Minęło kilka dni. Książę otworzył oczy.
Ujrzał nad sobą jakąś granatową tkaninę. Ostrożnie usiadł, ale i tak zakręciło
się mu w głowie. Rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że znajduje się w swojej komnacie.
Zsunął nogi na podłogę i zataczając się dotarł do okna. Stał tu, gdy wszystko
się zaczęło. Stoi i teraz, gdy zaczyna się początek czegoś nowego. Bezchmurne
niebo rozświetlało słońce. Dastan zorientował się, że ma na sobie jedynie
czarne spodnie. Ktoś musiał go przebrać. Podszedł do szafy i wyjął z niej biała
koszulę, którą włożył.
– Ledwo z życiem uszedł i już biega po
pokoju! – usłyszał znajomy, karcący głos.
Obrócił się gwałtownie. W progu stała jego
opiekunka. Miała na sobie długą pomarańczową suknię, a jej ramiona otulał
przeźroczysty, szeroki szal. Włosy upięte miała w kok, z którego uciekały
pojedyncze pasma. Wyglądała jakby szykowała się na jakąś uroczystość. Jej
suknia również nie była prosta, lecz ozdobiona maleńkimi diamencikami, a na
całości malowały się czerwone, cienkie linie łączące każdy diamencik. Wyglądało
to jak konary drzew z diamentowymi liśćmi. Jej szyję zdobiły długie i krótkie
naszyjniki pełne świecących wisiorów tak samo jak nadgarstki.
– Witaj! – szczerze ucieszył się na jej
widok.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Ile ja tu już leżę? – zapytał z lekką
dezorientacją w głosie.
– Jakieś... osiem...dziewięć dni... – odparła.
Dastan nie krył zdumienia, że aż tyle czasu
był nieprzytomny.
– Mamo przyniosłam o co prosiłaś.
W drzwiach za kobietą stanęła Tamina.
Chłopak przyglądał się jej z... zachwytem? Nie. To zbyt mało powiedziane.
Patrzał na nią zupełnie jakby była najpiękniejszą i najbardziej lśniącą gwiazdą
na nocnym niebie rozświetlając mu serce.
Miała na sobie, podobnie jak jej matka,
długą suknię. Była koloru żywego fioletu idealnie łączącego się z jej oczami.
Kilku centymetrowy pas sukni od ziemi wyglądał jakby został zanurzony w
brokatowym srebrze. Lśnił przy każdym, najdelikatniejszym jej ruchu.
Odchodziły od niego wokoło pojedyncze, falowane linie zrobione z tego
samego materiału. Pięły się one w górę do bioder i na powrót opadały w dół do
połowy długości sukienki. Na ich końcach znajdowały się wisiorki w kształcie
rombu wyglądające jak ze szkła. Gorset był prosty, bez żadnych dodatków.
Ramiączka były cienkie, zrobione z kilku paseczków opadających na jej przed
ramie, a kończące się w zgięciu łokcia. Na jej szyi wisiał jedynie naszyjnik z
lilią, który jej podarował. Prócz niego nie miała na sobie żadnej innej
biżuterii. Włosy miała upięte delikatnie. Dwa pasma przy skroniach zaczesane
były do tyłu i związane. Z czubka głowy okalały jej twarz falowane pasma. Reszta
włosów była rozpuszczona i przełożona przez lewe ramie. Olśniła go. Po prostu.
– Witaj Dastanie – uśmiechnęła się do niego
promiennie.
– Witaj – odpowiedział po krótkiej chwili.
– Ubierz się i przyjdź do nas – nakazała
Triamina odbierając od córki rzeczy.
Podała je chłopakowi i wyszła wraz z Taminą
zamykając za sobą drzwi. Książę przebrał się w przyniesione przez Taminę
ubrania. Miał na sobie czarne, w jego ocenie, jeansy oraz białą koszulę bez
guzików, którą włożył w spodnie. Wiązane, sięgające kostek buty również były
koloru nocy. Na całość założył długą do kolan szatę z szerokimi rękawami.
Zawiązał ją w tali złotym pasem. Szata ta również była czarna. Zdobiły ją
cienkie, złote linie na rękawach. Natomiast na każdej połowie materiału na
piersi chłopaka widniały złote lilie. Po jednej na połowie. Obszycia szaty również
były tego koloru. Przeczesał ręką włosy stojąc przed lustrem. Pamiętał jak
czasami jego ojciec nosił taki strój. Uśmiechnął się z tęsknotą i wyszedł z
komnaty.
Za drzwiami czekała na niego Triamina z
córką.
– A teraz chodź. Poddani czekają wasza
wysokość – lekko się ukłoniła.
Chłopak usłyszał cichy śmiech Taminy.
– Co? – zdziwił się.
– Po prostu chodź – poprosiła dziewczyna.
Poszedł za nimi. Zeszli na piętro w dół
sali tronowej, gdzie zgromadzony był lud Flukanii. Między tronami stał starszy
Mędrzec z długą brodą. Odziany był w brązowy habit przepasany grubym złotym
warkoczem. Trzymał na dłoniach poduszkę. Na niej zaś leżała korona. Dastan już
się zorientował co go czeka.
– Drogi ludu Flukanii – zaczął Mędrzec.
Książę już gdzieś słyszał ten gruby, niski
ton.
– Dastan. Syn wspaniałej królowej Erianny i
potężnego króla Tymiriana po wygranej wojnie obejmie tron. Dziś nadejdą
świetliste czasy dla naszego królestwa. – Spojrzał na chłopaka. – Książę.
– Uklęknij – szepnęła do niego Triamina.
Podszedł do Mędrca i klęknął przed nim na
jedno kolano. Mężczyzna uniósł koronę i stanąwszy obok księcia, przodem do
ludu, złożył mu dary.
– Bądź mądrym, sprawiedliwym i prawym
królem. Niech twe serce pozostanie świetliste, a Mrok, który odważy się tknąć
granicy królestwa niech zostanie pochłonięty przez światło.
– Macie moje słowo! – Mędrzec stanął
przodem do Dastana i go ukoronował.
Wszyscy zaczęli wiwatować i wykrzykiwać
jego imię. Podeszła do niego Tamina.
– Dobrze znów cię widzieć – powiedział na
co dziewczyna zareagowała słodkim uśmiechem.
– Chciałam ci oddać – oznajmiła wprawiając
króla w zdziwienie. – Twój naszyjnik...
– Nie – przerwał jej. – Zachowaj go.
Po raz kolejny olśniła go uśmiechem.
– Dziękuję, ale nie mogę. Należy do ciebie.
Są to cząstki twoich rodziców, a nikt nie powinien odbierać nikomu rodziców.
Powinieneś go nosić – zapięła go na szyi księcia.
Gdy to zrobiła lilia zaświeciła
niesamowitym blaskiem, ukazując postać Erianny. Wszyscy ucichli i zwrócili ku
niej uwagę. Kobieta o czarnych, kręconych włosach i błękitnych jak kobalt
oczach spojrzała na ludzi, później zaś na chłopaka.
– Wiedziałam, że ci się uda. Zawsze w
ciebie wierzyłam – miała aksamitny i delikatny głos.
– Matko...? – zapytał.
Kobieta schyliła głowę na znak, że to ona.
– Jak to się stało, że ty... – nie wiedział
jakich słów użyć.
– Wiedziałam, że Flamina mnie truje. I ja
wcale nie umarłam przez nią. Choć byłam bliska śmierci. Rzuciłam zaklęcie
mające na celu uwięzienie mojej duszy w lilii i wydostanie się jej po twojej koronacji
– wyjaśniła.
– Skąd miałaś pewność, że mi się powiedzie?
– Bo jesteś moim synem – powiedziała z
naciskiem na to słowo. – A teraz, gdy zaznałeś spokoju to i ja mogę go zaznać.
Uśmiechnęła się i powoli unosząc się jak
piórko na wietrze odleciała ku niebu.
– Mamo... – wyszeptał.
Wieczorem Dastan siedział na brzegu oceanu
patrząc na księżyc w połowie schowany za taflą wody. Rozmyślał o matce. Choć
raz ją zobaczył.
Po godzinie spędzonej w samotności nad
oceanem usłyszał czyjeś kroki. Obrócił głowę i zauważył, że w jego stronę
zmierza Tamina. Przysiadła się do niego.
– Widzę, że porzuciłeś królewską szatę i
koronę.
Powiedziała widząc, że siedzi w koszuli
wypuszczonej ze spodni, a jego brązowe włosy lśnią w poświacie księżyca.
– Hehe – zaśmiał się. – Wolę normalny ubiór. Tamten był trochę
niewygodny.
Tym razem on usłyszał jej śmiech.
– Skąd wiedzieliście, że akurat tego dnia
się ocknę? – zapytał patrząc jak jej włosy rozwiewa wieczorna bryza.
– Grus wspomógł cię ziołami – odparła.
– Zmieniłaś się – powiedział po dłuższej
chwili.
– Co mam przez to rozumieć? – uniosła brew.
– Chodzi mi o twój charakter – wytłumaczył.
– Jesteś miła, nieśmiała...
– Zawsze taka byłam – przerwała mu. – Ale
nie chciałam tego pokazywać przed mat...Flaminą – poprawiła się. – I innymi.
– Oraz piękna – dokończył.
Dziewczynę oblał rumieniec.
Zaskoczył i ją i siebie. Próbował
wytłumaczyć swoje zachowanie.
– Jako król jestem szczery – urwał.
Powiedział ,,A”. Teraz musiał... chciał
powiedzieć i ,,B”. Ta dziewczyna naprawdę mu się podobała. Wniosła coś do jego
serca. Coś co nie chciało się wydostać. Uczucie miłości. Długo się zastanawiał
nad tym co to było. Teraz wiedział. Chciał być przy niej. Troszczyć się o nią,
wspólnie spędzać czas. Pokochał ją. Pozostało jedynie pytanie czy i ona czuła
to samo. ,,Głupi i głupim będzie ten kto nie zazna w życiu ryzyka”, pomyślał.
Chciał jej wyznać swoje uczucie. Musnął opuszkami jej policzek.
– Masz piękne, lśniące oczy – szepnął
patrząc na fiołki pod jej powieką.
Tamina poczuła fale ciepła. Spuściła
nieśmiało głowę nie chcąc, aby zobaczył jej zaczerwienioną twarz. Nie wiedziała
co ma powiedzieć, więc wyszeptała jedynie nieśmiałe ,,dziękuję". Nie
przeszkadzała jej jego ręka na policzku. Dastan pomyślał, że może też czuję w
sercu to coś, co sam czuł będąc przy niej.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że jej serce
reaguje na niego o wiele bardziej niż na innych. Czuła bijące od niego ciepło,
a będąc obok Dastana wiedziała, że jest bezpieczna. Pragnęła... być przy nim.
Zostać jego towarzyszką... Uniosła powoli głowę i spojrzała mu w oczy.
Uśmiechnęła się. Dastan odwzajemnił ten gest. Patrzeli sobie w oczy nie widząc
nic poza sobą. Chłopak delikatnie położył usta na jej ustach. Jednak
delikatność szybko przemieniła się w żar. Dziewczyna objęła ramionami jego
szyję. Wsunęła dłoń w miękkie, brązowe włosy. Dastan jedną ręką objął ją w
talii, przyciągając do siebie, drugą zaś zsunął na środek pleców między jej
łopatkami. Tonęli w pełnym oddania i miłości pocałunku.
Stojąca na wzgórzu, niedaleko nich,
Triamina z uśmiechem oglądała jak jej córka oddaje się miłości.
– Będą wspaniałymi królem i królową.
Prawda, Erianno?
– Tak. Dopełniają się i bije od nich
szczera miłość ku sobie – królowa uśmiechnęła się wpatrzona w swego syna i jego
ukochaną. – Triamino, a zamierzasz jej powiedzieć?
– O czym? – zdziwiła się.
– O tym, że jest Artefaktem Światła – odparła.
– Raczej nie – odpowiedziała po dłuższej
chwili zastanowienia. – Poza tym Tymirian też nie powiedział i raczej nie
zamierzał wyznać Dastanowi, że jest Stróżem królestwa.
– Masz rację droga Triamino – zwrócił się
do niej król. – Ale ten chłopak i tak już miał zbyt splątane myśli. Nie
chciałem, by nosił na ramionach kolejny ciężar.
– Wiem – odparła cały czas patrząc na córkę
i jej miłość.
Kobieta stała pomiędzy uskrzydlonymi
Erianną i Tymirianem. Spojrzeli w górę zapatrzeni na coś czego Triamina
zobaczyć nie mogła.
– Na nas już czas – powiedzieli
razem.
– Dziękujemy ci za opiekę nad naszym synem.
Proszę powiedz mu, że go kochamy.
– A ja dziękuję, że mogłam się nim
opiekować, i że dzięki wam ochronił moją córkę i sprowadził ją bezpiecznie.
Uśmiechnęli się i ujęli ją za dłonie.
Ostatni raz spojrzeli na Dastana i Taminę złączonych w namiętnym uścisku i
pocałunku. Wzbili się na skrzydłach ku niebu i zniknęli gdzieś w chmurach...
Kobieta odetchnęła z ulgą widząc ich razem
i odeszła do zamku. Była szczęśliwa, że to właśnie na takiego chłopaka trafiła
jej córka. Wiedziała, że będzie przy nim bezpieczna, a on nie pozwoli jej
skrzywdzić.
Uśmiechnięci, współ objęci patrzeli sobie w
oczy.
– Kocham cię – wyznał.
– I to z wzajemnością drogi królu – ukazała
perełki w uśmiechu.
Dastan się zaśmiał i ucałował ją w usta.
Wstał pociągając ją za sobą i porwał ją na ręce. Nagle coś sobie przypomniał.
– Jak twoje ramie? I obojczyk? – zapytał z
troską.
– Dobrze. Rany już nie krwawią, ale mam
jeszcze bandaże.
Odwinęła jedną ręką szal ukazując ranne
miejsce. Chłopak zauważył też biały materiał pod ramiączkami sukni na co
wcześniej nie zwrócił uwagi. Spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem.
Uśmiechnęła się i obejmując go za szyję wtuliła twarz w zagłębienie jego
ramienia.
– Chcesz już wracać czy jeszcze posiedzieć
przy oceanie? – wyszeptał do jej ucha.
– Chcę być przy tobie – odparła wpatrzona w
księżyc.
Dastan uśmiechnął się do niej i ostrożnie
postawił ją na ziemi. Ujął ją za dłonie i pociągnął za sobą, by usiadła obok
niego. Dziewczyna straciła jednak nieco równowagę i poleciała do przodu. Dastan
złapał ją.
Leżeli na sobie na piasku. Chłopak ugiął
jedno kolano i objął ją oburącz przyciągając do siebie. Ucałowała go.
Odwzajemnił pocałunek z żarem i przesunął dłonią po jej włosach wpatrzony w jej
oczy. Ułożyła głowę na jego ciepłym torsie z zamkniętymi oczami wsłuchana w
jego serce i szum oceanu, a chłopak delikatnie głaskał ją po włosach.
Trwali tak w pięknej ciszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz