oczu napłynęły łzy. Podbiegła do
nich.
– Została ranna od zatrutego miecza – wyjaśnił.
– Bo chciała mnie uratować – dodał patrząc na dziewczynę.
Kobieta opanowała na chwilę emocje.
– Połóż ją proszę na łóżku w moim pokoju,
a ja przygotuję bandaże i leki.
Pogłaskała ją po głowie i poszła do
innego pokoju. Chłopak wszedł drugi raz do sypialni Triaminy i delikatnie
ułożył dziewczynę na łóżku z baldachimem. Przez okno, przy którym się
znajdowało łoże, wpadał blask nadchodzącego poranka. Smugi promieni padały na
jej twarz. Przyglądał się jej przez chwilę z zaciekawieniem.
– Muszę jeszcze spełnić obietnicę daną
rodzicom – powiedział z uśmiechem. – Twoja mama się dobrze tobą zaopiekuje. Ja
tym czasem muszę udać się do zamku. Flamina zapewne już tam jest – powiedział
do siebie.
Wstał i odwrócił się z zamiarem
odejścia.
– Zaczekaj!...– poprosiła wkładając w to
słowo dużo siły. – Nie powiedziałam ci jeszcze jednej bardzo istotnej rzeczy – wyznała.
Obrócił się ku niej i z powrotem
przysiadł na krawędzi łóżka.
– Flaminie jest potrzebny jeszcze jeden
artefakt – przełknęła ślinę nawilżając wysuszone gardło. – Twój naszyjnik.
Dlatego tyle czekała.
Dastan zamyślił się przez chwilę. Zdjął
ozdobę z szyi i zapiął naszyjnik dziewczynie.
– Tobie bardziej pasuje – uśmiechnął się
i wstał.
Triamina stała w progu i z uśmiechem
oraz swego rodzaju zadowoleniem oglądała tę sytuację.
– Muszę już iść opiekunko. Dziękuję za
wszystko.
– Wróć do nas cały i zdrowy – powiedziała
ściskając go na pożegnanie.
Chłopak wybiegł pozostawiając po sobie
odgłos obijających się o kołczan strzał.
~§~
Książę wbiegł do pałacu, gdzie tuż po
przekroczeniu progu czekał na niego komitet powitalny. Oraz, jak się
spodziewał, Flamina.
– Witaj. – Na jej twarzy malował się
mdły uśmiech pewności siebie. – Moja intuicja mnie nie zawiodła. Wiedziałam, że
się zjawisz. Przygotowałam dla ciebie coś specjalnego... – urwała celowo, by
nadać większego znaczenia ostatniemu słowu. – Synku – jej usta zdobił szyderczy
grymas.
Powoli wysunęła miecz, kierując ostrze w
szyję księcia. Jej oczy rozszerzyły się, źrenice zmalały.
– Zapytam o to tylko raz, drogi
chłopcze. Gdzie jest twój naszyjnik – miała spokojny ton. – GDZIE ON JEST?! – Krzyknęła na całe gardło, a każda widoczna żyłka
na twarzy wypełzła na wierzch.
– A mówiłaś, że zapytasz tylko raz – drażnił
się.
Kobieta rzuciła się na niego z mieczem,
ale ten w porę zrobił unik, wykonując obrót przez ramię. Rzucił łuk oraz
kołczan pod ścianę i dobył miecz. Flamina ruszyła na niego z zamiarem
pozbawienia go głowy. Chłopak zablokował jej ostrze swoim. Napierające na
siebie ostrza skrzyły się złotymi iskrami. Był to test siły, a żadnemu z tej
dwójki jej nie brakowało. Powoli kręcili się w koło nie spuszczając przeciwnika
z oczu. Znajdowali się w centrum kręgu Ciemnego Wojska. Każdy z żołnierzy
uderzał mieczem o podłogę. Grające w idealnej harmonii ostrza wydawały niski i
jednostajny dźwięk. Przeciwnicy nadal krzyżowali swe miecze przekazując ostrzom
całą swą siłę i wolę walki.
Młody książę okazał się silniejszym i
zwiększając naparcie na miecz przeciwniczki popchnął ją w tył. Ta znów ruszyła
rozjuszona niczym tygrys. Dastan zrobił szybki krok w bok. Flamina popełniła
podstawowy błąd: obróciła się plecami do przeciwnika. Chłopak uderzając ją
pięścią w kark sprawił, że macocha się przewróciła klnąc z bólu i zbliżającej
się porażki. Trzymając się oburącz za kark przekręciła się na plecy. Książę
uniósł miecz nad jej ciałem.
– Zło jak chwasty trzeba tępić do końca –
po tych słowach zatopił miecz w jej sercu.
Zszokowana na początku armia faktem, że
zostali bez przywódcy ruszyła na niego. Z kręgu mroku wyłoniły się ich setki.
Dastan odpierał ataki ile mógł, a Nikaliczyków przybywało i przybywało. Ale cóż
mógł zdziałać sam z jednym mieczem przeciwko całemu, uzbrojonemu wojsku?
Brakowało już mu sił jednak jego wola i dobre serce nigdy nie traciły energii.
Rzucił zaklęcie:
– Andhērē
aura prakāśa. Prakāśa mēm andhērā. Andhakāra para prakāśa.
Po wypowiedzeniu tych słów całe
królestwo ogarnęło pulsujące błękitne światło, przeradzające się w biel.
Sprawiło ono, że wszyscy Nikalijczycy zostali zamienieni w proch, który rozwiał
wiatr...
Dastan upadł. Jego serce biło zbyt
szybko, na jego ciele wykwitły kropelki potu, a on trząsł się z bijącego od
środka zimna.
Zapadła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz