Pragnienie by przetrwać
Joanna jak tylko wyszła od Seliah dostała telefon od Maksa,
który po krótce wyjaśnił chrzestnej, co się stało. Kobieta nie miała pojęcia,
co zrobić w pierwszym momencie. Po prostu jak siedziała w samochodzie, tak z
ciężką głową opadła na oparcie fotela. Musiała zamknąć na chwilę oczy, aby móc
się choć trochę skupić i wyciszyć. Nie było jej raptem dwa dni, a życie zrobiło
obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Samotność ramię w ramię z bezsilnością stopniowo
ją zatruwały. Asi brakowało męża przy boku, który zawsze potrafił skutecznie ją
wesprzeć i ukoić. Niestety wciąż regenerował siły w Sanktuarium, a ona nie
mogła go odwiedzić, chociaż cała rwała się, aby w końcu móc chociaż złapać go
za rękę i spojrzeć na niego. W tej sytuacji jednak musiała pojechać do dzieci
swojej uprowadzonej przyjaciółki. Oprócz Ewy, tylko ona wiedziała o wszystkim,
czego zdołały się doszukać przez te lata na temat Sary.
Otarła pojedyncze łezki jakie uroniła podczas natłoku
myśli i drżącą ręką przekręciła kluczyk w stacyjce. Z niezamierzoną agresją
zdjęła hamulec ręczny, wcisnęła sprzęgło i wrzuciła pierwszy bieg. Pognała
przed siebie, polną dróżką zostawiając za sobą malejący z każdą sekundą domek
jednorodzinny z pięknym, kwiecistym ogrodem i rosłymi magnoliami.
***
Na dworze niemal świtało choć słońce potrzebowało jeszcze
chwili, aby się pokazać. Przez okno pokój zalewał kolor porannej żółci i
błękitu, a kilka stróżek światła padało na pogrążoną we śnie Sarę.
Dziewczyna niespokojnie przewróciła się na plecy, mrucząc
coś pod nosem przez sen. Nerwowo zacisnęła pięści na kołdrze.
Tristan nie spał już od dłuższego czasu. Jakoś nie
potrafił zmrużyć oka na dłużej myśląc o zbyt wielu rzeczach, a dodatkowo
obawiał się, że ktoś może znów pojawić się znikąd i usiłować porwać Sarę. Urwał
się jedynie na chwilę, aby wziąć szybki prysznic i zmyć z siebie krew, prosząc Milenę,
aby posiedziała przy Sarze. Dziewczyna ewidentnie nie miała najlepszych snów
przez większość nocy, ale widząc jak niemal płacze przez sen, wstał w końcu z
fotela i przysiadł obok niej. Mimo wszystko starał się jej nie obudzić, więc
położył dłoń na policzku Sary i musnął opuszkami rozgrzaną skórę. Z grubsza
poprawił włosy dziewczynie, które splątały się na jej twarzy.
– Hej, różyczko, spokojnie – szeptał gładząc ją po
włosach.
Sara jednak nadal oddychała ciężkim, urywanym tchem i
zaczęła delikatnie popłakiwać.
– Sara. – Postanowił ją przebudzić. – Obudź się, różyczko
– szepnął dziewczynie na ucho, lekko wstrząsając za jej bark.
– Mamo… – załkała.
Otworzyła oczy i odetchnęła ciężko, łapczywie chwytając
powietrze jak po tonięciu. Pierwszym co zobaczyła to zmartwiona twarz Tristana
zawieszona nad jej twarzą.
– Przykro mi, ale to tylko ja… – powiedział współczująco.
Sara nic nie odpowiedziała. Spojrzała jedynie ze smutkiem
na niego i podciągnęła się do pozycji siedzącej. Nie oponowała, kiedy chłopak założył
jej włosy za ucho, a drugą dłonią otarł łzy z policzka. Zatrzymał na nim na chwilę
dłoń, sprawiając, że dziewczyna spojrzała mu w oczy.
Tristan uśmiechnął się nieznacznie, ale był to
najdelikatniejszy i najczulszy uśmiech jaki Sara w życiu widziała. Pozwoliła,
by tak samo czuły i delikatny pocałunek, chłopak złożył na jej czole.
Przymknęła powieki, czując gromadzące się pod nim łzy. I przytuliła się. Potrzebowała
tego jak powietrza w tamtym momencie. Objęła Tristana w pasie, kładąc głowę na
jego torsie, a brunet otoczył ją ramionami.
– Nie będę obiecywać, że wszystko będzie dobrze, ale
obiecuję, że nie będziesz sama – zadeklarował.
– Dziękuję ci… – pociągnęła nosem.
– Nie wiem czy jest za co, ale nie ma sprawy – odparł
siląc się na luźny ton.
Przycisnął dziewczynę nieco mocniej do siebie.
– Jesteś tu – stwierdziła, odpowiadając.
Tristan nie wiedział za bardzo co mógłby powiedzieć.
Chciał po prostu, aby mogła z kimś podzielić się swoim smutkiem i żeby
samotność nie dołączyła do tej niewesołej gromadki uczuć, pod którymi utkwiła
jak pod lawiną. Nie wiedział nawet czy silić się na żartobliwość czy po prostu
tulić ją i być. Oparł policzek o jej włosy i jedną ręką kojąco głaskał Sarę po
plecach.
Od udzielania odpowiedzi uratowało go pukanie do drzwi, w
których po chwili pojawiła się czarna, rozczochrana czupryna Maksa.
– Ciocia przyjechała – oznajmił.
***
– Maluma, Tenebri – zawołał Uzjel, a echo powtórzyło
nawołanie kilka razy.
Dziewczyny zjawiły się po chwili przed jego obliczem. Obie
w pokornej postawie ze złożonymi za plecami rękoma.
– Tak, panie? – zapytała wyższa o blond włosach, Maluma.
– Macie jeszcze jedno zadanie do wykonania – oznajmił nie
patrząc na nie. Wzrok utkwiony miał w wielkim malowidle powieszonym tuż pod
sufitem, które zajmowało niemal całą ścianę.
– Słuchamy. – Obie skłoniły głowy.
– Znajdźcie dwóch Stróżów, ale nie pozbawiajcie ich duszy
podopiecznych – rozkazał po czym odwrócił się w ich kierunku. – Sprowadźcie ich
do Wymiaru Strąconych. Nie chcę by mi tutaj oszaleli z cierpienia – zachichotał
krótko basowym głosem.
– Czy to mają być jacyś konkretni aniołowie? – zapytała
rudowłosa Tenebri.
– Moje wybory nigdy nie są losowe – powiedział władczo,
kończąc tym samym rozmowę.
– Zabieramy się do pracy, panie – poinformowały chórem.
– Poprzednim razem się na was nie zawiodłem – powiedział
to w taki sposób, że nastolatki nie odczuły tego jako pochwałę, ale wręcz
groźbę. Uzjel majestatycznie położył dłonie na biurku, przed którym stały
podwładne i nieco się nachylił spoglądając na nie intensywniej. – Jestem
przekonany, że i tym razem spiszecie się na medal. – Było to swoiste
ostrzeżenie. – A z kolei ja, później spełnię daną wam obietnicę.
Tenebri mogłaby przysiąc, że jego ołowiana tęczówka
błysnęła.
– Nie zawiedziemy cię – skłoniły się nisko i opuściły
salę.
Mężczyzna odprowadził je skupionym wzrokiem po czym, po
raz kolejny spojrzał na obraz.
Przedstawiał on majestatycznego anioła o rozpostartych
popielatych skrzydłach. Stał na wysokim wzgórzu u podnóża, którego przeplatały
się stosy ciał, a spomiędzy nich wyrastały zakrwawione skrzydła różnych
hierarchii aniołów. W ręku trzymał obsydianowy miecz. Za nim wznosił się wielki
stwór, a jego ciało było tak ogromne, że nie mieściło się w granicach płótna.
Paszcza potwora była rozwarta, a w jej wnętrzu znajdowały się stosy ludzkich
ciał.
– Już niedługo – szepnął niesamowicie delikatnym,
rozmarzonym głosem.
Wpatrywał się w dzieło i widział w nim swoją przyszłość.
Okazja czyni człowieka, myślał, a tym bardziej upadłego sługę nieba.
Cierpliwość. Przez tyle tysiącleci trzymał się jej, by w końcu spełnił się jego
plan, a teraz im bliżej było do ostatecznego etapu działań, tym bardziej czas
się wydłużał. Z każdą godziną był coraz bardziej niespokojny, bo wiedział, że
nie tylko on zamierza schwytać Dusze Anioła. Myśl, że ktoś jeszcze chce ją
przechwycić, by wykorzystać do swoich celów napawała go niepokojem i ciągłym
zdenerwowaniem. Pośpiech i stres są najgorszym wrogiem, miał tego świadomość,
ale czas. Gnał niemiłosiernie do przodu, nie stał w miejscu, nie cofał się, a
chciałby, aby wskazówki zawróciły. Pragnął znów znaleźć się w dniu narodzin
Sary. Naprawić błąd swojego najlojalniejszego poddanego, przez który nie udało
mu się jeszcze jej dopaść. Dziewiętnaście lat. Sam nie dowierzał ile czasu
udało mu się wytrzymać goniąc za tym, czego wtedy nie zdobył. Cierpliwie
wszystko organizował, szukał jakichkolwiek śladów i oto Sammael; Pan piekła
nagrodził go, pozwalając na odnalezienie Duszy Anioła. Wysłuchał wszystkich modłów
swojego najwierniejszego wyznawcy.
Niegdyś Uzjel zawzięcie planował jak na powrót wrócić na
obłoki nieba, ale nie po to, by znów być sługą. Później, po tysiącach lat od
jego upadku nadarzyła się niezwykła okazja, która nie powtórzyłaby się po raz
drugi. Musiał z niej skorzystać, za wszelką cenę, inaczej gniłby za Wrotami
przez resztę swojej wieczności. Albo do momentu rozpadu Krystalicznego
Królestwa pod ludzką wolą.
***
Dziewczyny weszły do przestronnej sali rozświetlonej
pochodniami, gdzie znajdował się różnego rodzaju oręż, nie tylko biały. Wszelka
broń palna ułożona była na prostokątnych stolikach ustawionych przy ścianie, a
sztylety, miecze i tym podobne zawieszone były na ścianach, niektóre zanurzone
w gęstych płynach, które emitowały lekko białawy blask.
Maluma podeszła do jednej z przeźroczystych, szklanych
skrzyń przypominających podłużne akwaria i zanurzyła w niej dłoń. Syknęła w
chwili, kiedy jej skóra dotknęła płynu, ale mimo bólu sięgnęła po zanurzony w
nim miecz.
Klinga ociekała substancją i pochłaniała jej blask przez
co złoto, z którego została wykonana zdawało się mieć nieco jaśniejszy odcień.
Rękojeść owinięta czarną skórą zapewniała lepszy uchwyt; gwarantowała, że miecz
nie wyśliźnie się z dłoni podczas najbardziej zaciętych walk.
– Cudny – skomentowała lakonicznie Tenebri.
– Wiem. A jeszcze wspanialszy będzie jego widok, kiedy
usmarujemy go krwią Stróżów – odparła rozmarzonym głosem z uśmiechem
zadowolenia. – Idź po swój – kiwnęła głową w prawo. – Jeden nam nie wystarczy.
Tenebri podeszła do kolejnej szklanej skrzyni i zrobiła to
co jej poprzedniczka.
– Ałł! – krzyknęła w momencie zetknięcia skóry z płynem. –
Nigdy się nie przyzwyczaję.
Wyciągnęła ostrze z wnętrza pojemnika, wyglądało
identycznie jak to, które dzierżyła Maluma. Zachwycał ją blask złota i refleksy
białego światła na czarnej skórze.
Dziewczyny wzięły brązowe, skórzane pokrowce na broń z
jednej z szaf i przewiesiły je sobie przez ramie. Wsunęły w nie miecze.
– Ruszamy – rozkazała blondynka.
Stanęły naprzeciwko siebie i złapały się za ręce po czym
zamknęły oczy. Ogień zakołował wokół nich i wystrzelił białą kolumną w górę.
Maluma i Tenebri pojawiły się wewnątrz mieszkania
podopiecznej jednego z dwóch Stróżów, których miały schwytać. Nie dbały oto czy
dziewczyna zauważy nienaturalne wtargnięcie do domu dwóch anielic, ponieważ
pozbawienie jej jednego wspomnienia nie było szczególnie trudne dla nich.
Liczyło się jedynie wykonanie zadania i nagroda.
Nastolatka siedziała na łóżku z laptopem na kolanach.
Mimo, że dochodziła czwarta nad ranem nie czuła chęci snu. Drzwi jej pokoju
były otwarte na oścież, więc nie mogła nie zauważyć, że pokój naprzeciwko
rozświetlił się łuną jasnego światła, które na sekundę zalało pomieszczenie do
tego stopnia, że nie można było niczego w nim dostrzec. Zerwała się z miejsca
zrzucając komputer na łóżko. Nie miała najmniejszego pojęcia co mogło wywołać
tak oślepiające światło. Przez myśl jej przeszło, że doszło do zwarcia elektrycznego.
W momencie, gdy wpadła do pokoju zamarła z osłupienia.
Dwie, białe, uskrzydlone postaci stały w salonie patrząc na nią. Uśmiechały się
zimno. A przynajmniej zdawało się jej, że na nią patrzą, gdyż oczy stworzeń
były przeźroczyste niczym krople deszczu.
– Co tu robicie?! – dobiegł zza jej pleców potężny, basowy
głos. – I to w tej postaci! – był wyraźnie wściekły.
Dziewczyna obróciła się gwałtownie za siebie i omal nie
upadła widząc drugą identyczną istotę za sobą.
– Co tu się dzieje? – pisnęła, jej dolna warga drżała z
przerażenia.
Spojrzenie utkwione miała w twarzy anioła, chciała
zamrugać, odwrócić wzrok, ale nie mogła. Nie wiedziała co mogłoby się wówczas
stać. Przerażenie ją sparaliżowało.
Maluma i Tenebri stały ze spokojem czekając, aż Stróż
wykona swoje zadanie, by wreszcie go schwytać. Nie musiały się spieszyć, ważne
było, że pojmą anioła.
– Nic czym powinnaś się martwić moje dziecko – odparł
łagodnym, wręcz melodyjnym głosem, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Popatrz w
moje oczy… – rzekł hipnotycznym tonem.
Szklane oczy anioła rozjaśniły się, jakby pochłaniały
skądś światło. Dziewczyna ujrzała w nich odbicie tego co sama widziała chwilę
wcześniej. Jej powieki opadły powoli jak kurtyna, zasłaniając wzrok, by nie
mógł już zapisać w jej wspomnieniach więcej z tego co się wówczas działo.
– Połóż się – szepnął miękko.
Nastolatka posłuchała prośby i z zamkniętymi oczyma udała
się do swojego pokoju.
– Mówcie co się stało, że ukazałyście się człowiekowi –
rozkazał ostrym tonem.
– Odeszłam z Królestwa Ascha… – odpowiedziała Maluma
smutnym głosem i pochyliła głowę w geście skruchy.
Powoli zaczęła zmieniać swą formę na ludzką. Anioł nie
zwrócił na to uwagi, gdyż w zwyczaju ich rasy było opuścić anielską postać
przyznając się do grzechu. Nie pojmował jedynie dlaczego akurat jemu uznały za
konieczne wyznanie tego. I dlaczego zrobiły to w tak niestosownym momencie.
Wściekłość wrzała w nim.
– Nie rozumiem…
– Zrozumiesz – odparła Tenebri.
– Ale nie żałuje, że to uczyniłam! – zaśmiała się
psychodelicznie.
Maluma zmaterializowała się przed Stróżem i szybkim ruchem
ręki rozcięła jego pierś złotym ostrzem, którego blask przeciął przestrzeń
między nimi. Później zadała drugi cios tworząc krwawy X na torsie anioła. Dziewczyna
wykonała tak nagły ruch, że anioł nie zdążył nawet zareagować. Opadł na kolana,
odczuwając uderzający falami ból. Po jego bladej, białej skórze zaczęła spływać
cienkimi stróżkami czarna ciecz.
– Upadniecie… – szepnął i spojrzał z dołu na twarze
anielic, klęcząc.
Trucizna w jakiej zanurzony był miecz w sali z bronią
sprawiała ogromne cierpienie aniołowi i nie pozwalała mu zmienić swojej formy
na niematerialny byt. Jad demonów wręcz trawił ciało anioła. Na krawędziach rany
tworzyła się burgundowo-czarna piana.
– Jakoś niespecjalnie nas obchodzi, że znajdziemy się poza
domem, co do którego nie miałyśmy wyboru – oświadczyła z obojętnością Tenebri.
– Teraz nie… – jego głos zdradzał, że cierpi katusze. –
Lecz minie trochę czasu, nie dużo, jak zrozumiecie swój błąd – tracił dech. – Tak
jak pragnęłyście przejść do Cynober tak po pewnym czasie zaczniecie tego żałować
– mimo bólu brzmiał na pewnego siebie. – Nie jesteście pierwszymi i zapewne nie
ostatnimi, którzy zdecydowali się odejść od Adonai do Sammaela.
Zacisnął trzymaną przy ranie dłoń w pięść, czując nagłe
nasilenie boleści.
– Za późno na kazania, podjęłyśmy decyzję – oznajmiła
zirytowana blondynka.
– To nie nam przysługuje wolna wola… – wymówił ostatkiem
sił.
Maluma i Tenebri nie zwróciły szczególnej uwagi na słowa
swojego brata. Blondynka, która była wówczas w człowieczej postaci spojrzała z
niesmakiem na swój miecz. Został poważnie wyszczerbiony, a na złotym ostrzu
widniały czarne, wżarte plamy. Schowała go w futerał. Obie uklękły przy
cierpiącym aniele po czym dotknęły dłońmi jego ramion. Złączyły swoje palce
opuszkami, zamykając oczy. Znów zakołował wokół nich ogień białą spiralą i
wystrzelił kolumną w górę nie zostawiając żadnego śladu po trójce aniołów, kiedy
zniknął.
***
Joanna weszła do niewielkiego, piętrowego domku. Słońce
już powoli wznosiło się na niebie, a przez zasłonę poranne kolory, smugami
wdzierały się do środka. Kobieta uścisnęła wszystkich po kolei. Musiała walczyć
ze łzami widząc dzieci, które bądź co bądź też wychowywała, całe i zdrowe.
Dopiero, kiedy zobaczyła na własne oczy, że wszystko z nimi w porządku ulga i
wzruszenie wycisnęły z niej łzy.
– Hej, ciociu – przywitała się cicho Sara, jakby
pozbawiona sił.
Stała nieśmiało przy barierce schodów.
Kobieta podeszła do chrześnicy i przytuliła ją mocno.
– Jesteśmy tutaj w ogóle bezpieczni? – zapytała kobieta
odrywając się od Sary.
– Chwilowo tak – odparł dość niepewnie Maks. – Tamten
Damnat jeszcze się regeneruje, więc chwila minie zanim się odrodzi. Z tego, co
widzieliśmy nikt nie poszedł naszym śladem i do tej pory nikt się nie pojawił,
także… także, tak. Póki co najbezpieczniejsza kryjówka – podsumował.
– No dobrze, a co z Wieżą?
– Nic – odparła Sara. – Bariera mnie nie przepuściła. –
Wzruszyła ramionami. – Wyrzuciła mnie jak Potępioną. – Starała się nie dać po
sobie poznać, że jakkolwiek ją to obchodziło.
– No dobrze – odezwała się Joanna nagle. – Teraz mówcie po
kolei, co się stało. – Omiotła wszystkich wzrokiem.
– Tę historię zostawię Sarze – wtrącił Ksawery. – Mamy kilka
tropów dzięki, którym możemy odnaleźć mamę, ale czekaliśmy aż przyjedziesz,
żeby wyruszyć.
– Ale jak?! – wzburzyła się. – Sara ma zostać sama?!
– Nie, spokojnie. – Wystawił ręce w obronnym geście. –
Przegadaliśmy wczoraj jak to zrobić, dlatego czekaliśmy na twój powrót –
wyjaśnił pokrótce. – Ty zostaniesz z Sarą i Tristanem, a my z Maksem i Mileną postaramy
się odnaleźć mamę.
Sam nie był do końca przekonany do tego pomysłu.
Oczywiście, że wolał, aby jak najwięcej osób zostało z jego siostrą, ale jakoś
musiał podzielić siły.
– No dobrze. – Niechętnie przystała na ten plan.
– Zastanawiałem się czy nie zostawić Mileny z wami, ale
też nie wiem w jakim stopniu mogą strzec mamy. – Wydawał się załamany.
– Mam za sobą trochę treningów, więc będę mogła walczyć – oznajmiła
Sara chcąc choć trochę uspokoić brata. Dla niej tak samo ważne było odzyskanie
mamy. – Nie będę kompletnym ciężarem – dodała pokrzepiająco.
Mężczyzna podszedł do siostry z pobłażliwym uśmiechem.
– Nigdy w to nie wątpiłem, młoda. – Poczochrał ją po i tak
zmierzwionych już włosach.
Nastolatka przybrała maskę irytacji, ale tak naprawdę cieszyła
się jak dziecko z powodu tego gestu, który kojarzył się jej z normalnością, której
była pewna, że długo nie zazna.
– Będziemy się zbierać – orzekła Milena. – Musimy zajrzeć
jeszcze do Zakonu po jakąś broń i zaopatrzenie.
– Bez zezwolenia nic nie dostaniecie – upomniała ich
ciotka.
– Coś się wymyśli. Jakiś nagły atak demonów, albo zaobserwowanie
dziwnych zdarzeń w jakiejś okolicy.
– Wierzę w was. Trzymajcie się i błagam wróćcie wszyscy.
Nie musicie być cali, ale chociaż w jednym kawałku, dobrze? – Spojrzała na całą
trójkę i uścisnęła najmocniej jak potrafiła.
– Ty też uwierz – szepnął Tristan kładąc dłoń na ramieniu
Sary, które ścisnął lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz