***
Podczas, gdy Tristan pospiesznie pognał do domu po klucze
od domku dziadków, Sara siedziała na tylnym siedzeniu z głową opartą o szybę.
Jedynym dowodem na to, że była żywą osobą, a nie lalką był cichy odgłos szlochu
i unoszące się ramiona przy oddychaniu. Maks nawet nie próbował z nią
rozmawiać, jedynie zerkał na nią co jakiś czas. Znał ją od niemowlaka i
wiedział, że musiała sama uporać się ze swoimi emocjami, nie potrzebowała
zbędnych pocieszeń, tylko wewnętrznej dyskusji z samą sobą.
Sara pogrążona w swoich myślach miotała się, gdzieś między
rozpłakaniem się jak małe dziecko a walnięciem w drzewo z wściekłym okrzykiem.
Wstrząs jaki zafundował jej Tristan swoim zachowaniem podziałał chwilowo. Gdy
tylko została sama emocje na nowo zaczęły nią targać, co z kolei napędzało
przeróżne scenariusze dotyczące przyszłości. Niekoniecznie ze szczęśliwym
zakończeniem. Zaczęło dochodzić do niej, że tak naprawdę nie wiedziała nic. Nic
o sobie, o Sakralnym Świecie, nic na temat tego, co naprawdę było powodem
izolowania jej od Krystalicznego Królestwa. Po prostu odkąd pamięta była
wychowywana w ten sposób. Przyjęła do wiadomości matczyne postanowienie i tak
żyła. Dzień za dniem, rok za rokiem. Przez to wszystko jakoś nigdy nie przyszło
jej na myśl, że ktoś może spróbować ją dopaść. No, bo po co? Mała, niczego nie
nauczona Refaim, przez większość uznana za martwą. Po co miałaby się
komukolwiek przydać? Sama nie wiedziała. Tak, urodziła się z jakimś dziwnym
symbolem, ale jedyną pamiątką po nim była blada blizna po jego wycięciu,
próbowali ją porwać jako niemowlę, próbowali i teraz. Po co? Kim była tak
naprawdę? Nie potrafiła nawet porządnie korzystać ze swoich umiejętności ani
walczyć! Nie mogła być kimś innym niż Refaim, tak jak jej rodzice i bracia.
Więc...
– Dlaczego? – szepnęła nieświadomie.
Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę żyła w ogromnej bańce
niewiedzy. Tylko pozornie wiedziała, dlaczego żyje tak, a nie inaczej. Nie
znała głębszej prawdy. I, jeśli miała być szczera ze sobą nie była pewna, czy
poznanie tego sekretu ukoiłoby jej nerwy.
– Już jestem. – Tristan wsiadł na miejsce kierowcy i
odpalił silnik. Rzucił torbę sportową na miejsce pasażera. – Maks, powiedziałem
rodzicom, że jestem u ciebie, jak coś. – Posłał przyjacielowi sugestywne
spojrzenie w tylnym lusterku. – Nie mówiłem co się stało.
– Spoko. – Jedynie skinął głową, zmęczony. – Dzięki. –
Wysilił się na uśmiech choć efekt był marny.
Dalszą trasę pokonali w ciszy. Sara zdawała się być
pochłonięta w swoich rozmyślaniach. Żaden z chłopaków nie mógł domyśleć się czy
jest zła, zrozpaczona, albo przerażona. Dziewczyna skrzętnie ukryła swoje
emocje. Chciała być sama i nie potrzebowała, aby ktoś na siłę ją pocieszał, bo
jedyną pociechą byłby powrót do domu z mamą. Nie potrafiła kontrolować swoich
zachować ani emocji w trudniejszych chwilach, więc bardzo nie chciała, by ktoś
był świadkiem jej krzyków, ciężkich łez czy użalania się.
Tristan zaparkował samochód w cieniu drzew. Wysiadł z auta,
a pozostali zaraz po nim. Chłopak wsadził klucz w małą, podrdzewiałą kłódkę,
która zabezpieczała zieloną furtkę i chwilę manewrował kluczem, aby w końcu ją
otworzyć.
Po obu stronach bramki rozciągał się wysoki żywopłot z tui,
a tuż za nim, od wejścia, ciągnęła się wąska dróżka z betonowych kafli,
poprzecinana wyrastającą z pomiędzy nich trawą. Kończyła się tuż pod drzwiami
niewielkiego domku piętrowego. Po lewej stronie od budowli, pod żywopłotem stała
huśtawka bujana i niewielki, stary już stolik zaścielony opadającymi,
jesiennymi liśćmi. Na działce rosły trzy, potężnie rozgałęzione drzewa,
najprawdopodobniej jabłonka i orzechowce, jak przypuszczała Sara. Malowniczy
krajobraz na ułamki sekund oderwał jej myśli od zamartwiania się i dopuścił do
głosu artystyczną duszę.
– Zapraszam. – Tristan stanął w progu drzwi, aby wpuścić
przyjaciół przodem wprost do ziejącej ciemnością otchłani. – Ach! Chwila, muszę
włączyć prąd. – Przypomniał sobie.
Zniknął na chwilę za domem, a gdy wrócił zapalił światło w
niewielkim korytarzu.
– Możecie usiąść na razie na kanapie – poprosił. – Umyję jakieś
szklanki, bo pewnie wszystko zakurzone.
Rodzeństwo posłusznie rozgościło się na staromodnym, wzorzystym
wypoczynku.
Pomieszczenie było jednym wielkim salonem z aneksem
kuchennym, które rozgraniczała kanapa. Wystrój nie stanowił jakiegoś
konkretnego stylu, był bardziej składową starych mebli i niepotrzebnych w
mieszkaniu rzeczy, które mogłyby się przydać chociażby na zwykłym grillu na
działce.
– Gdzie masz łazienkę? – zapytał Maks.
– Na górze. – Wskazał na schody za jego plecami. – Po
lewej masz dwa pokoje, a po prawej jest łazienka i obok toaleta. I jak tam
będziesz to włącz proszę piec, żeby woda się zagrzała.
– Nie ma problemu – odparł i wszedł na piętro, wymijając
kanapę.
Tristan wrócił do płukania kubków, ale co chwila zerkał na
Sarę. Była kompletnie nieobecna. Siedziała skulona na sofie i wpatrywała się w
okno.
– Wolisz herbatę czy kawę? – zapytał, aby spróbować
przywrócić ją do świata żywych.
Dziewczyna odwróciła się do niego i spojrzała z
zamyśleniem na chłopaka. Na jej twarzy widniały ślady po łzach, a opuchnięte
oczy nadal się szkliły.
– Herbatę – odparła na pozór neutralnie, ale jedna nutka w
jej głosie zdradziła, że starała się zamaskować targające nią emocje. – Gdzie
mogę zostawić płaszcz?
– Jak na razie, gdziekolwiek. – Machnął niedbale ręką
ukazują pełnie pomieszczenia.
Sara zdjęła płaszcz i bluzę. Było jej duszno i gorąco mimo
kapryśnej pogody. Zrzuciła wszystko w kąt kanapy. Zamarła, kiedy zobaczyła swój
lewy nadgarstek. Dotknęła ostrożnie symbolu, jakby bała się, że dotyk zaboli.
Symbolu, którego nigdy nie miała okazji zobaczyć, a który malował się na jej
przegubie jak świeżo zabliźniona rana po ostrym cięciu.
Zgrubiona, zaczerwieniona skóra formowała się w kształt znaku
nieskończoności, z którego wyrastał krzyż z podwójnymi, poprzecznymi ramionami.
Ramiona te na ich końcach wywinięte były do środka, łącząc się. Symbol
nieskończoności tworzyły dwa skręcone ze sobą węże, które pięły się w górę
tworząc podstawę krzyża, a pyskami skierowane były do siebie.
– Z tym symbolem się urodziłaś... – powiedział Maks nieco
ponurym tonem.
Sara odwróciła się patrząc przerażona na brata, który
nagle pojawił się za jej plecami.
Tristan z zaintrygowaniem podszedł do rodzeństwa.
– Przecież mama go wycięła… – sapnęła. – Czemu się
pojawił?
– Nie wiem. Nigdy wcześniej to się nie zdarzało… –
Popatrzył z powagą na siostrę i z powrotem na symbol.
Tristan ni z tego ni z owego wziął Sarę za rękę, aby
przyjrzeć się znamieniu.
– Przecież to krzyż Szatana… – Zmarszczył brwi. – Według
Nieświatłych – dodał widząc ich nietęgie miny. – Dla nich to satanistyczny
symbol. Tak naprawdę od zawsze był to znak alchemiczny siarki, którą to
kojarzono z piekłem. Dopiero twórca Kościoła Szatana, LaVey zaadoptował sobie
ten krzyż jako krzyż Lewiatana do swojej Biblii Szatana.
– Tak! – potwierdziła ożywiona Sara. – Używają go Sataniści.
Pamiętam, jak szukałam znaczenia różnych „symboli niebezpiecznych” do jakiegoś
referatu do szkoły. Bardzo go czczą. Nawet używany przez nich pentagram Bafometa
ma hebrajskie znaki, które układają się w słowo Lawiya, czyli Lewiatan.
– Wiedziałem, że przez tę waszą muzykę wylądujecie w
jakiejś sekcie – mruknął Maks niby żartem, chociaż lekko niepokoił go fakt, że wiedzą
dosyć sporo o takich rzeczach.
– Jesteś uprzedzony – odburknęła mu siostra. – W metalu
jest więcej sensu i emocji niż w twoim hip-hop czy tam rapie. – Przewróciła
oczami. – Ale wracając. Z tego co pamiętam to ten krzyż miał proste ramiona, te
są zawinięte, a dodatkowo symbol nieskończoności tworzył jeden wąż. Tu są dwa...
– Opadła na kanapę wciąż wpatrując się w znak na ręce jak w księgę zaklęć.
Tristan usiadł obok dziewczyny. Na powrót ujął Sarę za
rękę, aby przyjrzeć się dokładniej znamieniu.
– Wiesz, na przestrzeni stuleci, niektóre symbole mogły
zostać zmienione dla bezpieczeństwa Nieświatłych. Jakby twój brat zjawiałby się
na zajęciach z symboliki i inkantacji to zapewne mógłby się podzielić jakąś
wiedzą… – Tristan spojrzał wymownie na szatyna.
– Przepraszam, tato. Więcej nie będę... – sarknął i
przewrócił oczami.
– Według naszej, bardziej poprawnej wiedzy ten znak to symboliczne
przedstawienie walki dobra i zła w nieskończonym wszechświecie. Nie kojarzę, by
był on stosowany w jakiś rytuałach czy egzorcyzmach. Owszem był używany jako
alchemiczny glif, ale jako sam krzyż lotaryński ustawiony na znaku
nieskończoności. Bez węży. Tak czy siak to jedynie symbol, bez żadnych
właściwości nadnaturalnych. – Wzruszył ramionami.
Tristan puścił rękę Sary i sięgnął po kubek herbaty.
Dziewczyna pokiwała głową w zrozumieniu mimo że tak
naprawdę nie rozumiała nic a nic. Spojrzała zawiedziona na swój nadgarstek i
przez chwilę przypatrywała mu się jakby nagle miało ją oświecić albo wydarzyć
się coś niezwykłego. Jednak znamię pozostało znamieniem. Zaciągnęła rękaw
bluzki, aby ten dziwny symbol dał jej spokój i podkuliła nogi pod brodę. Z
wdzięcznością przyjęła ciepłą herbatę od brata i upiła łyk gorzkiego naparu.
Nastała cisza. Każdy w pokoju wydawał się być skupiony na
własnych myślach. Nawet Maks, który zawsze był duszą towarzystwa i gadał jak
najęty siedział jak zahipnotyzowany na schodach i wpatrywał się w przestrzeń.
Chłopak starał się choć przez chwilę nie myśleć i odciąć się od rzeczywistości;
odetchnąć. Na jakiś czas zyskali w miarę bezpieczną, a przynajmniej nieoczywistą
kryjówkę. Istniała szansa, że tamten chłopak znów pojawi się znikąd, ale
przynajmniej nie teraz, kiedy się regenerował. W najlepszym przypadku mieli
kilka dni, w najgorszym około dwóch. Pozostała jeszcze kwestia ich ciotki i
Ksawerego, który jest święcie przekonany, że bezpiecznie ukryli się w Zakonie.
Będzie musiał wszystkich poinformować. Na samą myśl robiło mu się słabo.
Popatrzył na wciąż ubywającą herbatę w kubku jak na klepsydrę, która wyznaczała
mu czas na ten marny odpoczynek.
Ni z tego ni z owego odezwał się Tristan, zadając pytanie,
które odjęło rodzeństwu mowę.
– Co się tak właściwie stało? – Przerzucił spojrzenie z
Sary na Maksa. – Ktoś z waszej rodziny za mocno zadarł z jakimiś Potępionymi
czy Szkarłatami nie daj Boże, że was ścigają? Wygląda jakby chcieli się zemścić
na całej rodzinie. I opętali czymś dziwnym Sarę. – Posłał jej zmartwione
spojrzenie.
Maks popatrzył na siostrę.
Sara dopiero teraz zorientowała się, że Tristan wciąż z
nimi jest mimo że nie ma bladego pojęcia, co się dzieje, i dlaczego. Według
jego wiedzy jest po prostu Wykluczona z własnej woli, gdyż nie chciała
prowadzić życia Refaim kierowana strachem o życie. A całym bodźcem tego
postanowienia była utrata ojca, kiedy była mała. Nie chciała tego samego dla
swoich dzieci w przyszłości, więc przeszła Akt Wykluczenia. Wyrecytowała w
pamięci sztywno wyuczone kłamstwo, którego nauczyła ją matka, i którym kiedyś
poczęstowała siedzącego obok niej chłopaka. Teraz nie potrafiła się odezwać ani
słowem. Czuła, że mogłaby powiedzieć mu prawdę, chciała, ale ta decyzja nie
należała do niej. Nadal była małą dziewczynką wciąż przestrzegającą zakazów i
nakazów matki choć nie wszystkie z nich miały dla niej sens.
– Idź się odświeżyć, a ja z nim porozmawiam, młoda –
powiedział jej brat tak rzadko u niego słyszalnym tonem rodzica.
Dziewczyna posłusznie wstała i zabierając po drodze swój
plecak poszła na górę do łazienki. Dziękowała w duchu bratu, że to nie ona
musiała z nim rozmawiać. Nikt po za nią i rodziną nie wiedział, co zdarzyło się
naprawdę i jakie wiązały się z tym teorie. Na każdą okazję mieli przygotowaną
historyjkę, tak by nikt niepożądany nie dowiedział się o zajściu sprzed
dziewiętnastu lat. Sara czułaby się po prostu źle patrząc Tristanowi w oczy i opowiadając
mu kłamstwa. Chroniące ją, ale w dalszym ciągu kłamstwa.
Maks odprowadził siostrę wzrokiem, i kiedy upewnił się, że
zniknęła na górze podszedł do przyjaciela.
– Słuchaj… – Podrapał się po głowie układając w głowie, co
ma powiedzieć. – Nie wiem dokładnie, co się dzieje. Jak Sara się urodziła, ktoś
zabił naszego ojca. Mama opowiadała, że kiedyś tata zadarł z nie tymi co trzeba
i krótko mówiąc…
– Krótko mówiąc wciskasz mi kit. – Tristan założył ręce na
piersi, wstając. Popatrzył na przyjaciela spod przymrużonych powiek.
Maks westchnął ciężko i zamknął na chwilę oczy.
– Prawda jest taka, że serio nie wiem, co się dzieje. Wiem,
że jesteśmy najlepszymi kumplami, ale nie mogę ci powiedzieć. Nie tyle dlatego,
że to wielka tajemnica, ale też z powodu, że całe życie dorastaliśmy w
niewiedzy i sam wiem naprawdę niewiele.
– Rozumiem. – Tristan skinął głową. – Nie będę wnikać,
jeśli nie mogę, ale jak wam pomóc?
– Już pomogłeś, stary. Na więcej nie liczę i nie jestem w
stanie cię o to poprosić, bo nie wiem, czy dosłownie nie naraziłbym twojego
życia. Sam widziałeś, co się stało… Mam jedną, ogromną prośbę, abyś nikomu nie
mówił, co się stało, dobrze? – wręcz błagał. – Pewnie na długo tu nie
zostaniemy i jakoś dyskretnie oddam ci klucze później…
– Chwila. – Tristan uniósł dłoń, przerywając Maksowi. –
Sądzisz, że odprawisz mnie z kwitkiem, i że tak po prostu odejdę i zostawię was
samych sobie? – zaśmiał się gorzko.
Maks zdębiał. Zamrugał kilka razy jakby musiał wyostrzyć
wzrok. Nie pojmował zachowania Tristana.
– Mowy nie ma – kontynuował. – Nie będę dociekać, to wasza
rodzinna sprawa, ale nie zostawię was – orzekł.
– I będziesz głupio ryzykować życiem? – skontrował go
Maks. – Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni za dotychczasową pomoc i uratowanie
mojej siostry, ale musisz też patrzeć na siebie.
– Za kilka lat wszyscy będziemy ryzykować życiem w nie
naszej wojnie, za nieznanych nam ludzi, aby ich chronić – odparł bez ogródek. –
Sądzę, więc, że nadstawianie karku za przyjaciół jest bardziej sensowne. –
Tristan posłał mu zachęcające, cynicznie przymilne spojrzenie.
Maks nie mógł się z nim nie zgodzić. Jednak nader wszystko
nie chciał mieć go na sumieniu. I też, być może jego defensywna postawa miała
coś wspólnego z podświadomym strachem o zaufanie, mimo że byli przyjaciółmi od
nastu lat. Teraz jednak cała sytuacja przybrały bardzo zły obrót, by robić
wyjątki dla kogokolwiek.
– Tristan, błagam cię. – Złożył ręce jak do modlitwy. –
Zawsze byłeś tym mądrzejszym, więc łaskawie wlej trochę oliwy do swojego mózgu!
– uniósł się w desperacji.
Brunet jednak nadal na niego patrzył z rękami założonymi
na piersi. Zdawał się przeszywać Maksa wzrokiem i wręcz górować nad nim mimo
podobnego wzrostu. Wydawał się być skorupą nie do przebicia, ale w środku tak
naprawdę panikował. W końcu dał za wygraną w wewnętrznym dialogu z samym sobą.
Westchnął. Wsadził kciuki za szlufki jeansów przybierając nieco przygarbioną
postawę.
– Ciężko jest rozsądnie myśleć, jak się jest… zakochanym –
powiedział ciszej i spuścił wzrok.
Maksa wmurowało w ziemię. Otworzył usta, ale zamknął je z
powrotem. Gapił się na Tristana nie wiedząc jak zareagować. Wskazał na niego
palcem, ale zaraz opuścił rękę. W końcu słowa zaczęły niekontrolowanie
wychodzić z jego ust.
– Stary, znamy się długo i kocham cię jak brata, ale
wiesz, że ja wolę… cycki – wyszeptał ostatnie słowo, wyszczególniając je.
Brunet popatrzył na Maksa jak na idiotę. Zamknął oczy i
zacisnął palce u nasady nosa. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
Wziął głęboki wdech i wypuścił wolno powietrze.
– Zgadza się, to ja jestem tym mądrzejszym z naszej dwójki
– szepnął sam do siebie. Otworzył oczy i wręcz spiorunował przyjaciela
wzrokiem. – Nie chodzi mi o ciebie, debilu!
– Och, no tak. Zorientowałbym się wcześniej, więc… – Maksa
jakby nagle oświeciło. Spojrzał na Tristana nieodgadnionym wzrokiem. – Więc,
fuj. – Na twarzy malował mu się grymas teatralnego obrzydzenia. – Naprawdę?
– Niestety albo stety, tak – zironizował i opadł na
kanapę. – Naprawdę mi na niej zależy – przyznał zakłopotany.
– No, okay… – Maks zrzucił osłonę nadwornego błazna. – Z
tym argumentem chyba nie mam co polemizować… – pokręcił głową zrezygnowany i
klapnął obok przyjaciela.
– Absolutnie – zgodził się z uśmiechem brunet, unosząc
herbatę jak do toastu. – Swoją drogą myślałem, że gorzej zareagujesz – powiedział
z podziwem.
– Dlaczego? – Maks zmarszczył brwi. – Mogę się śmiać i
dokuczać, i pewnie będę to robił, ale tak serio, co byłby ze mnie za brat,
gdybym tego nie pochwalał? – zapytał retorycznie. – Przynajmniej wiem, z kim
moja siostra się spotyka i mogę być spokojny.
– Jeszcze nie spotyka – przyznał.
Wydawał się być zawiedziony, ale Maks nie mógł do końca
tego zinterpretować.
– W to już nie wnikam, bo to wasza sprawa i szczerze
mówiąc nawet nie chcę o tym słuchać. Po drugie, jeśli już to, jak mówiłem,
wiem, że jej nie skrzywdzisz – rzekł z oczywistością. – A nawet jakbyś to
zrobił to sam wiesz, co potrafię – zabrzmiał dumnie choć bardziej miał na celu
zażartować.
Maks dopił herbatę i odszedł na bok, aby zadzwonić do Joanny.
Tristan zaśmiał się pod nosem, ale zaraz zagłębił się w
swoich myślach. Chciał być rozsądny i nieco się zdystansować przed nową relacją,
aby nie skrzywdzić siebie, a przede wszystkim Sary. I mimo że miał ogromną
ochotę, aby powiedzieć jej, że naprawdę się w niej zakochał to zdecydował się
na bezpieczne dawkowanie tego uczucia. Chciał dać im obojgu czas na poznanie
się nawzajem na nieco innej płaszczyźnie niż byli na co dzień, ale zaczynał
tego żałować. Najśmieszniejsze było to, że nie potrafił odpowiedzieć sobie na
pytanie, dlaczego. Był ostrożny i rozsądny, więc nie rozumiał skąd brały się te
wątpliwości. A teraz jedynym co mógł i chciał zrobić to zostanie z nią i pomóc
uporać się z ich problemem. Nie ośmieliłby się nawet słowem napomknąć o ich ostatnim
spotkaniu. Wszystkie jego uczucia musiały zaczekać na spokojniejszy czas.
– Dobre wieści – odezwał się Maks wyrywając tym samym
Tristana z emocjonalnych rozważań.
– Jakie?
Sara stanęła na środku schodów. Miała mokre, rozczochrane
włosy, a oczy zaczerwienione. Tristan był bardziej niż pewny, że płakała pod
prysznicem.
– Ciocia do nas jedzie – odparł jej brat. – Na szczęście
jej nic nie jest, była dość daleko od tego całego ambarasu i obiecała, że jak
wróci to wyjaśni nam kilka rzeczy.
– Mhm… To kamień z serca. – Dziewczyna uśmiechnęła się
blado i usadowiła na kanapie pomiędzy bratem i Tristanem.
Cieszyła się, że Joanna jest cała i zdrowia, ale dla niej
dobre wieści oznaczały coś innego. Z bólem serca musiała przyznać przed sobą,
że poczuła ukłucie rozczarowania.
– Spróbuję zadzwonić jeszcze do Ksawerego. Może już wyszli
od Strąconych. – Wybrał numer i przyłożył komórkę do ucha.
– Nie chce ci się spać? – zapytał Sarę, Tristan.
– Chcę… ale się boję – powiedziała jakby stanowiło to
wstydliwy sekret.
– Nie dziwię się. Ja też zapewne bałbym się jakiś
koszmarów po tym wszystkim.
– Nie, nie tego się boję. – Spojrzała na niego, a on na
nią pytająco. – Boję się, że jak zasnę to przyśni mi się mama i normalne życie,
z którego prędzej czy później się obudzę.
Bardzo się starała, ale nie potrafiła powstrzymać emocji.
Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Podkuliła nogi pod brodę i otoczyła się
ramionami.
Tristan nawet nie wiedział, co ma jej na to odpowiedzieć. Ton
przepełniony emocjonalnym bólem i sama wypowiedź Sary lekko nim wstrząsnęły. Słowa
nie zawsze są wystarczające a często i zbędne, stwierdził w myślach. Wziął z
oparcia kanapy koc i bezceremonialnie owinął nim dziewczynę.
Z początku zdezorientowana popatrzyła na niego i jego
lekko uniesione kąciki ust. Mina chłopaka zdawała się mówić: przepraszam, że
tylko tyle mogę zrobić, chociaż w odczuciu Sary nie miał za co przepraszać.
– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością.
Bez ostrzeżenia oparła głowę o ramię chłopaka i przymknęła
oczy.
Tristanowi na moment stanęło serce. Nie spodziewał się, że
Sara, nieśmiała i wstydliwa Sara, sama z siebie wtuli się w niego. Popatrzył na
jej spokojną, rozluźnioną twarz i delikatnie otoczył ją ramieniem.
– Nie masz za co, różyczko – szepnął w odpowiedzi, ale nie
był pewien czy go usłyszała. – Oby nic ci się nie przyśniło – dodał, słysząc
jej miarowy oddech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz