Był tak podobny do obojga rodziców...
Włosy i delikatne rysy po matce, a oczy i postura po tacie. Nawet charakter
miał połowiczny. Zachciało jej się śmiać, jednak uśmiechnęła się jedynie i
przytuliła go jak syna, którego nigdy nie miała. Dastan wtulił twarz w
zagłębienie jej ramienia przypominając sobie chwile z ziemską matką,
jednocześnie pragnąc zobaczyć swoją biologiczną... teraz czuł, że jest gdzieś pomiędzy.
To mu wystarczało. Matczyna bliskość po stracie ojca, poczucie bezpieczeństwa i
ciepła domowego ogniska. To wszystko czego potrzebował i co czuł przez ostatnie
kilka dni. Kochał swoją opiekunkę jak matkę. W zasadzie była jak jego mama.
Towarzyszyła mu przez ostatnie sześć lat w każdej chwili jego życia. Pomagała,
pocieszała, kochała. Zawsze chciał jakoś się odwdzięczyć za to wszystko. Teraz
nadszedł ten czas.
Odsunął się delikatnie i spojrzał na nią
szklistymi oczyma. Nie płakał, lecz był temu bliski. Triamina nie potrzebowała
żadnych słów, by zinterpretować jego zachowanie. Wstała i poszła do innego
pokoju znikając w ciemności za pierwszymi drzwiami. Dastan wstał i stanął przy
oknie, patrząc przez nie jakby nostalgicznie. Znikające za widocznym w oddali
górzystym krajobrazem pomarańczowe słońce zwiastowało kres i początek. Co
przyniesie przyszłość? Chmury koloru fioletu, czerwieni, pomarańczy i różu
delikatnie mieszały się ze sobą i płynie przemieszczały po niebie. Każda z nich
była różnego kształtu i skierowana w inną stronę. Ale ostatecznie i tak każda z
nich zniknie wraz ze słońcem. Którą drogą ku przyszłości pójdzie? Jest ich
wiele, lecz każda prowadząc przez inne tereny kończy się tym samym. Śmiercią i
radością. Westchnął i zamknął oczy. Niezależnie od jego wyboru koniec będzie
taki sam. Nieważne czy podąży w kierunku fioletowej czy czerwonej chmury. Jaką
decyzje podejmie.
Z dręczących go rozmyślań wyrwał go
odgłos kroków wracającej kobiety. Odwrócił do niej głowę. Zauważył, że niesie
jakieś pudełko w rękach i ubrania. Owy przedmiot był niewielki, a jego wieczko
było matowe od kurzu. Uśmiechnął się pod nosem. Przypominało mu ono pewną
sytuację mającą miejsce sześć lat temu. Z głową wypełnioną wspomnieniami usiadł
obok niej przy drewnianym, okrągłym stole w rogu pokoju. Triamina położyła
ubrania obok, a pudełeczko przed nim. Było całe srebrne z misternym ornamentem
z jednego z boków. Kobieta przetarła wieko rąbkiem długiego szala zarzuconego
na ramionach. Położyła dłonie na bokach przedmiotu i trzymając kciukami boki
wieczka otworzyła je. Nie widziała co jest w środku, bo pudełko ustawione było
przodem do chłopaka. Wychylił się na krześle, by spojrzeć co się w nim znajduje.
Był bardzo zaciekawiony tym, co może tam zobaczyć. Jego wzrok padł na coś
małego, leżącego na dnie. Zaśmiał się. Zasłonił ręką usta powstrzymując głośny
śmiech. Triamina spojrzała na niego ze ściągniętymi brwiami.
– Przepraszam – powiedział przywołując
się do porządku. – Po prostu identyczny sprawił, że sześć lat temu przeniosłem
się tutaj.
Uśmiechnęła się.
– Tak. Bo jest to druga połowa
naszyjnika, który cię tu przeniósł. Należała do twego ojca – spojrzała mu w
oczy.
Teraz uszły z nich wesołe iskierki
zastąpione pełnym powagi spojrzeniem młodego mężczyzny.
Przez jego ciało przeszły zimne ciarki.
Nie z powodu tej wiadomości, lecz na przypomnienie sobie przeraźliwej śmierci
Tymiriana. Nie wiedział co ma teraz zrobić. Czy wziąć wisiorek czy dalej na
pozór wpatrywać się w Triamine, a w rzeczywistości być setki mil w oddali?
– Może opowiem ci krótką historię na ten
temat – wskazała dłonią na pudełko. – W
dniu, kiedy twoi rodzice musieli cię oddać Erianna odłamała połowę swego
naszyjnika i oddała tobie. Natomiast Tymirian połowę całości schował do tego
pudełka i poprosił mnie bym to przechowała. Uprzedzając wszelkie twoje pytania:
naszyjnik z wisiorkiem lilii nosi każdy kolejny władca naszego kraju, a jego
połowę daje żonie, czyli królowej. Miałeś dostać połowę, by dołączyć ją do
swojej części w dniu koronacji, lecz w obecnej sytuacji...
Spuściła wzrok i przesunęła pudełko
bliżej niego. Chłopak powoli wyciągnął rękę i dotknął zimnego srebra. Włożył
trzy palce do środka i delikatnie wyjął naszyjnik. Nie różnił się on od tego,
który miał zawieszony na szyi. Wyciągnął łańcuszek i położył lilie na stole.
,,Wygląda jak wyrzeźbiona z białego szkła”, pomyślał. Tak samo jak w tedy, gdy
znalazł część wisiorka Erianny na fortepianie; połówki jego połówki. Zdjął z
szyi wisiorek i w okrągły środek dopasował środek tej, którą otrzymał przed
chwilą. Zdawać by się mogło, że miał przy sobie małe cząstki swoich rodziców,
lecz on nie postrzegał tego w ten sposób. Dla niego był to jedynie zwykły
przedmiot. Może i miał wartość sentymentalną, ale prawdziwą obecność rodziców
czuł, gdy przywoływał do siebie to, co nauczył go ojciec i wszystkie wspólne z
nim chwile. Mamę natomiast widział w kobiecie, która siedziała przed nim. Była
jej przyjaciółką, troszczyła się o niego przez sześć lat. Towarzyszyła mu
teraz...
Tak rozmyślając wpatrywał się w złączony
wisiorek. Po dłuższej chwili założył go na szyję. W momencie, gdy lilia
uderzyła w jego pierś odczuł jaki dźwiga ciężar. Zacisnął powieki i westchnął.
– Wiesz... chciałbym już wyruszyć –
spojrzał na nią.
Pokiwała głową.
– Wiem. Domyśliłam się, dlatego też
przyniosłam ci pudełko ojca oraz rzeczy. Są czarne, więc nie będzie cię widać
po zmroku.
Zdumiony spojrzał na nią. Chociaż z
drugiej strony nie było się czemu dziwić. Znała go pół jego życia. Uśmiechnął
się do niej i wyszeptał ciche ,,dziękuję".
– Ale – uniosła ku górze palec
wskazujący. – Wypuszczę cię dopiero jak będzie ciemno, bo będą nikłe szanse, że
cię złapią. Po drugie naszykuje ci wszelkie potrzebne rzeczy. Po trzecie –
wstała i uklękła obok niego. – J-jak tylko znajdziesz moją córkę to proszę
przyprowadź ją od razu do mnie. Dobrze? Proszę – przez jej oczy przemawiało
błaganie.
– Obiecuję – uśmiechnął się kładąc dłoń
na jej ramieniu.
Skłoniła głowę na znak wdzięczności i
wstała.
– I jako ostatnie. Na pewno nie
wypuszczę cię samego...
– Nie.
Do głosu jego protestu wkradła się nuta
ostrości, która lekko go zaskoczyła. Nim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć
Dastan przemówił jako pierwszy.
– Przepraszam, ale muszę iść sam. Dość
już zginęło. Po za tym jeśli pójdę sam pójdzie szybciej i nie będę musiał się
martwić o czyjeś bezpieczeństwo. Brzmi to jakbym był skończonym egoistą, ale
nawet chyba ty wiesz, że załatwię to szybciej, jeśli pójdę sam.
Mówił dość szybko, ale Triamina
doskonale zrozumiała każde słowo. Musiała się z nim zgodzić. Jednakże co miała
zrobić wiedząc, że wypuszcza go na pewne niebezpieczeństwo? Jak miała się
zachować matka, pozwalając by jej dziecko się narażało? Oczywiście, że nie
chciała by szedł sam tylko z eskortą i oczywiście, że załatwiłby to o wiele
szybciej w pojedynkę. Musiała również mu pozwolić iść. Pragnął pomścić rodziców
i w szczególności ojca, którego śmierć dane mu było ujrzeć. W głębi duszy
chciała mu pozwolić również dlatego, że odzyskałaby córkę. Nie myślała, że
istnieje szansa. Wiedziała, że tego dokona. ,,Zabawne, że mówił o egoizmie”,
pomyślała. Z ciężkim sumieniem odpowiedziała mu.
– Dobrze – nie patrzyła na niego. – Ale jak coś ci się,
nie daj Ranszi, stanie to jak się o tym dowiem? Ja... nie chcę by cokolwiek ci
się stało. Masz objąć tron i rządzić tak wspaniale jak twoi rodzice! – nieco
podniosła ton głosu.
Chłopak pełen niedowierzania spojrzał na
nią. Zupełnie nie wiedział jak ma zareagować. Chyba po raz pierwszy w życiu
poczuł się... mały. Nie jak mały chłopiec, ale mały emocjonalnie. Triamina
kochała go jak syna. Było to widać na pierwszy rzut oka. Teraz jednak zachowała
się jak... nie wiedział jak ma to określić. Wymagała czegoś od niego. Pragnęła
jego szczęścia, bezpieczeństwa. Jak każda matka, ale to było coś więcej. W tej
chwili przychodziło mu do głowy jedno określenie: tak się zachowuje ktoś kto
kocha kogoś całym sercem. Banalne, można by pomyśleć, lecz prawdziwe.
Wstał i położył jej dłonie na ramionach.
– Idź – powiedziała. – Ale masz wrócić. Cały, zdrowy.
Jako zwycięzca.
– To, to przy okazji – powiedział głosem
leniwego lekceważenia. – Najważniejsze, abym odnalazł twoją córkę. I wrócił z
nią.
Drgnęła. Uniosła głowę i spojrzała
świetlistymi oczyma prosto w jego złote krążki pełne powagi.
– Wróć cały, zdrowy z moją córką –
powiedziała sztywno.
Sekundę później z jej oczu pociekły łzy.
Przytuliła go.
– Obiecuję – wyszeptał jej do ucha. – Dziękuję, opiekunko.
– Powodzenia.
~§~
Spowity w czerń i z niemałym plecakiem
ruszył w stronę zamku, by odnaleźć swą macochę. Pewnie już się dowiedziała o
morderstwie swego męża i zamartwiała się o Dastana. Ponad tydzień siedział u
Triaminy.
W niecałą godzinę był na miejscu. Wszedł
do środka przez ogromne dwuskrzydłowe drzwi i ostrożnie rozejrzał się dookoła.
Coś budziło w nim niepokój. Było zbyt cicho i pusto. Nie było widać żywej
duszy. Myślał, że chociaż w zamku, który jest chroniony przez silniejsze czary
będą krzątali się służący. Idąc dalej szerokim korytarzem ostrożnie stawiał
każdy krok na drewnianych panelach. Przygaszone kandelabry na suficie i
pochodnie na ścianach rzucały upiorne cienie na czerwone ściany. Przeszedł
przez kolejne drzwi niewysokie, wykonane z jasnego drewna. Za nimi
znajdował się hol pełen filarów prowadzących do schodów. Udał się w tamtą
stronę. Już po pierwszym kroku stanął oniemiały. Między jednym z ozdobnych
filarów a schodami stała Flamina. Nie była sama. Rozmawiała z jednym z
Nikaliczyków. Zszokowało go to i to nie mało. Pozostał na miejscu by podsłuchać
ich rozmowę. Schował się za kolumną tak, by go nie zauważono.
– Wszystko idzie zgodnie z planem.
Niebawem będziesz mogła się ukoronować pani, objąć władze nad obiema stronami.
– Ukoronować? – szeptał do siebie. – Jak
to? Przecież... – nie dowierzał temu co słyszy.
Jego myśli krążyły w zawrotnym tempie
wokół macochy.
– Zbierz wojsko i przeszukajcie teren
oraz pobliskie lasy. On musi gdzieś tu być – rozkazała stanowczo. – Nie po to
zaczęłam wszystko wcześniej żeby smarkacz wszystko pokrzyżował. – Powiedziała
to jakby do siebie.
– Tak jest – zasalutował i odszedł.
– Co ona kombinuje? – poszedł za nią jak
cień do sypialni, po schodach i schował się za drzwiami.
Przez szparę, gdzie znajdowały się
zawiasy, ujrzał jak kobieta dobywa zakrwawiony miecz spod łóżka, by go
wyczyścić.
– Och drogi Tymirianie... jestem ci
niezmiernie wdzięczna za sprowadzenie synalka do Flukanii. Nie długo do ciebie dołączy
– uniosła miecz ku górze przyglądając się czy nie ma żadnych skaz na jego
ostrzu. – Pozdrów Eriannę.
Kobieta opuściła sypialnię z mieczem w
pochwie, a Dastan przywarł do ściany, by go nie zauważyła. Gdy usłyszał
zamykające się za nią drzwi, wyłonił się z cienia. Ze spuszczoną głową
wpatrywał się w drzwi za którymi zniknęła.
– Zapłacisz za wszystko – szepnął i
ruszył w kierunku swego pokoju.
Tam spakował kilka ubrań oraz księgę i
zioła lecznicze. Broń typu sztylety schował pod ubraniem bądź w pochwie w
butach. Założył na plecy skórzane skrzyżowane ze sobą czarne pasy na
miecze. Poprawił ich szelki na ramionach i schował miecze. Na to włożył plecak,
którego odczuł ciężar. Triamina zaopatrzyła go w prowiant i wodę, więc nie
musiał iść do kuchni. Nim wyszedł zostawił macosze list.
Porwałaś
Taminę, zabiłaś mi rodziców, chcesz zabić i mnie. Uważaj, by i taki los nie
spotkał cię. Będę Twym cieniem, Twoim oddechem na karku, póki ich nie pomszczę
i nie spełnię obietnicy danej mojej opiekunce.
Zapłacisz
za wszystko.
Przyczepił go sztyletem do drzwi jej
sypialni i ruszył w dalszą drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz