5. Mama i macocha



Był tak podobny do obojga rodziców... Włosy i delikatne rysy po matce, a oczy i postura po tacie. Nawet charakter miał połowiczny. Zachciało jej się śmiać, jednak uśmiechnęła się jedynie i przytuliła go jak syna, którego nigdy nie miała. Dastan wtulił twarz w zagłębienie jej ramienia przypominając sobie chwile z ziemską matką, jednocześnie pragnąc zobaczyć swoją biologiczną... teraz czuł, że jest gdzieś pomiędzy. To mu wystarczało. Matczyna bliskość po stracie ojca, poczucie bezpieczeństwa i ciepła domowego ogniska. To wszystko czego potrzebował i co czuł przez ostatnie kilka dni. Kochał swoją opiekunkę jak matkę. W zasadzie była jak jego mama. Towarzyszyła mu przez ostatnie sześć lat w każdej chwili jego życia. Pomagała, pocieszała, kochała. Zawsze chciał jakoś się odwdzięczyć za to wszystko. Teraz nadszedł ten czas.
Odsunął się delikatnie i spojrzał na nią szklistymi oczyma. Nie płakał, lecz był temu bliski. Triamina nie potrzebowała żadnych słów, by zinterpretować jego zachowanie. Wstała i poszła do innego pokoju znikając w ciemności za pierwszymi drzwiami. Dastan wstał i stanął przy oknie, patrząc przez nie jakby nostalgicznie. Znikające za  widocznym w oddali górzystym krajobrazem pomarańczowe słońce zwiastowało kres i początek. Co przyniesie przyszłość? Chmury koloru fioletu, czerwieni, pomarańczy i różu delikatnie mieszały się ze sobą i płynie przemieszczały po niebie. Każda z nich była różnego kształtu i skierowana w inną stronę. Ale ostatecznie i tak każda z nich zniknie wraz ze słońcem. Którą drogą ku przyszłości pójdzie? Jest ich wiele, lecz każda prowadząc przez inne tereny kończy się tym samym. Śmiercią i radością. Westchnął i zamknął oczy. Niezależnie od jego wyboru koniec będzie taki sam. Nieważne czy podąży w kierunku fioletowej czy czerwonej chmury. Jaką decyzje podejmie. 
Z dręczących go rozmyślań wyrwał go odgłos kroków wracającej kobiety. Odwrócił do niej głowę. Zauważył, że niesie jakieś pudełko w rękach i ubrania. Owy przedmiot był niewielki, a jego wieczko było matowe od kurzu. Uśmiechnął się pod nosem. Przypominało mu ono pewną sytuację mającą miejsce sześć lat temu. Z głową wypełnioną wspomnieniami usiadł obok niej przy drewnianym, okrągłym stole w rogu pokoju. Triamina położyła ubrania obok, a pudełeczko przed nim. Było całe srebrne z misternym ornamentem z jednego z boków. Kobieta przetarła wieko rąbkiem długiego szala zarzuconego na ramionach. Położyła dłonie na bokach przedmiotu i trzymając kciukami boki wieczka otworzyła je. Nie widziała co jest w środku, bo pudełko ustawione było przodem do chłopaka. Wychylił się na krześle, by spojrzeć co się w nim znajduje. Był bardzo zaciekawiony tym, co może tam zobaczyć. Jego wzrok padł na coś małego, leżącego na dnie. Zaśmiał się. Zasłonił ręką usta powstrzymując głośny śmiech. Triamina spojrzała na niego ze ściągniętymi brwiami.
– Przepraszam – powiedział przywołując się do porządku. – Po prostu identyczny sprawił, że sześć lat temu przeniosłem się tutaj.
Uśmiechnęła się.
– Tak. Bo jest to druga połowa naszyjnika, który cię tu przeniósł. Należała do twego ojca – spojrzała mu w oczy.
Teraz uszły z nich wesołe iskierki zastąpione pełnym powagi spojrzeniem młodego mężczyzny.
Przez jego ciało przeszły zimne ciarki. Nie z powodu tej wiadomości, lecz na przypomnienie sobie przeraźliwej śmierci Tymiriana. Nie wiedział co ma teraz zrobić. Czy wziąć wisiorek czy dalej na pozór wpatrywać się w Triamine, a w rzeczywistości być setki mil w oddali?
– Może opowiem ci krótką historię na ten temat – wskazała dłonią na pudełko. –  W dniu, kiedy twoi rodzice musieli cię oddać Erianna odłamała połowę swego naszyjnika i oddała tobie. Natomiast Tymirian połowę całości schował do tego pudełka i poprosił mnie bym to przechowała. Uprzedzając wszelkie twoje pytania: naszyjnik z wisiorkiem lilii nosi każdy kolejny władca naszego kraju, a jego połowę daje żonie, czyli królowej. Miałeś dostać połowę, by dołączyć ją do swojej części w dniu koronacji, lecz w obecnej sytuacji...
Spuściła wzrok i przesunęła pudełko bliżej niego. Chłopak powoli wyciągnął rękę i dotknął zimnego srebra. Włożył trzy palce do środka i delikatnie wyjął naszyjnik. Nie różnił się on od tego, który miał zawieszony na szyi. Wyciągnął łańcuszek i położył lilie na stole. ,,Wygląda jak wyrzeźbiona z białego szkła”, pomyślał. Tak samo jak w tedy, gdy znalazł część wisiorka Erianny na fortepianie; połówki jego połówki. Zdjął z szyi wisiorek i w okrągły środek dopasował środek tej, którą otrzymał przed chwilą. Zdawać by się mogło, że miał przy sobie małe cząstki swoich rodziców, lecz on nie postrzegał tego w ten sposób. Dla niego był to jedynie zwykły przedmiot. Może i miał wartość sentymentalną, ale prawdziwą obecność rodziców czuł, gdy przywoływał do siebie to, co nauczył go ojciec i wszystkie wspólne z nim chwile. Mamę natomiast widział w kobiecie, która siedziała przed nim. Była jej przyjaciółką, troszczyła się o niego przez sześć lat. Towarzyszyła mu teraz...
Tak rozmyślając wpatrywał się w złączony wisiorek. Po dłuższej chwili założył go na szyję. W momencie, gdy lilia uderzyła w jego pierś odczuł jaki dźwiga ciężar. Zacisnął powieki i westchnął.
– Wiesz... chciałbym już wyruszyć – spojrzał na nią.
Pokiwała głową.
– Wiem. Domyśliłam się, dlatego też przyniosłam ci pudełko ojca oraz rzeczy. Są czarne, więc nie będzie cię widać po zmroku.
Zdumiony spojrzał na nią. Chociaż z drugiej strony nie było się czemu dziwić. Znała go pół jego życia. Uśmiechnął się do niej i wyszeptał ciche ,,dziękuję".
– Ale – uniosła ku górze palec wskazujący. – Wypuszczę cię dopiero jak będzie ciemno, bo będą nikłe szanse, że cię złapią. Po drugie naszykuje ci wszelkie potrzebne rzeczy. Po trzecie – wstała i uklękła obok niego. – J-jak tylko znajdziesz moją córkę to proszę przyprowadź ją od razu do mnie. Dobrze? Proszę – przez jej oczy przemawiało błaganie.
– Obiecuję – uśmiechnął się kładąc dłoń na jej ramieniu.
Skłoniła głowę na znak wdzięczności i wstała.
– I jako ostatnie. Na pewno nie wypuszczę cię samego...
– Nie.
Do głosu jego protestu wkradła się nuta ostrości, która lekko go zaskoczyła. Nim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć Dastan przemówił jako pierwszy.
– Przepraszam, ale muszę iść sam. Dość już zginęło. Po za tym jeśli pójdę sam pójdzie szybciej i nie będę musiał się martwić o czyjeś bezpieczeństwo. Brzmi to jakbym był skończonym egoistą, ale nawet chyba ty wiesz, że załatwię to szybciej, jeśli pójdę sam.
Mówił dość szybko, ale Triamina doskonale zrozumiała każde słowo. Musiała się z nim zgodzić. Jednakże co miała zrobić wiedząc, że wypuszcza go na pewne niebezpieczeństwo? Jak miała się zachować matka, pozwalając by jej dziecko się narażało? Oczywiście, że nie chciała by szedł sam tylko z eskortą i oczywiście, że załatwiłby to o wiele szybciej w pojedynkę. Musiała również mu pozwolić iść. Pragnął pomścić rodziców i w szczególności ojca, którego śmierć dane mu było ujrzeć. W głębi duszy chciała mu pozwolić również dlatego, że odzyskałaby córkę. Nie myślała, że istnieje szansa. Wiedziała, że tego dokona. ,,Zabawne, że mówił o egoizmie”, pomyślała. Z ciężkim sumieniem odpowiedziała mu.
– Dobrze –  nie patrzyła na niego. – Ale jak coś ci się, nie daj Ranszi, stanie to jak się o tym dowiem? Ja... nie chcę by cokolwiek ci się stało. Masz objąć tron i rządzić tak wspaniale jak twoi rodzice! – nieco podniosła ton głosu.
Chłopak pełen niedowierzania spojrzał na nią. Zupełnie nie wiedział jak ma zareagować. Chyba po raz pierwszy w życiu poczuł się... mały. Nie jak mały chłopiec, ale mały emocjonalnie. Triamina kochała go jak syna. Było to widać na pierwszy rzut oka. Teraz jednak zachowała się jak... nie wiedział jak ma to określić. Wymagała czegoś od niego. Pragnęła jego szczęścia, bezpieczeństwa. Jak każda matka, ale to było coś więcej. W tej chwili przychodziło mu do głowy jedno określenie: tak się zachowuje ktoś kto kocha kogoś całym sercem. Banalne, można by pomyśleć, lecz prawdziwe.
Wstał i położył jej dłonie na ramionach.
– Idź –  powiedziała. – Ale masz wrócić. Cały, zdrowy. Jako zwycięzca.
– To, to przy okazji – powiedział głosem leniwego lekceważenia. – Najważniejsze, abym odnalazł twoją córkę. I wrócił z nią.
Drgnęła. Uniosła głowę i spojrzała świetlistymi oczyma prosto w jego złote krążki pełne powagi.
– Wróć cały, zdrowy z moją córką – powiedziała sztywno.
Sekundę później z jej oczu pociekły łzy. Przytuliła go.
– Obiecuję –  wyszeptał jej do ucha. –  Dziękuję, opiekunko.
– Powodzenia.

~§~

Spowity w czerń i z niemałym plecakiem ruszył w stronę zamku, by odnaleźć swą macochę. Pewnie już się dowiedziała o morderstwie swego męża i zamartwiała się o Dastana. Ponad tydzień siedział u Triaminy.
W niecałą godzinę był na miejscu. Wszedł do środka przez ogromne dwuskrzydłowe drzwi i ostrożnie rozejrzał się dookoła. Coś budziło w nim niepokój. Było zbyt cicho i pusto. Nie było widać żywej duszy. Myślał, że chociaż w zamku, który jest chroniony przez silniejsze czary będą krzątali się służący. Idąc dalej szerokim korytarzem ostrożnie stawiał każdy krok na drewnianych panelach. Przygaszone kandelabry na suficie i pochodnie na ścianach rzucały upiorne cienie na czerwone ściany. Przeszedł przez kolejne drzwi niewysokie, wykonane  z jasnego drewna. Za nimi znajdował się hol pełen filarów prowadzących do schodów. Udał się w tamtą stronę. Już po pierwszym kroku stanął oniemiały. Między jednym z ozdobnych filarów a schodami stała Flamina. Nie była sama. Rozmawiała z jednym z Nikaliczyków. Zszokowało go to i to nie mało. Pozostał na miejscu by podsłuchać ich rozmowę. Schował się za kolumną tak, by go nie zauważono.
– Wszystko idzie zgodnie z planem. Niebawem będziesz mogła się ukoronować pani, objąć władze nad obiema stronami.
– Ukoronować? – szeptał do siebie. – Jak to? Przecież... – nie dowierzał temu co słyszy.
Jego myśli krążyły w zawrotnym tempie wokół macochy.
– Zbierz wojsko i przeszukajcie teren oraz pobliskie lasy. On musi gdzieś tu być – rozkazała stanowczo. – Nie po to zaczęłam wszystko wcześniej żeby smarkacz wszystko pokrzyżował. – Powiedziała to jakby do siebie.
– Tak jest – zasalutował i odszedł.
– Co ona kombinuje? – poszedł za nią jak cień do sypialni, po schodach i schował się za drzwiami.
Przez szparę, gdzie znajdowały się zawiasy, ujrzał jak kobieta dobywa zakrwawiony miecz spod łóżka, by go wyczyścić.
– Och drogi Tymirianie... jestem ci niezmiernie wdzięczna za sprowadzenie synalka do Flukanii. Nie długo do ciebie dołączy – uniosła miecz ku górze przyglądając się czy nie ma żadnych skaz na jego ostrzu. – Pozdrów Eriannę.
Kobieta opuściła sypialnię z mieczem w pochwie, a Dastan przywarł do ściany, by go nie zauważyła. Gdy usłyszał zamykające się za nią drzwi, wyłonił się z cienia. Ze spuszczoną głową wpatrywał się w drzwi za którymi zniknęła.
– Zapłacisz za wszystko – szepnął i ruszył w kierunku swego pokoju.
Tam spakował kilka ubrań oraz księgę i zioła lecznicze. Broń typu sztylety schował pod ubraniem bądź w pochwie w butach. Założył  na plecy skórzane skrzyżowane ze sobą czarne pasy na miecze. Poprawił ich szelki na ramionach i schował miecze. Na to włożył plecak, którego odczuł ciężar. Triamina zaopatrzyła go w prowiant i wodę, więc nie musiał iść do kuchni. Nim wyszedł zostawił macosze list.

Porwałaś Taminę, zabiłaś mi rodziców, chcesz zabić i mnie. Uważaj, by i taki los nie spotkał cię. Będę Twym cieniem, Twoim oddechem na karku, póki ich nie pomszczę i nie spełnię obietnicy danej mojej opiekunce.
Zapłacisz za wszystko.

Przyczepił go sztyletem do drzwi jej sypialni i ruszył w dalszą drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz