05 maja 2024

Rozdział 10

 Pragnienie by przetrwać

Joanna jak tylko wyszła od Seliah dostała telefon od Maksa, który po krótce wyjaśnił chrzestnej, co się stało. Kobieta nie miała pojęcia, co zrobić w pierwszym momencie. Po prostu jak siedziała w samochodzie, tak z ciężką głową opadła na oparcie fotela. Musiała zamknąć na chwilę oczy, aby móc się choć trochę skupić i wyciszyć. Nie było jej raptem dwa dni, a życie zrobiło obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Samotność ramię w ramię z bezsilnością stopniowo ją zatruwały. Asi brakowało męża przy boku, który zawsze potrafił skutecznie ją wesprzeć i ukoić. Niestety wciąż regenerował siły w Sanktuarium, a ona nie mogła go odwiedzić, chociaż cała rwała się, aby w końcu móc chociaż złapać go za rękę i spojrzeć na niego. W tej sytuacji jednak musiała pojechać do dzieci swojej uprowadzonej przyjaciółki. Oprócz Ewy, tylko ona wiedziała o wszystkim, czego zdołały się doszukać przez te lata na temat Sary.

Otarła pojedyncze łezki jakie uroniła podczas natłoku myśli i drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce. Z niezamierzoną agresją zdjęła hamulec ręczny, wcisnęła sprzęgło i wrzuciła pierwszy bieg. Pognała przed siebie, polną dróżką zostawiając za sobą malejący z każdą sekundą domek jednorodzinny z pięknym, kwiecistym ogrodem i rosłymi magnoliami.

***

Na dworze niemal świtało choć słońce potrzebowało jeszcze chwili, aby się pokazać. Przez okno pokój zalewał kolor porannej żółci i błękitu, a kilka stróżek światła padało na pogrążoną we śnie Sarę.

Dziewczyna niespokojnie przewróciła się na plecy, mrucząc coś pod nosem przez sen. Nerwowo zacisnęła pięści na kołdrze.

Tristan nie spał już od dłuższego czasu. Jakoś nie potrafił zmrużyć oka na dłużej myśląc o zbyt wielu rzeczach, a dodatkowo obawiał się, że ktoś może znów pojawić się znikąd i usiłować porwać Sarę. Urwał się jedynie na chwilę, aby wziąć szybki prysznic i zmyć z siebie krew, prosząc Milenę, aby posiedziała przy Sarze. Dziewczyna ewidentnie nie miała najlepszych snów przez większość nocy, ale widząc jak niemal płacze przez sen, wstał w końcu z fotela i przysiadł obok niej. Mimo wszystko starał się jej nie obudzić, więc położył dłoń na policzku Sary i musnął opuszkami rozgrzaną skórę. Z grubsza poprawił włosy dziewczynie, które splątały się na jej twarzy.

– Hej, różyczko, spokojnie – szeptał gładząc ją po włosach.

Sara jednak nadal oddychała ciężkim, urywanym tchem i zaczęła delikatnie popłakiwać.

– Sara. – Postanowił ją przebudzić. – Obudź się, różyczko – szepnął dziewczynie na ucho, lekko wstrząsając za jej bark.

– Mamo… – załkała.

Otworzyła oczy i odetchnęła ciężko, łapczywie chwytając powietrze jak po tonięciu. Pierwszym co zobaczyła to zmartwiona twarz Tristana zawieszona nad jej twarzą.

– Przykro mi, ale to tylko ja… – powiedział współczująco.

Sara nic nie odpowiedziała. Spojrzała jedynie ze smutkiem na niego i podciągnęła się do pozycji siedzącej. Nie oponowała, kiedy chłopak założył jej włosy za ucho, a drugą dłonią otarł łzy z policzka. Zatrzymał na nim na chwilę dłoń, sprawiając, że dziewczyna spojrzała mu w oczy.

Tristan uśmiechnął się nieznacznie, ale był to najdelikatniejszy i najczulszy uśmiech jaki Sara w życiu widziała. Pozwoliła, by tak samo czuły i delikatny pocałunek, chłopak złożył na jej czole. Przymknęła powieki, czując gromadzące się pod nim łzy. I przytuliła się. Potrzebowała tego jak powietrza w tamtym momencie. Objęła Tristana w pasie, kładąc głowę na jego torsie, a brunet otoczył ją ramionami.

– Nie będę obiecywać, że wszystko będzie dobrze, ale obiecuję, że nie będziesz sama – zadeklarował.

– Dziękuję ci… – pociągnęła nosem.

– Nie wiem czy jest za co, ale nie ma sprawy – odparł siląc się na luźny ton.

Przycisnął dziewczynę nieco mocniej do siebie.

– Jesteś tu – stwierdziła, odpowiadając.

Tristan nie wiedział za bardzo co mógłby powiedzieć. Chciał po prostu, aby mogła z kimś podzielić się swoim smutkiem i żeby samotność nie dołączyła do tej niewesołej gromadki uczuć, pod którymi utkwiła jak pod lawiną. Nie wiedział nawet czy silić się na żartobliwość czy po prostu tulić ją i być. Oparł policzek o jej włosy i jedną ręką kojąco głaskał Sarę po plecach.

Od udzielania odpowiedzi uratowało go pukanie do drzwi, w których po chwili pojawiła się czarna, rozczochrana czupryna Maksa.

– Ciocia przyjechała – oznajmił.

***

– Maluma, Tenebri – zawołał Uzjel, a echo powtórzyło nawołanie kilka razy.

Dziewczyny zjawiły się po chwili przed jego obliczem. Obie w pokornej postawie ze złożonymi za plecami rękoma.

– Tak, panie? – zapytała wyższa o blond włosach, Maluma.

– Macie jeszcze jedno zadanie do wykonania – oznajmił nie patrząc na nie. Wzrok utkwiony miał w wielkim malowidle powieszonym tuż pod sufitem, które zajmowało niemal całą ścianę.

– Słuchamy. – Obie skłoniły głowy.

– Znajdźcie dwóch Stróżów, ale nie pozbawiajcie ich duszy podopiecznych – rozkazał po czym odwrócił się w ich kierunku. – Sprowadźcie ich do Wymiaru Strąconych. Nie chcę by mi tutaj oszaleli z cierpienia – zachichotał krótko basowym głosem.

– Czy to mają być jacyś konkretni aniołowie? – zapytała rudowłosa Tenebri.

– Moje wybory nigdy nie są losowe – powiedział władczo, kończąc tym samym rozmowę.

– Zabieramy się do pracy, panie – poinformowały chórem.

– Poprzednim razem się na was nie zawiodłem – powiedział to w taki sposób, że nastolatki nie odczuły tego jako pochwałę, ale wręcz groźbę. Uzjel majestatycznie położył dłonie na biurku, przed którym stały podwładne i nieco się nachylił spoglądając na nie intensywniej. – Jestem przekonany, że i tym razem spiszecie się na medal. – Było to swoiste ostrzeżenie. – A z kolei ja, później spełnię daną wam obietnicę.

Tenebri mogłaby przysiąc, że jego ołowiana tęczówka błysnęła.

– Nie zawiedziemy cię – skłoniły się nisko i opuściły salę.

Mężczyzna odprowadził je skupionym wzrokiem po czym, po raz kolejny spojrzał na obraz.

Przedstawiał on majestatycznego anioła o rozpostartych popielatych skrzydłach. Stał na wysokim wzgórzu u podnóża, którego przeplatały się stosy ciał, a spomiędzy nich wyrastały zakrwawione skrzydła różnych hierarchii aniołów. W ręku trzymał obsydianowy miecz. Za nim wznosił się wielki stwór, a jego ciało było tak ogromne, że nie mieściło się w granicach płótna. Paszcza potwora była rozwarta, a w jej wnętrzu znajdowały się stosy ludzkich ciał.

– Już niedługo – szepnął niesamowicie delikatnym, rozmarzonym głosem.

Wpatrywał się w dzieło i widział w nim swoją przyszłość. Okazja czyni człowieka, myślał, a tym bardziej upadłego sługę nieba. Cierpliwość. Przez tyle tysiącleci trzymał się jej, by w końcu spełnił się jego plan, a teraz im bliżej było do ostatecznego etapu działań, tym bardziej czas się wydłużał. Z każdą godziną był coraz bardziej niespokojny, bo wiedział, że nie tylko on zamierza schwytać Dusze Anioła. Myśl, że ktoś jeszcze chce ją przechwycić, by wykorzystać do swoich celów napawała go niepokojem i ciągłym zdenerwowaniem. Pośpiech i stres są najgorszym wrogiem, miał tego świadomość, ale czas. Gnał niemiłosiernie do przodu, nie stał w miejscu, nie cofał się, a chciałby, aby wskazówki zawróciły. Pragnął znów znaleźć się w dniu narodzin Sary. Naprawić błąd swojego najlojalniejszego poddanego, przez który nie udało mu się jeszcze jej dopaść. Dziewiętnaście lat. Sam nie dowierzał ile czasu udało mu się wytrzymać goniąc za tym, czego wtedy nie zdobył. Cierpliwie wszystko organizował, szukał jakichkolwiek śladów i oto Sammael; Pan piekła nagrodził go, pozwalając na odnalezienie Duszy Anioła. Wysłuchał wszystkich modłów swojego najwierniejszego wyznawcy.

Niegdyś Uzjel zawzięcie planował jak na powrót wrócić na obłoki nieba, ale nie po to, by znów być sługą. Później, po tysiącach lat od jego upadku nadarzyła się niezwykła okazja, która nie powtórzyłaby się po raz drugi. Musiał z niej skorzystać, za wszelką cenę, inaczej gniłby za Wrotami przez resztę swojej wieczności. Albo do momentu rozpadu Krystalicznego Królestwa pod ludzką wolą.

***

Dziewczyny weszły do przestronnej sali rozświetlonej pochodniami, gdzie znajdował się różnego rodzaju oręż, nie tylko biały. Wszelka broń palna ułożona była na prostokątnych stolikach ustawionych przy ścianie, a sztylety, miecze i tym podobne zawieszone były na ścianach, niektóre zanurzone w gęstych płynach, które emitowały lekko białawy blask.

Maluma podeszła do jednej z przeźroczystych, szklanych skrzyń przypominających podłużne akwaria i zanurzyła w niej dłoń. Syknęła w chwili, kiedy jej skóra dotknęła płynu, ale mimo bólu sięgnęła po zanurzony w nim miecz.

Klinga ociekała substancją i pochłaniała jej blask przez co złoto, z którego została wykonana zdawało się mieć nieco jaśniejszy odcień. Rękojeść owinięta czarną skórą zapewniała lepszy uchwyt; gwarantowała, że miecz nie wyśliźnie się z dłoni podczas najbardziej zaciętych walk.

– Cudny – skomentowała lakonicznie Tenebri.

– Wiem. A jeszcze wspanialszy będzie jego widok, kiedy usmarujemy go krwią Stróżów – odparła rozmarzonym głosem z uśmiechem zadowolenia. – Idź po swój – kiwnęła głową w prawo. – Jeden nam nie wystarczy.

Tenebri podeszła do kolejnej szklanej skrzyni i zrobiła to co jej poprzedniczka.

– Ałł! – krzyknęła w momencie zetknięcia skóry z płynem. – Nigdy się nie przyzwyczaję.

Wyciągnęła ostrze z wnętrza pojemnika, wyglądało identycznie jak to, które dzierżyła Maluma. Zachwycał ją blask złota i refleksy białego światła na czarnej skórze.

Dziewczyny wzięły brązowe, skórzane pokrowce na broń z jednej z szaf i przewiesiły je sobie przez ramie. Wsunęły w nie miecze.

– Ruszamy – rozkazała blondynka.

Stanęły naprzeciwko siebie i złapały się za ręce po czym zamknęły oczy. Ogień zakołował wokół nich i wystrzelił białą kolumną w górę.

Maluma i Tenebri pojawiły się wewnątrz mieszkania podopiecznej jednego z dwóch Stróżów, których miały schwytać. Nie dbały oto czy dziewczyna zauważy nienaturalne wtargnięcie do domu dwóch anielic, ponieważ pozbawienie jej jednego wspomnienia nie było szczególnie trudne dla nich. Liczyło się jedynie wykonanie zadania i nagroda.

Nastolatka siedziała na łóżku z laptopem na kolanach. Mimo, że dochodziła czwarta nad ranem nie czuła chęci snu. Drzwi jej pokoju były otwarte na oścież, więc nie mogła nie zauważyć, że pokój naprzeciwko rozświetlił się łuną jasnego światła, które na sekundę zalało pomieszczenie do tego stopnia, że nie można było niczego w nim dostrzec. Zerwała się z miejsca zrzucając komputer na łóżko. Nie miała najmniejszego pojęcia co mogło wywołać tak oślepiające światło. Przez myśl jej przeszło, że doszło do zwarcia elektrycznego.

W momencie, gdy wpadła do pokoju zamarła z osłupienia. Dwie, białe, uskrzydlone postaci stały w salonie patrząc na nią. Uśmiechały się zimno. A przynajmniej zdawało się jej, że na nią patrzą, gdyż oczy stworzeń były przeźroczyste niczym krople deszczu.

– Co tu robicie?! – dobiegł zza jej pleców potężny, basowy głos. – I to w tej postaci! – był wyraźnie wściekły.

Dziewczyna obróciła się gwałtownie za siebie i omal nie upadła widząc drugą identyczną istotę za sobą.

– Co tu się dzieje? – pisnęła, jej dolna warga drżała z przerażenia.

Spojrzenie utkwione miała w twarzy anioła, chciała zamrugać, odwrócić wzrok, ale nie mogła. Nie wiedziała co mogłoby się wówczas stać. Przerażenie ją sparaliżowało.

Maluma i Tenebri stały ze spokojem czekając, aż Stróż wykona swoje zadanie, by wreszcie go schwytać. Nie musiały się spieszyć, ważne było, że pojmą anioła.

– Nic czym powinnaś się martwić moje dziecko – odparł łagodnym, wręcz melodyjnym głosem, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Popatrz w moje oczy… – rzekł hipnotycznym tonem.

Szklane oczy anioła rozjaśniły się, jakby pochłaniały skądś światło. Dziewczyna ujrzała w nich odbicie tego co sama widziała chwilę wcześniej. Jej powieki opadły powoli jak kurtyna, zasłaniając wzrok, by nie mógł już zapisać w jej wspomnieniach więcej z tego co się wówczas działo.

– Połóż się – szepnął miękko.

Nastolatka posłuchała prośby i z zamkniętymi oczyma udała się do swojego pokoju.

– Mówcie co się stało, że ukazałyście się człowiekowi – rozkazał ostrym tonem.

– Odeszłam z Królestwa Ascha… – odpowiedziała Maluma smutnym głosem i pochyliła głowę w geście skruchy.

Powoli zaczęła zmieniać swą formę na ludzką. Anioł nie zwrócił na to uwagi, gdyż w zwyczaju ich rasy było opuścić anielską postać przyznając się do grzechu. Nie pojmował jedynie dlaczego akurat jemu uznały za konieczne wyznanie tego. I dlaczego zrobiły to w tak niestosownym momencie. Wściekłość wrzała w nim.

– Nie rozumiem…

– Zrozumiesz – odparła Tenebri.

– Ale nie żałuje, że to uczyniłam! – zaśmiała się psychodelicznie.

Maluma zmaterializowała się przed Stróżem i szybkim ruchem ręki rozcięła jego pierś złotym ostrzem, którego blask przeciął przestrzeń między nimi. Później zadała drugi cios tworząc krwawy X na torsie anioła. Dziewczyna wykonała tak nagły ruch, że anioł nie zdążył nawet zareagować. Opadł na kolana, odczuwając uderzający falami ból. Po jego bladej, białej skórze zaczęła spływać cienkimi stróżkami czarna ciecz.

– Upadniecie… – szepnął i spojrzał z dołu na twarze anielic, klęcząc.

Trucizna w jakiej zanurzony był miecz w sali z bronią sprawiała ogromne cierpienie aniołowi i nie pozwalała mu zmienić swojej formy na niematerialny byt. Jad demonów wręcz trawił ciało anioła. Na krawędziach rany tworzyła się burgundowo-czarna piana.

– Jakoś niespecjalnie nas obchodzi, że znajdziemy się poza domem, co do którego nie miałyśmy wyboru – oświadczyła z obojętnością Tenebri.

– Teraz nie… – jego głos zdradzał, że cierpi katusze. – Lecz minie trochę czasu, nie dużo, jak zrozumiecie swój błąd – tracił dech. – Tak jak pragnęłyście przejść do Cynober tak po pewnym czasie zaczniecie tego żałować – mimo bólu brzmiał na pewnego siebie. – Nie jesteście pierwszymi i zapewne nie ostatnimi, którzy zdecydowali się odejść od Adonai do Sammaela.

Zacisnął trzymaną przy ranie dłoń w pięść, czując nagłe nasilenie boleści.

– Za późno na kazania, podjęłyśmy decyzję – oznajmiła zirytowana blondynka.

– To nie nam przysługuje wolna wola… – wymówił ostatkiem sił.

Maluma i Tenebri nie zwróciły szczególnej uwagi na słowa swojego brata. Blondynka, która była wówczas w człowieczej postaci spojrzała z niesmakiem na swój miecz. Został poważnie wyszczerbiony, a na złotym ostrzu widniały czarne, wżarte plamy. Schowała go w futerał. Obie uklękły przy cierpiącym aniele po czym dotknęły dłońmi jego ramion. Złączyły swoje palce opuszkami, zamykając oczy. Znów zakołował wokół nich ogień białą spiralą i wystrzelił kolumną w górę nie zostawiając żadnego śladu po trójce aniołów, kiedy zniknął.

***

Joanna weszła do niewielkiego, piętrowego domku. Słońce już powoli wznosiło się na niebie, a przez zasłonę poranne kolory, smugami wdzierały się do środka. Kobieta uścisnęła wszystkich po kolei. Musiała walczyć ze łzami widząc dzieci, które bądź co bądź też wychowywała, całe i zdrowe. Dopiero, kiedy zobaczyła na własne oczy, że wszystko z nimi w porządku ulga i wzruszenie wycisnęły z niej łzy.

– Hej, ciociu – przywitała się cicho Sara, jakby pozbawiona sił.

Stała nieśmiało przy barierce schodów.

Kobieta podeszła do chrześnicy i przytuliła ją mocno.

– Jesteśmy tutaj w ogóle bezpieczni? – zapytała kobieta odrywając się od Sary.

– Chwilowo tak – odparł dość niepewnie Maks. – Tamten Damnat jeszcze się regeneruje, więc chwila minie zanim się odrodzi. Z tego, co widzieliśmy nikt nie poszedł naszym śladem i do tej pory nikt się nie pojawił, także… także, tak. Póki co najbezpieczniejsza kryjówka – podsumował.

– No dobrze, a co z Wieżą?

– Nic – odparła Sara. – Bariera mnie nie przepuściła. – Wzruszyła ramionami. – Wyrzuciła mnie jak Potępioną. – Starała się nie dać po sobie poznać, że jakkolwiek ją to obchodziło.

– No dobrze – odezwała się Joanna nagle. – Teraz mówcie po kolei, co się stało. – Omiotła wszystkich wzrokiem.

– Tę historię zostawię Sarze – wtrącił Ksawery. – Mamy kilka tropów dzięki, którym możemy odnaleźć mamę, ale czekaliśmy aż przyjedziesz, żeby wyruszyć.

– Ale jak?! – wzburzyła się. – Sara ma zostać sama?!

– Nie, spokojnie. – Wystawił ręce w obronnym geście. – Przegadaliśmy wczoraj jak to zrobić, dlatego czekaliśmy na twój powrót – wyjaśnił pokrótce. – Ty zostaniesz z Sarą i Tristanem, a my z Maksem i Mileną postaramy się odnaleźć mamę.

Sam nie był do końca przekonany do tego pomysłu. Oczywiście, że wolał, aby jak najwięcej osób zostało z jego siostrą, ale jakoś musiał podzielić siły.

– No dobrze. – Niechętnie przystała na ten plan.

– Zastanawiałem się czy nie zostawić Mileny z wami, ale też nie wiem w jakim stopniu mogą strzec mamy. – Wydawał się załamany.

– Mam za sobą trochę treningów, więc będę mogła walczyć – oznajmiła Sara chcąc choć trochę uspokoić brata. Dla niej tak samo ważne było odzyskanie mamy. – Nie będę kompletnym ciężarem – dodała pokrzepiająco.

Mężczyzna podszedł do siostry z pobłażliwym uśmiechem.

– Nigdy w to nie wątpiłem, młoda. – Poczochrał ją po i tak zmierzwionych już włosach.

Nastolatka przybrała maskę irytacji, ale tak naprawdę cieszyła się jak dziecko z powodu tego gestu, który kojarzył się jej z normalnością, której była pewna, że długo nie zazna.

– Będziemy się zbierać – orzekła Milena. – Musimy zajrzeć jeszcze do Zakonu po jakąś broń i zaopatrzenie.

– Bez zezwolenia nic nie dostaniecie – upomniała ich ciotka.

– Coś się wymyśli. Jakiś nagły atak demonów, albo zaobserwowanie dziwnych zdarzeń w jakiejś okolicy.

– Wierzę w was. Trzymajcie się i błagam wróćcie wszyscy. Nie musicie być cali, ale chociaż w jednym kawałku, dobrze? – Spojrzała na całą trójkę i uścisnęła najmocniej jak potrafiła.

– Ty też uwierz – szepnął Tristan kładąc dłoń na ramieniu Sary, które ścisnął lekko.

Staram się wierzyć, pomyślała cierpko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz