13 kwietnia 2024

Rozdział 9 cz.1

Omen


Ksawery i Milena wyszli z uznanego przez nich za ostatni, domu Strąconych. Przez ich całonocne poszukiwania znaleźli jedynie kilka marnych poszlak, które musiały im wystarczyć. Szli gęsto zarośniętą łąką pod osłoną gwieździstej nocy. Księżyc ukazując połowę swojej tarczy rozświetlał bladą łuną atramentowe niebo wokół siebie.

Mężczyzna spodziewał się, że nie odnajdzie matki, w każdym bądź razie nie od razu jednak rozczarowanie dało o sobie znać. Zduszał je w sobie razem z płaczem chłopca tęskniącego za mamą. W kieszeni kurtki zaciskał naszyjnik, który udało im się znaleźć, jakby czerpał z niego siłę, by iść do przodu.

– Przynajmniej mamy cokolwiek – westchnął. – Nie mówię, że to jakaś nowość, o której bym nie wiedział, ale… zawsze coś.

Ksawery czuł płomyk nadziei tlący się w sercu, ale nie pozwalał mu zbyt mocno zapłonąć. W przeciwnym razie gorzki smak rozpaczy byłby po prostu nie do przełknięcia. A myśl, że najprawdopodobniej jedyną ceną za matkę była jego młodsza siostra, pchała go ku przepaści. Nigdy nie był w tak patowej sytuacji. Nigdy.

– Słuchaj, przeszukamy każde miejsce pod tymi adresami – powiedziała zawzięcie Milena i ścisnęła jego ramię. – Może tam znajdziemy inne tropy.

Jego żona była tym typem kobiety, która nie poddawała się i szła po trupach, aby osiągnąć swoje. Cieszył się, że miał ją obok. W najgorszym scenariuszu to ona mogłaby go podtrzymać i utrzymać w całości. Wzdrygnął się na samą myśl o tym i starał się wyrzucić zabłąkane przeczucie z umysłu.

– Może masz rację – uśmiechnął się mimo zmęczenia rysującego się na twarzy. – Odczuwam dziwne wrażenie, że najbliższe dni będą zależne od tego słowa – mówił jakby zamierzał się zaśmiać, ale nie był to śmiech, a jedynie jego gorzka parodia. – Może znajdziemy mamę, może będą tam inne tropy, może uda nam się ochronić Sarę, może dowiemy się o co chodzi. Może, może, może! – Wyrzucił ręce w górę w efekcie rosnącej frustracji.

Milena delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu i stanęła przed nim. Patrząc mu w oczy przelewała w nie spokój panujący w jej zielonych tęczówkach.

– Może pójdziemy teraz do Sanktuarium i może zobaczymy jak czują się Maks z Sarą? – zaproponowała łagodnym głosem, celowo naciskając na tak drażniące go słowa.– Bicie się z myślami i gorączkowanie się nie zda ci się na nic. Trzeba coś zdziałać, obmyślić jakiś plan, odpocząć – zaznaczyła – przed wyruszeniem na poszukiwania.

Mężczyzna nabrał głęboko powietrza i wypuścił je.

– Chodźmy.

Uśmiechnęła się ciepło i ruszyła przy boku męża ku wyjściu z wymiaru. Ksawery otoczył ją ramieniem i lekko przyciągnął do siebie.

W oddalonym od nich o kilka metrów lesie spomiędzy pni wyrastała kamienna, zniszczona przez czas obręcz na niewielkim piedestale. Niektóre z punktów przejść między wymiarowych były oznaczane w taki właśnie sposób. Wieki temu Refaim, którzy eksplorowali przeróżne tereny, sprawdzali, w których miejscach energia jest tak silnie skumulowana, że może swobodnie przenieść Światłe istoty do drugiego wymiaru. Stworzyli dzięki temu rozległą mapę całego Krystalicznego Królestwa oznaczając wszystkie znane im punkty Cerufim, w których wymiary były tak blisko siebie, że wręcz łączyły się. Energie je tworzące częściowo splatały się, co dosłownie otwierało drzwi na drugą stronę.

Małżonkowie, kiedy tylko stanęli na popękanym piedestale, odczuli jak niewidzialne pnącza zaczęły wdzierać się do ich ciał. Przestrzeń wewnątrz okręgu zadygotała połyskliwie, a młoda para została porwana w ową osobliwość rozbijając się o nią na miliony szklistych odłamków.

Zaraz po przejściu na Ziemię, a dokładniej do nieświatłego wymiaru, telefon Ksawerego rozbrzmiał jakby ktoś brutalnie obudził go do życia. Wyjął urządzenie z tylnej kieszeni spodni i odblokował ekran. Zmarszczył brwi, widząc dwa SMS-y od brata. Zalała go fala obezwładniającego niepokoju.

 

Maks:

Nie zbliżajcie się do domu. Jesteśmy teraz u Tristana. Sara nie mogła wejść do Zakonu, nie wiem dlaczego... Zadzwoń jak będziecie już u nas.

Maks:

Dodzwoniłem się do ciotki. Nic jej nie jest i przyjedzie do nas z jakimiś nowymi informacjami.

 

Stał jak posąg i tępo wpatrywał się w ekran komórki.

– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Milena.

Makabryczna myśl, że Sarę i chłopaków zaatakowali Potępieni i Ambry, przewijała się przed jej oczami, jak scena filmowa.

– Wszystko – odparł pustym głosem, choć jego twarz umalowana była w gniew.

Ksawery miał już dość wszelkich komplikacji i niepowodzeń, choć dobrze wiedział, że to dopiero początek. Wszedł w listę połączeń, wybrał numer brata i przyłożył telefon do ucha. Z każdym minionym sygnałem, kiedy ten nie odbierał napięcie rosło.

– Maks, gdzie jesteście?

– U Tristana na działce. Zaraz wyślę ci adres.

– Ok. A powiedz mi, co się stało, że Sara nie mogła przejść? – usiłował zapanować nad gniewem.

– Nie mam pojęcia. Po prostu ją odrzuciło, jakby nie była Refaim...

– Ale jest! – warknął. – To niemożliwe, żeby było inaczej.

– Wiem – powiedział to takim tonem, że Ksawery wręcz słyszał jak brat przewraca oczyma. – Ale z jakiegoś powodu nie mogła przejść przez barierę.

– Dobra... – spuścił z tonu. – Pogadamy jak przyjadę.

– Czekamy.

– A młoda jak się czuje? – zapytał i tym razem słychać było szczerą troskę w jego głosie.

– Jak na razie śpi, ale ogólnie nie najlepiej. Jest strasznie nieobecna…

Ksawery nie wiedział nawet, co ma na to odpowiedzieć.

– Jakoś musimy przez to przejść. Niedługo będziemy. Dzwoń jakby cokolwiek się stało – nakazał tonem rodzica.

– Będę, będę. Uważajcie na siebie.

Rozłączył się i schował komórkę do kieszeni.

– I?– niecierpliwiła się Milena.

– Opowiem ci po drodze – westchnął.

Blondynka pokiwała głową i ruszyła z mężem w stronę zaparkowanego za parkiem auta.

Oboje czuli, że na odnalezieniu Ewy całe to szaleństwo się nie skończy.

Ksawery był pewien, że za jej porwaniem i próbą schwytania Sary kryje się coś więcej niż mówiła mu matka.

***

Joanna weszła do niewielkiego, ciemnego pokoju. Przez zasłonięte estetycznymi, drewnianymi żaluzjami okno wpadały do środka pojedyncze strugi światła, a w powietrzu unosił się ciężki, ostry zapach kadzideł, który kojarzył się jej z duszącymi męskimi perfumami. Na szklanym stoliczku, paliły się trzy świeczki w ozdobnych podstawkach, nadając kontrastowe, tańczące cienie sofie i włochatym, małym poduszkom naprzeciwko nich. Po swojej lewej dostrzegła pomieszczenie, które w odróżnieniu od reszty domu było naturalnie oświetlone. Zamiast drzwi z górnej framugi frywolnie zwisała ściana błyszczących koralików. Kobieta skierowała się w tamtą stronę. Dłońmi rozdzieliła koralikową kurtynę na dwie połowy i zajrzała do środka. Pomieszczenie okazało się być kuchnią, do której weszła. Miała nadzieję, że osoba, która ją wpuściła do środka domu jednak w nim przebywa i nie uciekła.

Pod oknem stał owalny stolik z czterema, czarnymi krzesłami, a na jednym z nich siedziała piękna, młoda kobieta. Lśniące, białe włosy opadały jej kaskadą na całą długość pleców, kontrastując z grafitowym swetrem i czarnymi jeansami, a szyję zdobiła srebrna biżuteria z nieodgadnioną liczbą niewielkich, półprzejrzystych kamyków. Długie, migdałowate paznokcie upstrzone w czerń i srebrny brokat dodawały kobiecie niezwykłego szyku i elegancji. Ale dopiero, kiedy owa piękność spojrzała na Asię, tej zaparło dech w piersi. Spod gęstych, idealnie czarnych rzęs spoglądały na nią transparentne oczy z małą, białą źrenicą okoloną jedynie błękitnym pierścieniem.

– Dawnośmy się nie widziały, skarbie – przywitała się głosem tak spokojnym i czystym, że zdawał się nie być naturalny. – Usiądź. – Z gracją wskazała dłonią miejsce naprzeciwko siebie po czym upiła z filiżanki parujący napój.

Joanna odzyskała mowę, kiedy wygodnie rozsiadła się na drewnianym krześle o miękkim obiciu.

– Witaj, Seliah – zabrzmiała chrapliwie i odchrząknęła.

Kobieta zdawała się wręcz przenikać Asię wzrokiem zupełnie jakby toczyła niewerbalną rozmowę z jej duszą.

– Co cię do mnie sprowadza? – zapytała melodyjnie ani na chwilę nie odwracając wzroku od gościa. Uniosła filiżankę do ust.

Asię zdumiewało z jaką elegancją można pić kawę bądź herbatę, nie widziała co takiego dokładnie piła Seliah.

– Pamiętasz może moją przyjaciółkę, Ewę? – zaczęła niezręcznie. – Byłyśmy, kiedyś u ciebie z jej córką, która…

– Miała zdumiewające znamię – dokończyła za nią a w jej oczach pojawił się błysk zaciekawienia.

Odstawiła swoją filiżankę na bok i skupiła całą uwagę na swoim gościu. Szykownie podparła podbródek na wierzchu dłoni a paznokciami drugiej wystukiwała powolny rytm o blat.

Joannie ciężko było znieść wzrok gospodyni. Co chwila spoglądała na różne elementy wystroju, byleby nie musieć patrzeć kobiecie w oczy, bo czuła wtedy jak traci całą pewność siebie.

– Więc? – Uniosła brew. – Z pewnością nie przyjechałaś po wspominki, moja droga. – Wystukiwany rytm przyspieszył jakby Seliah traciła cierpliwość.

– Nie – zaprzeczyła stanowczo i odważyła się spojrzeć w jej nienaturalne oczy. – Przyszłam, aby dopytać o kilka rzeczy – przybrała rzeczowy ton, który pozwalał jej na zachowanie bardziej oficjalnej postawy. – Mianowicie, jeśli pamiętasz z czym związany był tamten symbol, czy wiesz w jaki sposób to coś może zacząć się budzić? Żyć?

Seliah odchyliła się na krześle zakładając nogę na nogę. Splotła z dłoni koszyczek na udach i przymrużyła podejrzliwie oczy.

– To nie jest „czymś” – zaakcentowała – to jest po prostu zwykła energia, ikra, która została przekazana tej małej z jakiegoś powodu. Nie stanowi ona żadnego bytu, ani świadomej istoty, to bardziej jak… – Zakręciła dłonią w zamyśleniu. – Jak instynkt.

Asia pokiwała głową w zrozumieniu.

– A ten, instynkt, może zacząć wpływać, czy oddziaływać na jej córkę?

Seliah zachichotała z politowaniem co zirytowało Joannę. Delikatnie otarła niewidzialne łzy i spojrzała wręcz współczująco na rozmówczynię.

– Kochana, instynkt oddziałuje całe życie na nią. Jest jak dodatkowy gen z zaszytymi w nim informacjami i stanowi część niej. Urodziła się z nim, dojrzewała i kształtowała – wyjaśniła profesorskim tonem.

– A, czy może też objawiać się jako sny? W sensie, silniej działać podczas snu? – dociekała, choć miała wątpliwość czy dobrze sformułowała pytanie. Po prawdzie sama do końca nie wiedziała o co pytać.

Seliah westchnęła.

– Tak, jak najbardziej. – Skinęła głową. – Przeróżne, żywsze od innych sny, mogą być przejawem tego. To też może być sposób bycia, albo osobowość, różne cechy charakteru…

– Na przykład trudność w kontrolowaniu emocji? – wtrąciła Asia szybko.

– Dokładnie.

Na chwilę zapadła cisza. Joanna zdawała się analizować wszystko o czym się dowiedziała, a Seliah w tym czasie przyglądała się jej z zainteresowaniem. Czuła, że kobieta, która ją odwiedziła chciała zapytać o coś nie zdradzając tym samym szczegółów dotyczących wizyty. Zresztą nie dziwiła się temu ani trochę. Ona sama była przecież aniołem, choć odeszła z Aschiańskich szeregów na własną rękę, a owa córka stanowiła nie lada gratkę dla obu królestw, zarówno Cynober jak i Ascha. Nie mniej była dość ciekawskim aniołkiem i nie pogardziłaby skrawkiem informacji.

– Jest jakiś sposób, aby to przerwać? Wydobyć jakoś z niej ten instynkt?

Seliah przymknęła oczy i pokręciła delikatnie głową, poruszając tym samym sprężyste włosy. Minęło tyle lat, a żadna z jej starych klientek wciąż nie rozumiała.

– A, jeśli wsadzę do jednego kotła sól i cukier, i wszystko razem ugotuję to będziesz w stanie oddzielić oba składniki? – zapytała retorycznie.

Asia zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.

– Nie można, skarbie nic zrobić. – Choć raz zabrzmiała szczerze współczująco. – Nawet ja próbowałam, ale na nic się to zdało, pamiętasz? To jest głęboko zaszyte i wniknęło jeszcze głębiej w tę małą, w każdą komórkę, każdą, pojedynczą niteczkę jej własnej energii. – Już nie wiedziała jak miała przedstawić to bardziej obrazowo, aby kobieta zrozumiała.

– Rozumiem. – Asia wstała. – Dziękuję ci za pomoc i jak zawsze proszę o dochowanie tajemnicy. – Wyciągnęła w stronę Seliah otwartą dłoń.

Białowłosa wstała i podwinęła nieco sweter Joanny, aby odsłonić nadgarstek, po czym to samo zrobiła u siebie. Wyszła na chwilę z kuchni, a gdy wróciła postawiła na stole długie i wąskie, misternie zdobione pudełeczko ze szczerego złota. Wyjęła z niego niewielkie, czarne jak obsydian, ostrze o jednolitej, srebrnej rękojeści i nacięła na swoim przegubie dwa okręgi. Jeden większy, a w jego wnętrzu mniejszy. Oba łączyły się w jednym punkcie. Identyczny wzór wycięła na nadgarstku Joanny.

– Pamiętasz jak to szło?     

Kobiety przyłożyły do siebie oba symbole.

– Kiedy, choć słowo wypowiem komu innemu niż ty, niech płomienny ból skrępuje moje ciało, abym nie zdradziła twoich tajemnic. – Po zakończeniu inkantacji, Seliah spojrzała wyczekująco na Joannę.

– A, kiedy i ja zdradzę choć słowo o tobie i naszych tajemnicach niech płomienny ból skrępuje moje ciało, abym nie była zdolna wyznać prawdy.

Kobiety zabrały od siebie ręce, a symbole na nich wycięte zalśniły blado. Wyrosły z nich cieniutkie jak pojedynczy włos, niteczki, które przenikały się pomiędzy jednym a drugim nacięciem.

– Niech wyjątkiem będzie moja chrześnica – poprosiła pospiesznie Asia. – Kiedy coś się stanie, ona musi wiedzieć.

Seliah spojrzała na nią uważnie. Przez jej twarz przeleciał cień zdenerwowania. Na krótką chwilę rubinowe, pełne usta kobiety scaliły się w wąską linię.

– Zgadzam się – powiedziała w końcu.

– Dziękuję. – Asia posłała jej uśmiech pełen ulgi.

Symbole przestały wymieniać się wzajemnie ikrą i zaczęły jakoby zaszywać na każdej kobiecie z osobna, wycięte symbole, po których w kilka sekund nie było śladu.

Joanna założyła torebkę na ramię i ruszyła w kierunku wyjścia.

Seliah stanęła w progu kuchni i spoglądając spomiędzy koralikowej zasłony odprowadzała kobietę wzrokiem.

– Pamiętaj, o czym mówiłam, jak przyszłyście do mnie z tamtym niemowlęciem. – Tymi słowami zatrzymała Asię w pół kroku. – Teraz to niemowlę ma kilkanaście lat, a ikra rosła wraz z nią. Przybierała na sile. Rozgałęziała się – dodała grobowym tonem. – A, kiedy zanika świadomość, pozostaje goły, samotny instynkt, który ciężko okiełznać.

Joanna obejrzała się na nią przez ramię.

– Radziliśmy sobie tyle czasu z nim, więc poradzimy sobie i teraz – zapewniła bez krzty wątpliwości.

Cichy, złowrogi chichot rozniósł się po pomieszczeniu.

– Być może… być może… – cmoknęła. – Ale, co jeśli jednak nie poradzicie sobie? Bardzo się przywiązaliście do tej małej?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Odbiło się od zamkniętych za Asią drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz