02 listopada 2023

Rozdział 3

Posępny wiatr

Młoda blondynka popatrzyła w lewo na krótkowłosego szatyna. On zaś kiwnął jej głową w niemej odpowiedzi i lekko wychylił głowę zza skał, za którymi się kryli. Rozejrzał się uważnie w obie strony.

Kilka metrów od nich na straży stały dwie istoty o posturze człowieka i szarej skórze; Ambry. Za nimi leżała dwójka nieprzytomnych ludzi oraz klęcząca nad nimi kobieta, ubrana w ciemny płaszcz i wysokie buty z mieczem przy biodrze. Z ruchów jej dłoni wyczytał, że kreśliła jakiś znak na piersi jednej z ofiar. Mężczyzna kucnął z powrotem i palcami wskazał partnerce ilość przeciwników. Ta ścisnęła mocniej rękojeści sztyletów, dając do zrozumienia, że jest gotowa. Szatyn wziął głęboki wdech i truchtem, na ugiętych kolanach przedarł się pomiędzy drzewami, a kobieta zaraz za nim.

Mężczyzna wyskoczył na dwie istoty. Nim te zdążyły zorientować się, co się dzieje, miecz szatyna rozciął ich chropowatą skórę na klatce piersiowej. Z ran uwolniła się szaro-czarna mgła. Demony zaskrzeczały i rzuciły się z pazurami na niego. Wykonał szybki unik, ale jedna z kreatur zdołała zadrapać go w obojczyk, rozcinając przy tym kawałek koszulki. Mężczyzna wił się w walce, zręcznie unikając większości ataków, sam przy tym zadając ich całkiem sporą ilość, co skutkowało zagęszczającą się wokół nich mgłą powstałą z ran demonicznych istot. Były to jedynie Ambry, marne pionki często służące jako dywersja albo spowalniacze, tak jak i on w tej bójce.

Blondynka w tym samym czasie zakradła się niezauważona za plecy Potępionej, zaskoczonej przez pojawienie się Mężczyzny. Momentalnie przerwała naznaczanie ludzi. Wstała gwałtownie, odrzucając swój płaszcz i chciała podbiec do Ambr, by pozbyć się intruza, ale nagły ból w plecach powalił ją na kolana. Wrzasnęła z bólu.

Jasnowłosa wojowniczka wbiła jej sztylety pomiędzy łopatki, a gdy ta opadła na kolana, wyszarpała je bez litości, zadając jej zaraz po tym silne kopnięcie w kręgosłup, co powaliło ją na ziemię.

– Suka – syknęła z twarzą przy mokrej, trawiastej ziemi.

Leżąc, Potępiona zauważyła kątem oka, że kobieta chciała przygnieść jej rękę ciężkim butem. Poczekała, więc, aż blondynka będzie blisko i wbiła palce w jej łydkę, szarpiąc nogę wojowniczki w swoją stronę. Grawitacja załatwiła resztę roboty i kobieta runęła na ziemię. Siła upadku sprawiła, że na chwilę zaparło jej dech w piersi. Jęknęła. Ostry ból przeszył jej głowę.

Potępiona stanęła nad blondynką niczym kat. Wysunęła z pochwy przy biodrze miecz. Antracytowa klinga zalśniła w świetle jesiennego słońca. Zamachnęła się mieczem, by jednym ciosem pozbawić przeciwniczkę życia.

Szatyn walczący nieopodal, ściął głowę Ambrze, której ciało rozpłynęło się we mgle i dobiegł do Potępionej najzwyczajniej w świecie powalając ją ciałem. Nie spojrzał na leżącą na ziemi żonę. Każdą sekundę musiał poświęcić przeciwniczce, ale myślami był przy niej. Z wściekłością wymalowaną na twarzy podniósł się z ciała kobiety, ale nie pozwolił jej wstać. Postawił nogę na klatce piersiowej Potępionej i wbił miecz w jej bark, przyszpilając ją do ziemi. Natomiast jej własnym mieczem przeszył serce. Poplamione posoką i bezwładne, na pozór martwe ciało kobiety zaczęło rozsypywać się niczym ziarnka szkła a zaraz po chwili roztapiać w ołowianą mgłę, którą rozwiał wiatr. Oba miecze runęły na ziemię.

– Milena! – Mężczyzna uklęknął przy żonie i wziął ją w ramiona. – Słyszysz mnie? – Zgarnął jej włosy z twarzy.

– Aha… – Jedynie to zdołała wypowiedzieć.

Odetchnął i pobieżnie sprawdził, czy jego żona nie miała głębszych ran. Delikatnie pogłaskał ją z tyłu głowy, by upewnić się, czy po jej upadku nie zobaczy tam krwi. Na szczęście wszystko było w porządku.

– Chodź. Dasz radę stać? – Powoli wstał, pomagając jej się podnieść.

– Mhm. – Pooddychała chwilę, ale przed oczami nadal miała mroczki. – Jeszcze chwila i będzie okay.

Szatyn spojrzał na nią badawczo. Nie wyglądała, jakby miało być jej lepiej.

– Ksawery, naprawdę – zaśmiała się krótko – jest ok. Stoję, a ból głowy się zmniejsza.

– Dobrze… dobrze. Chodźmy po Nieświatłych.

Ruszyli przed siebie, by zobaczyć, czy dwójka ludzi wciąż żyje. Dwaj chłopcy w nastoletnim wieku leżeli spokojnie, jak gdyby spali. Jeden z nich miał wycięte na czole i dłoni, kanciaste symbole używane do Naznaczania, a na piersi nieskończony ostatni ze znaków, ledwie napoczęty Sigil Lucyfera, trójkąt skierowany ku dołowi, a na nim dwie kreski przecinające się, tworząc X. Drugi zaś leżał nienaruszony, pogrążony w wymuszonym śnie.

– Żyją – stwierdził Ksawery.

– Całe szczęście. Trzeba ich zabrać do Zakonu. Tego Naznaczonego da się chyba jeszcze uratować… – spojrzała na chłopaka zastanawiająco.

– Wezwę Alanhiela.

Milena skinęła mu głową.

– Alanhielu… – powiedział brunet.

Wyjął z kabury przy pasku niewielkie srebrne ostrze, kunai i wewnątrz dłoni zaczął wycinać symbol przeplatanej wstążki. Robił to już tyle razy, że nawet nie poczuł bólu.

– Usłysz mnie – zaczął inkantować – i poczuj moją ikrę, którą kieruję ku tobie. Usłysz me wołanie i przybądź nam z pomocą.

W momencie, kiedy skończył wycinać znak, jego środek zaczął jaśnieć bielą i pomknął po wszystkich trzech wyciętych liniach, jakby je wymazywał, leczył.

Kilka sekund później po symbolu nie było śladu, a para Refaim usłyszała za sobą niski tembr głosu.

– Przybyłem.

***

– Dziękuję – powiedział Maks – zaniosę naczynia i lecę do pracy. – Wstał od stołu.

– Na zdrowie, synek. – Ewa ciepło się uśmiechnęła. – Sara, zrobiłabyś nam kawy?

– Pewnie.

Dziewczyna zebrała przy okazji pozostałe naczynia ze stołu i poszła do kuchni, gdzie od progu wsadziła je do zlewu. Nastawiła czajnik wody i wróciła do salonu z wilgotną szmatką, aby przetrzeć stół.

– Tylko pamiętaj, że ja z mlekiem – zagadnęła ją Asia przy okazji.

– Pamiętam, pamiętam – odparła, idąc w stronę kuchni.

Sara starała zachowywać się jak najnormalniej, ale ciężko jej było patrzeć na zbolałą minę ciotki. Korciło ją zapytać o stan wujka, ale nie zrobiła tego ani razu. Asia sama nie miała pojęcia jak się miał, więc wiedziała tyle samo co ona. I tak była pełna podziwu, że ciocia dzielnie zniosła wspólny obiad, który w większości przebiegł w ciszy. Każde uderzenie sztućca o talerz wydawało się nienormalnie głośne, a sama atmosfera była ciężka i ponura. Nikt nie silił się na żadne rozmowy; wszyscy pogrążeni byli we własnych myślach.

Dziewczyna poszperała w kuchennej szafce w poszukiwaniu kawy i zielonej herbaty dla siebie. Kiedy woda się zagotowała i zalała napoje odczuła pokusę, by czegoś spróbować. Wszyscy mieli w tym wprawę, poza nią rzecz jasna. Wypuściła wolno powietrze i skupiła się na jednym z trzech kubków. Czuła jak niewidzialne nici wiją się po jej rękach, delikatnie łaskocząc jej wnętrze, przeplatają się między palcami i snują dalej w wybranym przez nią kierunku. Kubek z herbatą drgnął, ale ten mały czyn nie usatysfakcjonował Sary na tyle, aby mogła być chociażby zadowolona z siebie. Siłą umysłu starała się podnieść naczynie, ale szło jej to topornie, a rosnąca irytacja z tego powodu jedynie pogarszała sprawę. Skończyła swoje marne próby unosząc herbatę kilka centymetrów nad blatem. Nie potrafiła utrzymać jej na tyle długo, żeby dotrzeć z nią do salonu. Poddała się, więc i zaniosła kawę w tradycyjny sposób.

– Dziękuję, skarbie – powiedziała Asia z wdzięcznością przyjmując kubek.

– Nie ma sprawy ciociu. – Uśmiechnęła się.

– Mamo – zwróciła się do rodzicielki – poszłabym na razie do siebie i pozmywam wieczorem, dobrze?

Ewa skinęła głową.

– W porządku, ale mam pytanie zanim pójdziesz. – Zatrzymała córkę w pół kroku. – Co cię trapi? – Spojrzała uważnie na nią.

– A skąd ten pomysł? – Zmieszała się Sara.

– Widzę po tobie. O co chodzi? – Nie dawała za wygraną.

– O nic istotnego… Naprawdę – zapewniła – nie chcę ci sprawiać dodatkowych zmartwień. – Mimo szczerości słów pożałowała ich.

– Zmartwiona to jestem teraz. – Spięła się Ewa. – Powiedz o co chodzi.

– Dobrze… – zgodziła się niechętnie. Prędzej czy później matka i tak wyrwałaby z niej prawdę. – Tylko pójdę po swoją herbatę i wrócę.

Dziewczyna poczłapała do kuchni i przystanęła tam na chwilę, głowiąc się jak ma o tym powiedzieć. W prawdzie na pozór nie było to czymś niezwykłym, ale Sara usiłowała doszukać się w tym jakiejś wyjątkowości i głębszego znaczenia związanego z praktycznie tematem tabu w rodzinie.

Wróciła w końcu do salonu i usadowiła się po turecku na kanapie. Owinęła dłonie wokół ciepłego kubka.

– Mówiąc wprost – zaczęła – miałam przedziwny sen. – Sara spojrzała na nieodgadnione miny matki i ciotki. – Nie chodzi o to, że sam w sobie był koszmarem, a o uczucie podczas snu i po obudzeniu się – dodała. Ewa jednak zdawała się nie domyślać, co Sara miała na myśli. – Zastanawiałam się, czy ma coś wspólnego z… – Wyciągnęła przegub lewej ręki naznaczony bladą, bezkształtną blizną.

Przez twarz kobiety przebiegł cień poruszenia. Nawet Asia wzdrygnęła się na tę myśl.

– To było tak realne – kontynuowała Sara – byłam pewna, że stwór wysysa ze mnie życie, czułam potworny ból, a później błogie nic, jakbym była samą egzystencją, samą świadomością w pustce – opowiadała przejęta – obudziłam się z krzykiem, a zamiast własnego odbicia zobaczyłam coś na wzór jakiejś postaci z horroru. Przez dłuższą chwilę czułam nieznośne mrowienie, podobne do uczucia, kiedy przechodzi się przez Barierę. Nawet widziałam, znaczy tak myślę, że widziałam, że to już nie było częścią snu, delikatne, złocisto-białe niteczki i wstążki, które wiły się wokół moich rąk. – Kiedy powiedziała to na głos sama zaczęła wątpić, że to widziała. Może to był jedynie posenny miraż, gra świateł?

– Skarbie… – Ewa spojrzała na córkę. Poczuła wstyd na myśl o wypowiedzeniu następnych słów. – Nie wiem – odparła wprost i spuściła wzrok. – Nie mam pojęcia, dlaczego chciano mi cię odebrać. Robiłam i robię wszystko, abyś mogła nadal żyć w spokoju. Wiem, że masz dosyć tej niewiedzy, ja też, uwierz mi, ale nie potrafię zrobić nic więcej niż dotychczas. Jeśli mogę, szukam znaczenia twojego znamienia. Czegoś, co pozwoliłoby choć w małym stopniu ustalić, co się stało. – Sara z zawodem spojrzała na bliznę na lewym nadgarstku, gdzie kilka dni po narodzinach wycięto jej symbol, z którym się urodziła. Nigdy nie dowiedziała się jak on wyglądał. – I tego, co było powodem, że sam Szkarłatny Rycerz po ciebie przyszedł. Ale nadal nie znalazłam nic konkretnego. Nie potrafię nawet powiedzieć ci, czy po prostu miałaś zły sen, czy był on spowodowany tym, że jesteś wyjątkowa dla Arcywiecznych. Jedyne, co wiem, to, to że w Cynober przywitaliby cię niezwykle gorąco. A do tego nie chcę dopuścić – powiedziała z mocą – wiem, że na liście pytań i odpowiedzi są same pytania, ale żyjesz bezpieczna z dala od tego wszystkiego i to się dla mnie liczy. Ty i twoi bracia. – Patrzyła prosto w pełne zawodu oczy córki. – Później przyszli po ciebie drugi raz – dodała po chwili. Miała nadzieję, że mimo przykrych wspomnień jakie powracały, ta mała historia zaspokoi ciekawość córki.

Sara spojrzała na nią zaintrygowana, słysząc o tym po raz pierwszy.

– Jakoś tydzień później, kiedy kryliśmy się u mnie – przejęła pałeczkę Asia. – Byliśmy już po pogrzebie waszego taty – dopowiedziała.

– I wtedy, o ironio, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby pochować i ciebie. – Ewa popatrzyła ponuro na córkę. Sarze włosy stanęły dęba. Mogła przysiąc, że na chwilę jej serce stanęło. – A, że byłaś malutka to łatwiej było o pochowanie ciebie. Niedosłownie – zreflektowała się – zawinęłam cię, a tak naprawdę twoją bliźniaczkę w szarą płachtę i pochowałam u boku waszego taty. Udawałam przed wszystkimi, że dopadły cię komplikacje poporodowe. Pamiętasz, jak mówiłam ci o twojej bliźniczce, która niestety urodziła się martwa, a sama moja ciąża była zagrożona? – Sara skinęła głową. – Także nikt specjalnie nie dziwił się twojej śmierci. O bliźniaczej ciąży wiedzieliśmy jedynie my i lekarze, co zabrzmi strasznie, ale było nam na rękę po tym, co się stało. Ukrywałam cię u moich rodziców, a na cmentarzu tuż obok twojego taty postawiłam sztuczny nagrobek ze zmyślonym imieniem. – Odetchnęła. Łzy wzbierały w jej oczach. – Poprosiłam o wyrycie na nim Sabina Łagodzka, ozdobiłam wieńcem i zniczami, do tej pory to robimy z ciotką – zaśmiała się bez cienia wesołości. – Później, kiedy udało mi się znaleźć mieszkanie w innym mieście, tutaj, przeprowadziliśmy się, zmieniłam wszystkim nazwisko na Różewicz i musiałam niestety odciąć się od rodziny – urwała, ciężko oddychając. Usiłowała rozgonić nadchodzące łzy.

– Mamo, może nie… może już skończ – poprosiła łagodnie.

Ewa cierpiała, dźgana wspomnieniami, a Sara już nie mogła na to patrzeć. Żałowała, że w ogóle zadała to głupie pytanie.

– Nie, wysłuchaj mnie, skarbie – wysiliła się na uśmiech. – Wasi dziadkowie, pradziadkowie, mój brat, wszyscy cierpliwie czekają, aż będą mogli cię poznać. Ostatni raz widzieli ciebie i twoich braci, jakoś dwa czy trzy tygodnie po twoich narodzinach. Pomogli mi ze wszystkim i już więcej się nie zobaczyliśmy. Jedynie wasza ciotka uparła się, że musi z nami wyjechać, pomóc. – Uśmiechnęła się ogarnięta chyba jedynym miłym wspomnieniem z tamtego okresu.

– I tylko ciocia z wujkiem ci zostali z tamtego życia – dopowiedziała Sara, patrząc smutno na Asię.

Ewa jedynie pokiwała głową.

– Ale jak już dowiemy się, o co chodzi i uporamy się z tym, to wszyscy będziemy siedzieć w pierwszym rzędzie podczas twojego Wstąpienia. – Joanna uśmiechnęła się na tyle ile potrafiła w obecnej sytuacji.

Sara usiłowała jakoś zareagować, ale gapiła się w swój kubek pustym wzrokiem. Myśli za bardzo kotłowały się w jej głowie, nie mogła ich uporządkować. Miała ochotę po prostu uciec, gdzieś daleko i zniknąć na zawsze, aby nie być problemem. Nie czuć się jak problem. Była niewinnym dzieckiem, z którego powodu ktoś wywrócił życie jej rodziny do góry nogami, rozdzielił tę rodzinę. Nie mogła czuć się winna swoich narodzin, a jednak w głębi serca powtarzała sobie, że gdyby się nie urodziła, Szkarłatny Rycerz nie próbowałby jej porwać, ojciec wciąż by żył, a rodzina siedziałaby przy jednym stole.

– Leć do siebie. Zawołam cię wieczorem na kolację – powiedziała Ewa po dłużej chwili.

– Mhm. – Sara słabo kiwnęła głową. – Będę słuchać muzyki jak coś.

– Dobrze.

Ewa odprowadziła ją wzrokiem. W myślach rozbrzmiewał jej głos Rycerza: Nawet nie wiecie na kogo wyrośnie wasza córka, więc lepiej, jeśli mi ją oddacie.

– Myślisz, że trzeba się martwić? – zapytała Asia, kiedy Sara już zniknęła w korytarzu.

– Możliwe… – Sama do końca nie wiedziała. – Póki są przekonani, że Sara nie żyje nie będą jej szukać, ale jakoś trzeba to sprawdzić. Czy rzeczywiście coś jest na rzeczy. – Upiła łyk kawy.

– Tylko jak?

– Nie mam pojęcia. – Podrapała się po zmarszczonym czole, dumając nad czymś. – W sumie… – zaczęła niepewnie – pamiętasz co oznaczał jej symbol? – Spojrzała na przyjaciółkę.

– Owszem. Ale co usiłujesz zrobić? – dociekała Asia.

– Uśpić to co zaczyna się budzić. – Posłała jej pełne powagi spojrzenie. – Skontaktujesz się z Seliah? Bez niej nic nie zdziałamy.

– A może to faktycznie był tylko sen?

Asia zawsze była tą, która pokładała nadzieję we wszystkim i wszystkich.

– Może tak, a może nie. Trzeba się upewnić – postanowiła twardo.

– Zaraz do niej zadzwonię. Poproszę, żeby przyjechała jak najszybciej.

– Dziękuję.

***

Sara poszła do swojego pokoju z kubkiem niemal niezaczętej herbaty. Założyła słuchawki z kocimi uszami i padła na łóżko. Włączyła muzykę w komórce i zamknęła oczy, wsłuchując się w For Whom The Bell Tolls.

Czuła za dużo na raz. Nie chciała zdenerwować mamy, wywołać u niej tych koszmarnych wspomnień, ale też miała dość życia pod kluczem. Chociaż, chyba bardziej irytował ją fakt, że jako Refaim musiała żyć poza Sakralnym Światem. Uczyła się w domu, trenowała rzadko i to tylko walkę wręcz z braćmi albo Tristanem. O ziołach niemal nie miała pojęcia. Broń trzymała kilka razy w życiu. Dziękowała mamie, że przeszła Akt Wykluczenia razem z nią, uroczystość, podczas której oficjalnie odbierane są prawa i obowiązki Refaim. I to był ostatni raz, kiedy była w Zakonie. W swoim świecie. Sarę męczyło takie życie. Była bardziej Nieświatłą niż wojowniczką aniołów, istotą będącą pomostem człowieka ze wszystkim co wykracza poza ramy znanego ludziom świata. Świata, którego nie mogła nawet zobaczyć, a którego była częścią. Każda jej cząstka namawiała ją do jakiejś ucieczki, do poszukiwań odpowiedzi. Mając jednak w głowie, to, co opowiedziała jej przed chwilą mama i kiedyś Ksawery o ich ojcu, bólu jakiego doznał, skutecznie ją powstrzymywało. A gdyby tak ciebie nam odebrano? Zapytał wtedy. I to był ostatni raz, kiedy odważyła się uciec i szukać w bibliotece Zakonu, jakiś informacji na swój temat.

***

Tristan wszedł do domu po pracy. Nocna zmiana dała mu się we znaki. Wciąż szumiało mu w głowie od muzyki i wrzasków klientów. Czasami zastanawiał się, po co uczył się tych wszystkich zmyślnych drinków, skoro większość zamawiała lane piwa i słone przekąski zaś pozostała część była zbyt pijana, aby docenić ładnego drinka.

Jego rodzice jeszcze spali, więc pognał od razu do swojego pokoju. Rzucił plecak na łóżko, włączył komputer i wyszukał na swojej liście utworów na YouTube rockowe kawałki. How you remaind me rozbrzmiało z głośników. Usiadł na łóżku, pod plecy wrzucił sobie poduszkę i sięgnął do plecaka. Pracowniczy uniform zrzucił na ziemię, obiecując sobie, że zaniesie go później do pralki, a zaraz po nim wyjął dwie butelki ciemnego piwa. Gdzieś w szufladzie biurka miał otwieracz, którym otworzył butelkę i już po chwili poczuł tę cudowną goryczkę spływającą mu po gardle. Z przymkniętymi oczami oparł głowę o zimną ścianę i odetchnął.

Za oknem zaczynało świtać. W oddali majaczyły chmury zwiastujące rychły wschód słońca. Siłą umysłu zasłonił okno, aby lepiej widzieć teledysk na monitorze. Leżąca obok komórka zawibrowała wydając odgłos delikatnych dzwoneczków, ale bał się ją podnieść.

Minęło już trochę czasu, on sam zdołał przyzwyczaić się do obecnego stanu rzeczy i było mu najzwyczajniej w świecie dobrze. Jednak ona nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Daria. Takie imię widniało na ekranie komórki, a obok cyfra dziewięć, tyle ile napisała wiadomości. Brunet podniósł telefon i odblokował go odciskiem palca. Pobieżnie przejrzał smsy, czytając je pod nosem z nutą kpiny.

– Naprawdę mi przykro…, ta kłótnia była bezsensowna…, za dużo się też ostatnio działo…, za bardzo popuściłam emocje…, Tristan proszę, jesteś cudownym facetem…, wróćmy do siebie…, spotkajmy się i porozmawiajmy. – Kręcił głową, czytając to wszystko. Westchnął. Zablokował komórkę i wyciszył dźwięki.

Wziął potężny łyk piwa i wbił wzrok w monitor. Chłód ściany biegnący po plecach pomagał mu się skupić.

Owszem, mógłby się z nią spotkać, ale co by to dało? Narobiłoby to jedynie więcej szkód niż pożytku. Tristan nie zmieniłby zdania, a Daria niepotrzebnie narobiłaby sobie nadziei, że jeszcze się zejdą. Prawda, którą dusiłby w sobie była taka, że czuł się teraz o wiele swobodniej. Jego ojciec powiedział mu, że jest jeszcze młody i ta, z którą przyjdzie mu założyć w przyszłości rodzinę dopiero się pojawi. I zgadzał się z tym w stu procentach. Naprawdę lubił tę dziewczynę, był w niej zakochany, jednak to nie była miłość jak się okazało. Ona przychodzi z czasem. I co najsmutniejsze jej obecność lub brak ujawnia się dopiero w tych najtrudniejszych momentach. Wówczas albo idzie się dalej wspólną ścieżką albo obiera dwie różne.

Do tej pory nie wiedział, kto dokładnie był odpowiedzialny za to rozstanie. Pokłócili się i zapadła obustronna decyzja, choć nikt nie powiedział tego na głos. Z każdym kolejnym wypowiadanym słowem stawało się to coraz bardziej realne. Trochę tak jakby oboje usilnie do tego dążyli. Nikt nie wywiesił białej chorągiewki, by ochłonąć i spróbować porozmawiać na spokojnie. Wyrzucili, co mieli do powiedzenia, wyładowali się nawzajem i Tristan wyszedł. Daria nie pognała za nim, rzuciła jedynie, że przyda im się przerwa i zatrzasnęła drzwi.

Chłopak nie zamierzał wracać, i jeśli miał być całkowicie szczery to czuł się teraz swobodnie i szczęśliwie. Dopiero po rozstaniu zorientował się, że czuł się stłamszony w związku, a teraz odczuwał ulgę. Mimo że brak mu było samej obecności kogoś obok, nie żałował tego, co się stało. Jedynie sposobu w jaki to zrobili. Był zwolennikiem pokojowych rozwiązań, ale czasami bywa, że emocje na to nie pozwalają. Jedyną rzeczą z jaką musiał się pogodzić była samotność, której nie czuł przy Darii, a która go dobijała. Nie miał rodzeństwa, z różnych znajomości, przyjaźń utrzymała się na dobrą sprawę tylko z Maksem przez co niekiedy czuł się jak wyrzutek bez swojego miejsca na ziemi.

Piwa w butelce było już na dnie, a on wciąż bił się z myślami odnośnie tego, co miał zrobić. Zastanawiał się, czy zgodzić się na to spotkanie i porozmawiać z nią w spokojnej atmosferze, a co najważniejsze z czystym już umysłem, po przemyśleniu wszystkiego, czy też po prostu dla niej zniknąć. Nie odpowiadać na wiadomości ani telefony. Nie chciał zrobić niczego, po czym żywiłaby sobie nadzieje. Nie chciał jej w żaden sposób zranić, ale z drugiej strony czuł, że musi domknąć ten rozdział. Dopisać ostatnie zdanie i postawić kropkę. Zarówno dla jej dobra jak i swojego.

Długo nad tym myślał i dopiero, kiedy był w połowie drugiej butelki, zawzięty podniósł z powrotem telefon. Wziął jeszcze jeden łyk piwa na odwagę i odblokował go. Jednak zamiast zrobić to, co chciał odczytał wiadomość, która z lekka go zaskoczyła, ponieważ zamiast napisu Daria widniało imię Sara.



SARA:

Hej, Tristan. Zapomniałam ci powiedzieć, że jutro po szkole idę z Anastazją po prezent dla naszej bibliotekarki, bo odchodzi na emeryturę. Ale w żadnym razie nie przekładam naszego spotkania. Chcę się tylko upewnić, czy nie psuje ci to żadnych planów? Jeśli nie, to czy szesnasta pod głównym wejściem Galaxy może być?



Kompletnie zapomniał przez to wszystko, że poprosił Sarę o pomoc z prezentem dla kuzyna. A w kwestii przyborów artystycznych ufał jej jak nikomu innemu.



TRISTAN:

Hej, hej. Nie ma żadnego problemu! Stawię się po ciebie o szesnastej :) może nawet i lepiej, bo zdążę na spokojnie się ogarnąć po egzaminie i coś zjeść. Także bez problemu widzimy się jutro! A tymczasem spróbuję się przespać, bo właśnie wróciłem z nocnej zmiany. Aż jestem zdziwiony, że ty już tak wcześnie na nogach hehe.



Zaraz pojawiła się odpowiedź:



SARA:

Emm… ja jeszcze nie położyłam się spać :”)



Tristan parsknął śmiechem. Sara była aż zbyt idealnym przykładem nocnego marka.



TRISTAN:

Nie mam pojęcia jak ty możesz tak funkcjonować. Ja, gdyby nie praca, padłbym na pierwszym, lepszym skrawku ziemi i zasnął.



SARA:

Zaraz kładę się do łóżka, tylko chcę skończyć czytać rozdział. Nie zajmuję ci więcej czasu, leć odpocząć. Kolorowych snów :)



TRISTAN:

Dzięki i wzajemnie. Karaluchy pod poduchy!



Ze śmiechem na ustach dopił ostatnią butelkę piwa. Kliknął w komórce na kontakt DARIA. Zdecydował, że napisze do niej, aby raz na zawsze zakończyć ten wątek i go zamknąć. Tak żeby absolutnie wszystko było jasne. Nie zapomniał oczywiście dopisać, że zgadza się na spotkanie dla ich obopólnego dobra, ale żeby nie łudziła się na ponowny związek, że chce to zakończyć jak dorosły człowiek, a nie jak nastolatek w kłótni.

Wyrzucił butelki do kosza na śmieci, pod biurkiem i poszedł pod szybki prysznic przed snem zbierając po drodze swój uniform z podłogi.

***

Pomieszczenie było dość klaustrofobiczne, przez co Milena walczyła ze sobą by nie wybiec z gabinetu. Naprzeciwko niej, za głową pochylonego nad papierami oficera, znajdowało się wąskie okno, które wpuszczało niewielkie stróżki światła przez przerwy między żaluzjami. Na stojącym po lewej stronie regale zalegał kurz. Mieściło się tam zaledwie kilka segregatorów, reszta półek ziała pustką. Oboje z mężem siedzieli przed niewielkim biurkiem na twardych krzesłach. Spojrzała na profil siedzącego obok Ksawerego. Minę miał zamyśloną, wzrok utkwiony, gdzieś w przestrzeni. Domyślała się, co mógł pomyśleć. Wiedziała, że gdy tylko wyjdą z gabinetu powie jej, że to nie może być przypadek.

– Proszę. – Starszy oficer o podkrążonych oczach podał im dwa egzemplarze dokumentu ostemplowanego czarną pieczęcią, która zawierała nazwisko mężczyzny i ikonę pióra. Tusz lekko jaśniał, co oznaczało, że jednym ze składników była anielska krew, jakiej nie można było podrobić. – Nieświatli dochodzą do siebie a tymczasem z tymi dokumentami do zbrojowni i na kolejny patrol. – Przysunął papiery bliżej nich, chcąc, żeby już je zabrali i wyszli.

Milena wzięła oba dokumenty i wyszła z mężem, zostawiając oficera samego w ciemnym gabinecie.

– Energia na poziomie archanioła – prychnął Ksawery – w okolicach szkoły Sary? Mam nadzieję, że się jednak mylę i to tylko zbieg okoliczności.

– Pojedziemy i sprawdzimy to. Tyle lat był spokój, czemu nagle miałoby się to zmienić? – Popatrzyła na niego, wyczekując jakiejś reakcji z jego strony, poparcia jej słów.

– Nie wiem – odparł krótko.

Kobieta spuściła wzrok i poszła przodem, on zaraz za nią. Nic więcej nie chciała mówić, wiedziała, że to bez sensu.

Ksawery nie mógł pozbyć się narastającego uczucia niepokoju. Niechciane myśli wdarły mu się do głowy, mącąc spokój jakim na co dzień emanował. Zawzięty wyraz twarzy tamtego Rycerza, ojca dzierżącego miecz, którym został pozbawiony życia, płacz maleńkiej siostry, wrzask matki, kiedy zrozpaczona doskoczyła do mordercy, Maksa tulącego się do niego. To wszystko powróciło chaotycznie, zadając mu stłumiony przez czas ból.

Szli dłuższą chwilę wąskim korytarzem bez okien. Ściany z czerwonej cegły biły chłodem. Na jego końcu rozciągał się prostopadle położony hol, a centralnie przed małżonkami długie, kamienne schody. Weszli po nich na górę i skierowali się na lewo. Stare, drewniane drzwi były uchylone. Kandelabr ze świeczkami jak zawsze był zapalony, dając ciepłe i miękkie światło jak i mocny kontrast we wnętrzu zbrojowni. Jedynym źródłem oświetlenia w Zakonie był blask świec lub pochodni. Magazyn z bronią zastawiony był wieszakami z pochwami, pasami na broń oraz kombinezonami ze stalą mającą ochraniać wszystkie miejsca, które ranione mogłyby zagrażać życiu. Niektóre były całe czarne, inne piaskowe a kilka pozostałych przedstawiało różne maskowania wojskowe. Na ścianach na specjalnych uchwytach dumnie wisiały miecze, sztylety, łuki, nunczako, a także przeróżne rodzaje ostrzy.

– Cześć. – Siedzący za biurkiem blondyn oderwał się od książki, żeby przywitać się ze znajomymi. – Dajcie papierki i lećcie po arsenał. – Wyciągnął rękę po dokumenty.

– Trzymaj. – Ksawery podał mu złożone kartki. – Coś przeskrobałeś, że robisz dziś za szatniarza? – zaśmiał się.

Prześmiewczo, szatniarzami nazywano osoby wyznaczone do autoryzacji i rozdzielania broni. Cały dzień spędzano w zbrojowni i do znudzenia czytano te same dokumenty, sprawdzano stan techniczny, ilości i tym podobne rzeczy. Nie mówiąc już o czyszczeniu broni. Zazwyczaj to starsi stopniem karali w ten sposób ludzi pod sobą, którzy wykazywali się niesubordynacją.

– Był weekend – powiedział krótko, jakby to miało wszystko wytłumaczyć.

Ksawery jedynie pokiwał głową, udając zrozumienie i podszedł do żony, by wziąć jeden z czarnych kombinezonów. Oboje skierowali się do małego pomieszczenia obok, by się przebrać.

– Hej! – krzyknął blondyn do nich, zatrzymując ich wpół drogi. – Oficer Raklicki się nie pomylił? – Zdębiały skakał spojrzeniem z dokumentów na Milenę i Ksawerego.

Szatyn spojrzał na niego z pełną dozą powagi.

– Chciałbym – rzekł jedynie i zniknął w głębi przebieralni.

– Co archanioł robiłby w Krystalicznym Królestwie? – szepnął do siebie szatniarz, wciąż niedowierzając. – Upadł? – zachodził w głowę.

Podpisał dokumenty i wrzucił je do szuflady. Usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz słyszał o upadłym archaniele, ale miał pustkę w głowie. Normą było, że od czasu do czasu najniżsi z aniołów, ci którzy najczęściej przebywali wśród ludzkości, upadali. Archaniołowie, czy też serafini nie chadzali ziemskimi padołami. Ich upadki zawsze wiązały się z jakimś zamieszaniem w Królestwie Cynober lub Niebieskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz