27 października 2023

Rozdział 2

W pułapce umysłu

Uzjel stał zwrócony twarzą do wysokiego okna. Śnieżne włosy splecione miał w warkocz, a dłonie złożył za plecami. Czarna, satynowa koszula opinała ramiona mężczyzny. Białe jeansy tak bardzo kontrastowały z ciemnym i ponurym wnętrzem, że zdawały się być jedynym niespasowanym puzzlem w obrazie.

Przez wąskie okno oglądał krajobraz jaki się wokół roztaczał. Wiecznie zachmurzony firmament kłębiastymi chmurami, poczerniałe drzewa, których liście skręcały się z suchoty i rzeki. Rzeki, które były najpiękniejsze z tego wszystkiego, jednak nie tak piękne jakimi je pamiętał. Nie skrzyły się już blaskiem słońca, wydawały się wręcz szare przez odbijające się w nich niebo. Ptaki w nich nie brodziły, nie piły z nich, bo już ich nie było. Ich miejsce zastąpiły ciemnoszare Ambry, które wiły się po niebie i ziemi bez celu, w wiecznej tułaczce. To już nawet nie były dusze, tylko ich marne pozostałości.

Niekiedy zachodził w głowę, jak to się stało, że skończył w takim miejscu. Co się zadziało w trakcie jego archanielskiej egzystencji, że stał się cesarzem? Zwiodło go wykonywanie rozkazów, czy może brak własnego zdania? Nie potrafił zrozumieć, co poszło nie tak, gdzie dokładnie popełnił błąd, który skazał go na władanie jego własnym więzieniem.

– Cesarzu!

Ogromne drzwi uderzyły z impetem o ścianę i odbiły się od niej, a do środka wpadł zdyszany mężczyzna o ciemnych, krótkich włosach, wyrywając Uzjela z rozmyślań.

– Cóż tym razem, Szmihaza? – zapytał rozeźlony.

Odwrócił się do podwładnego i zmniejszył dzielący ich dystans. Głuchy stukot obcasów odbijał się echem.

– Danjal… – Szemihaza spojrzał na Uzjela z paniką. – Pieczęć na jego statule została zerwana. Zniknął…

Cień przerażenia przeleciał przez twarz cesarza. Zacisnął złożone za plecami dłonie w pieści.

– Trzeba go znaleźć. Natychmiast! Nie chcę mieć tutaj obłąkanego archanioła! – ryknął przeraźliwie.

Obaj wybiegli z pomieszczenia. Była to jedna z nielicznych spraw, którą musiał zająć się osobiście. Niosła za sobą zbyt katastrofalne skutki, żeby móc ją zostawić Damnatom. Oszalały Archanioł mógł wywołać niemałe zamieszanie w jego cesarstwie, a gdyby wydostał się na powierzchnię i zaczął pustoszyć Krystaliczne Królestwo, Refaim szybko by się tym zainteresowali. A ostatnim czego pragnął to śmieszne wojenki z żołnierzykami aniołów. Nie miał na to czasu ani ochoty.

Podążali labiryntem korytarzy, aż doszli do schodów, po których wbiegli. Im bliżej byli szczytu, tym głośniejszy lament słyszeli.

– Gdzież jesteście… duszyczki moje. – Płakał ktoś, ale szybko zmieniło się to w agresywne wrzaski. – Oddajcie mi je! Oddajcie dusze!

Uzjel i Szemihaza stanęli w ogromnym, kamienistym holu, gdzie umiejscowiona była główna brama zamku. Kilka symetrycznie rozłożonych kolumn na obwodzie koła wspierało żebrowe sklepienie, a wysokie, wąskie okna wpuszczały przydymione światło do środka.

Około trzymetrowa anielska postać z dwoma parami skrzydeł unosiła się w przestrzeni, wirując smutno wokół własnej osi. Czarne pióra zostawiały białe, lekko lśniące smugi w powietrzu.

– Oddajcie mi moją zemstę! – krzyczał Archanioł – serafini tu jestem! Wasze narzędzie jest gotowe! – wykrzykiwał przez okna, latając od jednego do drugiego.

Danjal zatrzymał się nagle w bezruchu, wisząc w powietrzu. Poruszał delikatnie skrzydłami w przód i tył. Odwrócił się powoli i spojrzał wprost na Uzjela.

– Ty trzymasz moje dusze – orzekł groźnie, podlatując do niego – więzisz je… – Zmrużył jak kot przeźroczyste, szkliste oczy. – Oddaj mi zemstę! – wrzasnął piskliwie, łapiąc Uzjela za koszulę.

Danjal spojrzał mu głęboko w ołowiane oczy, swoimi szklanymi. Był tak blisko, że cesarz widział w nich swoje odbicie poprzecinane czarnymi pajęczynkami jakie pokrywały oczy archanioła. Nagle obłąkany cherub cisnął nim o przeciwległą ścianę. Kamień ją budujący pękł i skruszył się.

– Śpisz… czuję, że śpisz… – zawodził udręczony ze spuszczoną głową.

Uzjel dźwignął się na łokciach i wstał. Odrzucił warkocz do tyłu, poprawił koszulę. Podszedł do Danjala i obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.

– Ty je czujesz – rzekł oczywistym tonem – nie wiem jak to możliwe, ale je czujesz…

Szeroki uśmiech zdobił twarz Uzjela. Najciemniej pod Latarnią, jak to mówią. Przez ten cały czas miałem rozwiązanie pod nosem, pomyślał. Nadzieja dodała mu utraconych skrzydeł. Odzyskał szansę na wolność, którą przed kilkunastoma laty Szemihaza zaprzepaścił.

Archanioł zakołował wokół niego, jakby szykował się do ataku.

– Mówisz, a ja nie słyszę – śmiał się – powiedz, chcę słyszeć, złodzieju dusz! – nakazał agresywnie.

Nastrój Danjala zmieniał się z prędkością światła. Był jak tęcza płynnie przechodząca z jednego koloru w kolejny.

– Osoba, której szukasz – zaczął rzeczowo – bytuje gdzieś w Krystalicznym Królestwie. Szukam jej wiele lat, żeby przywrócić ci twoją zemstę Danjalu – mówił spokojnie i perswazyjnie – wystarczy, że wskażesz mi, gdzie mam szukać. Kogo – uściślił – szukać.

Uzjel i górujący nad nim Archanioł stali naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami.

– Pamiętam – szepnął przejęty Danjal. Przeniósł spojrzenie, gdzieś w dal, jakby powrócił wspomnieniami do przeszłości. – Dziecko, małe, nowonarodzone. Maleńka dziewczynka, to ona… Ja schowałem tylko na chwilę. – Zaczął nieprzyjemnie lamentować. – Tylko na chwilę – zawodził. Skulił się na zimnej, kamiennej podłodze. Otulił ramionami głowę. Ciemne skrzydła opadły ciężko na ziemię, przygaszając swój blask. – Później zabrali mnie… tak ciasno, ciemno, zimno. – Piskliwy głosik Archanioła powodował nieprzyjemny ból u Uzjela.

– Spokojnie Danjalu. – Uzjel przyklęknął przed nim na jedno kolano. – Dzięki mnie, razem odnajdziemy twoje dusze i dokonasz swojej zemsty.

Archanioł podniósł głowę z ziemi i spojrzał na niego, przekrzywiając głowę jak pies, który słucha pana.

– Powiem ci, pokaże ci – szepnął konspiracyjnie – zaplanujesz jak i odzyskamy dusze – zachichotał cicho. Psychodeliczny uśmieszek wypłynął na jego twarz.

– Oj tak… – Uzjel pokiwał głową. – Dokładnie.

Danjal wystrzelił w górę potężnym odepchnięciem dwóch par skrzydeł i zawirował w powietrzu z rozłożonymi rękoma. Białe smugi, otoczyły go świetlistą spiralą, a jego maniakalny śmiech niósł się echem po zamczysku.

Uzjel był pewien, że po śmierci tamtej dziewczynki, wszystko przepadło jak kamień w wodę. A jednak los się do niego uśmiechnął. Pozbawione naczyń dusze, potrafią przenieść się na innego żywiciela, którego szukał od lat, a którego odnalezienie równało się z niemożliwością. Tymczasem Danjal zdolny był podać mu tę osobę na tacy. Takiej szansy nie mógł zaprzepaścić.

– Szykuj się. – Spojrzał na Szemihazę nieodgadnionym wzrokiem. – Dostałeś drugą szansę – powiedział to takim tonem, że Szemihaza doskonale wiedział, że w razie niepowodzenia kolejnej nie będzie.

Spojrzał w górę na Danjala i po raz pierwszy od dawna, pomodlił się w duchu, by tym razem wszystko poszło zgodnie z planem.

***

Sara zjadła szybką kolację w swoim pokoju przy biurku i siedziała tam dłuższą chwilę dopijając sok jabłkowy. Nieco oprzytomniała i zastanawiała się nad pytaniem Klaudii, które zrobiło mały zamęt w jej głowie. Doprawdy ciężko jej było odróżnić te dwa określenia. Tylko się zauroczyłam czy zakochałam? Pytała samą siebie. Z zażenowaniem opadła na oparcie fotela, gapiąc się na pustą szklankę, którą obracała w palcach.

– To musi być chyba znak od losu – westchnęła i wstała.

Wygrzebała z szafki piżamę, bieliznę i poszła do łazienki pod szybki, gorący prysznic. Wskoczyła później pod kołdrę, rozmyślając o zbyt wielu rzeczach, przez co nie mogła od razu zasnąć. Jedne myśli prowadziły do drugich. Zastanawiała się między innymi nad swoimi uczuciami, których nie chciała wyjawić Tristanowi, bo przekonywała samą siebie, że były jednostronne. Była dla niego po prostu siostrą najlepszego przyjaciela i tyle. Nic, poza tym. Czasami żałowała, że los zrobił jej psikusa i skierował serce akurat w stronę Tristana. Zawsze pragnęła, by zakochać się raz a porządnie, w kimś, kto szczerze odwzajemniłby jej uczucie. Jednak szansa na to przepadła jakieś cztery miesiące temu, kiedy młodsza siostra żony Ksawerego, najstarszego brata Sary, zaprosiła ją na swoje urodziny. Dziewczyna zgodziła się pójść, tym bardziej, że byli tam sami Refaim, z którymi nie miała kontaktu poza najbliższą rodziną. Żyła jako Wykluczona, poza światem, w którym przyszło jej się urodzić.

Na urodzinach poznała Dominika. Szybko złapali kontakt, dobrze im się ze sobą rozmawiało i jakoś po miesiącu znajomości zaproponował jej związek. Będąc naiwnie pewna obustronnego uczucia, zgodziła się. Pierwsze tygodnie były dla niej czymś nie do opisania. Wspólne przechadzki nad jezioro, wieczory filmowe, czy gotowanie razem, przy czym było mnóstwo śmiechu. Ekscytowała się na każde spotkanie, najmniejszą rzecz, gest. Jednak po dwóch miesiącach Dominik bardzo się zdystansował, nie dzwonił do niej, nie odpisywał, chyba, że wysyłała mu multum wiadomości. Raz nawet nie przyszedł na umówioną randkę. Rozmowy przestały być dialogiem, stały się lakonicznymi odpowiedziami na jej pytania. Miesiąc później stwierdził, że jej nie kocha, że to uczucie nie jest tak silne jak przy jego koleżance, której imienia nie potrafiła zapomnieć, choć chciała. I zostawił ją pod drzwiami jej domu. Do tej pory pamiętała słowa jakie wypalił w jej umyśle tamtego dnia:

– Próbowałem coś poczuć, ale to uczucie względem ciebie jest trzy razy słabsze niż przy Ani. Tak na czterdzieści procent, kiedy z nią jest bardziej na sto.

– I to wcale nie chodzi o to, że nie chciałam się zgodzić na seks? – zapytała go wtedy. Starała się nie płakać, ale łzy i tak leciały. – Bo byłeś najbardziej zaangażowany, kiedy jeszcze miałeś nadzieję, że zgodzę się pójść z tobą do łóżka, a nasze wspólne noce nie będą opierały się na oglądaniu filmów i rozmowach.

Dominik drgnął.

– Wiesz, na początku zawsze jest miło i te hormony buzują, ale po dwóch, trzech miesiącach wszystko się stabilizuje. Z Anią od początku jesteśmy na tym samym poziomie, nie osacza mnie…

– Chęć spotkania się choćby dwa razy w tygodniu czy rozmowy przez telefon to jest osaczanie?! – uniosła się płacząc – już po pierwszym tygodniu namawiałeś mnie na wspólną noc. Odmówiłam, raz, drugi trzeci. A po tym jak dosadnie powiedziałam, żebyś zrozumiał w końcu, że jestem dziewicą i nie jestem jeszcze gotowa, że wolałabym poczekać na odpowiedni moment, zacząłeś się oddalać. A poza tym – dodała po chwili – chcesz mi powiedzieć, że ze mną teraz zrywasz a z nią już jesteś?

Chłopak nie odpowiedział jej.

– Wiem, o którą Ankę chodzi – kontynuowała z coraz większym bólem – o tę, z którą chciałeś się umówić, ale chodziła wtedy z kimś innym, więc skupiłeś się na mnie, bo ja byłam zainteresowana tobą, a wokół nie było nikogo ciekawszego. Sandra mi o tym wspomniała, kilka dni po urodzinach, ale ja naiwna myślałam, że czymś cię zaintrygowałam i dlatego zwróciłeś na mnie uwagę, a nie dlatego, że łatwiej było przywiązać do siebie coś, co już się wokół ciebie kręciło.

Rozpłakała się na dobre.

– Gdyby tak było poszedłbym do niej, kiedy zaprosiła mnie na kawę, a grzecznie pojechałem do domu.

– I mam wierzyć, że się nie bzykaliście? Że dziewczyna, za którą latałeś, która zwróciła na ciebie w końcu uwagę nie skusiła cię na nockę u siebie? – Niemal się roześmiała. – Cóż przynajmniej to ona proponuje tobie, a nie odmawia jak ja.

– Wierz w co chcesz, Sara. Ja się starałem, żeby coś do ciebie poczuć, ale nie wyszło nam, nie zawsze wychodzi. Znajdziesz kogoś, kto powie ci, że cię kocha i będziesz szczęśliwa – powiedział na koniec i odszedł.

Pozostawiona samej sobie, Sara osunęła się po betonowej ścianie domu na ziemię i tam siedziała dłuższą chwilę, płacząc.

Całe to rozstanie przeżywała do tej pory, za co była zła na siebie. Zastanawiała się, czy to ona popełniła błąd. Czy wyznanie mu, że się zakochała, po miesiącu związku było szczere i na miejscu, czy zrobiła to zbyt raptownie? Ale naprawdę poczuła, że mogła to powiedzieć. Maks powtarzał jej, że nie ma co sobie imbecylem zaprzątać głowy, że chwilę pocierpi, a później ból złagodnieje, a on stanie się dla niej zwykłym śmieciem, którego trzeba będzie wyrzucić z głowy. Pocieszał ją na swój złośliwy czasami sposób, ale była mu wdzięczna. Tristanowi również. Robił wszystko, żeby nie siedziała sama. Był przy niej, kiedy miała chwilę słabości i płakała, opiekował się nią, służył dobrym słowem, zajmował myśli, rozmawiał. I chyba wtedy zauroczyła się w nim, a przez te kilka miesięcy jej uczucie się pogłębiło. Chciała od razu z nim porozmawiać, wyznać, co do niego poczuła. Najpierw jednak powiedziała sobie, że to tylko zauroczenie kimś, kto jest obok, po brutalnym zerwaniu, i kiedy zapomni o Dominiku, o tym cierpieniu, to zauroczenie minie. Później zastanawiała się, czy po prostu nie przeniosła uczuć na jedynego Refaim z jej otoczenia, z którym miała częsty kontakt. Z czasem dochodziły inne wymówki, między innymi, że jest Wykluczona i byłoby to w pewnym stopniu ujmą, gdyby się z nią spotykał. Z jednej wymówki skakała na drugą, coraz bardziej tracąc odwagę na szczerą rozmowę. W końcu stwierdziła, że gdyby Tristan również coś do niej czuł, to zapewne sam wykonałby krok w tym kierunku. I tak do tej pory dryfowała na tym morzu niepewności, bojąc się popłynąć wpław do brzegu.

Morfeusz w końcu przybył. Pan Snów porwał Sarę na swój rydwan i we dwoje pomknęli w labirynt umysłu dziewczyny.

Sen zaczął się przyjemnie. Sara przechadzała się z Tristanem po piaszczystej plaży, gdzie leżały małe muszelki i bursztyny, wyrzucane przez fale. Była szczęśliwa, mogąc złapać go za rękę i nie musieć się wstydzić swoich uczuć. Patrzyła roześmiana w jego błyszczące, stalowo błękitne oczy, a chłopak skradł jej całusa. Bezkresny ocean mienił się złotem słońca i pomarańczą chmur. Niebo jaśniało ciepłymi barwami zachodu, a ich śmiechy niosły się w dal. Wszystko wyglądało jak w pięknej baśni.

Później jednak coś się zmieniło.

Firmament zaczął ciemnieć, rozpętała się burza, oślepiająco białe pioruny przecinały chmury, zmieniając je na ułamki sekund w świecące obłoki na tle grafitowego nieba. Wiatr wzburzał ogromne fale ciemniej wody, a z nieba spadał grad. Nie wiedzieli, co się działo. Przerażeni kulili się przy ziemi, zasłaniając głowy rękoma.

Niedługo po diametralnej zmianie pogody, woda wystrzeliła w górę na setki metrów. A gdy opadła, ukazała wielkie cielsko potwora morskiego o dwóch głowach. Jedna z nich ryczała przeraźliwie, druga natomiast zwisała bezwładnie pozbawiona życia. Stwór miał brudno-zieloną, łuskowatą skórę, kilka przeogromnych płetw i cztery pary długich, oślizgłych macek. Jego czerwone niczym najczystszy szkarłat oczy wpatrywały się wprost w Sarę, a macka sunęła w jej kierunku.

Krzyknęła, chciała uciec, lecz ramię stwora owinęło się ciasno wokół ciała dziewczyny. Tristan próbował pomóc Sarze, usilnie starał się odczepić mackę od jej ciała, ale bezskutecznie. Ni stąd ni zowąd, potwór poderwał ją do góry. Oczy Sary zalśniły, a z ciała zaczęły wydobywać się półprzeźroczyste, białe wstęgi, które wchłaniała paszcza drugiej głowy potwora. Kiedy ostatnia z nich uleciała z ciała nastolatki, stwór poluźnił uścisk.

Sara, niczym szmaciana lalka opadła na ziemię. Czarne, puste oczy dziewczyny wpatrywały się w przerażonego Tristana.

Obudziła się, dysząc. Cała była spocona, a serce biło jej jak oszalałe. To tylko koszmar, uspokajała samą siebie. Przetarła dłońmi twarz, jakby chciała zetrzeć strach. Ten sen był niezwykle realistyczny i przerażający. Była pewna, że ta mara działa się naprawdę, dopóki nie otworzyła oczu. Cały czas miała przed oczyma lśniące czerwienią oczy stwora.

Zrzuciła z siebie kołdrę i usiadła na łóżku. Było jej gorąco jak diabli. Zapaliła lampkę stojącą na szafeczce nocnej. Chciała na chwilę otworzyć okno, ale gdy podniosła głowę i spojrzała w nie, przerażenie uderzyło w nią niczym obuch. Podskoczyła na równe nogi przestraszona. W odbiciu szyby nie zobaczyła bowiem swojej postaci, lecz dziwną i upiorną dziewczynę.

Jej twarz była poznaczona czarnymi żyłami, które wyglądały, jakby wiły się tuż pod najcieńszą warstwą niemalże białej skóry. Usta rozciągnięte miała w przerażającym uśmiechu i szaro-sine zupełnie jak trup. Natomiast oczy, groźnie przymrużone, były z tego wszystkiego najmniej ludzkie – źrenice wyglądały jak kleksy krwi, a tęczówka i białka niczym kryształ; całkowicie przezroczyste.

Zjawa zniknęła po kilku sekundach, ale Sara zdążyła uchwycić wszystkie szczegóły. Obraz zapadł jej w pamięć jak głaz opadający na dno oceanu.

Zacisnęła powieki i odetchnęła głęboko.

Usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi i odwróciła głowę w ich stronę, niepewna, co zobaczy.

– W porządku?

W progu stał Maks ze zmarszczonymi brwiami. Czarne włosy miał zmierzwione, a pod szarymi oczyma nieduże worki, świadczące o nagłym obudzeniu się.

– Tak, czemu pytasz? – Usiadła na krawędzi łóżka.

– Sam nie wiem... – udał zamyślenie – jest trzecia w nocy, a ty krzyknęłaś, więc pomyślałem, że coś się stało – odpowiedział z wyrzutem.

Krzyczała? Nawet nie zdała sobie z tego sprawy.

– Przepraszam… naprawdę. Wszystko jest w porządku. Po prostu miałam zły sen – wyjaśniła od niechcenia.

– Znowu jakiś horror? – Uniósł brew.

– Nie. Serio – dodała i położyła dłoń na sercu, widząc powątpiewającą minę brata – jak przyszłam to prawie od razu zasnęłam. Masz może jakiś napój u siebie? – Szybko zmieniła temat.

– Mam, ale ci nie dam – odparł kąśliwie – zrobię ci coś lepszego na kaca. Zaraz wracam. – I zszedł na dół, do kuchni.

Sara spojrzała raz jeszcze na okno, ale nic już tam nie było. Pierwszy raz w życiu doświadczyła czegoś podobnego. Było to fascynujące i przerażające zarazem. Miała ogromną ochotę, aby od razu chociażby na szybko naszkicować, co widziała nim szczegóły ulecą jej z pamięci.

– Trzymaj. – Maks po kilku minutach pojawił się ze szklanką nieco mętnej wody. Sara od razu się napiła, nie zwracając uwagi na wygląd napoju.

– Coś ty tam nalał? – Cmoknęła z obrzydzeniem.

– Woda, cytryna, łyżeczka cukru i sól. Najlepszy lek na kaca – zapewnił – znam z autopsji.

– Ohydne…, ale dzięki. – Upiła jeszcze łyk i odstawiła szklankę na szafkę nocną. Nie była w stanie wypić tego na raz.

– Nie ma za co. Śpij dobrze, młoda. Dobranoc. – Ziewnął.

– Dobranoc.

I wyszedł.

Dziewczyna podeszła do okna i zasłoniła je, bojąc się kolejnych zwidów. Dopiła potem resztkę eliksiru od brata i ułożyła się z powrotem do snu. Nie zgasiła lampki; światło dodawało jej otuchy.

***

Wczesnym porankiem Ewa w towarzystwie przyjaciółki weszła do jej mieszkania. Na twarzy Asi już dawno nie było widać łez, ale zmęczenie i strach uformowały na niej maskę nie do przebicia.

– Masz ochotę na herbatę? Albo coś do jedzenia? – zapytała Ewa. Starała się utrzymać neutralny ton.

Asia potrząsnęła jedynie głową, wzburzając burzę blond loków. Była trochę niższa od Ewy, okrąglejsza, a z wieczną łagodnością bijącą z twarzy wyglądała niezwykle uroczo i młodo, mimo że kobiety dzieliły tylko dwa lata różnicy. Tej nocy jednak cała młodość zniknęła. Przypominała bardziej zmęczoną życiem staruszkę.

– Zrobię ci chociaż kanapkę – namawiała.

– Okay – westchnęła Asia z obojętnością i usiadła w fotelu w salonie.

Ściągnęła kurtkę i powiesiła ją na oparciu, a buty, niskie, czarne kozaczki, odstawiła na bok. Była zdenerwowana i wystraszona. Spędziły w Sanktuarium kilka godzin i jedyne, czego się dowiedziały, to że mają wrócić w poniedziałek, jak zrobią badania. Potępieni próbowali zrobić z jej męża Uśpionego, czyli niczego nieświadomą marionetkę na ich usługach. Lekarze nic więcej nie powiedzieli. Kiedy zamykała oczy ukazywał się jej widok zmasakrowanego ciała męża. Okaleczonego, zakrwawionego, oblepionego ziemią. Na klatce piersiowej widziała kawałek żywego mięśnia w miejscu, gdzie wycięty był symbol łączenia dusz. Łzy cisnęły się do oczu kobiecie, ale nie miała już czym płakać, przez co czuła okropne pieczenie i suchość pod powiekami.

W całym swoim życiu setki razy widziała trupy, roztrzaskane ciała, wnętrzności. Krew. To było na porządku dziennym w życiu Refaim, jednak, kiedy po raz pierwszy dotyczyło to kogoś bliskiego dla niej, czuła jak żołądek się jej przewracał. Nie potrafiła patrzeć na ciało męża ani na ulatujące z niego życie. Nawet widok Rafała, męża Ewy, sprzed nastu laty nie wywołał u niej takich emocji.

– Proszę. – Ewa postawiła na stole biały talerzyk z dwoma kanapkami.

– Dzięki… – Asia zmusiła się, aby wziąć gryz i z powrotem odłożyła chleb z szynką.

– Zostanę dziś z tobą, napisałam dzieciakom, co się stało, i że wrócę rano.

Ewa uklęknęła przy fotelu i spojrzała troskliwie na Asię. Złapała ją za rękę, chcąc dać jej pocieszenie i zapewnić o swojej obecności, jak ona dziewiętnaście lat wcześniej, kiedy zmarł Rafał. Radość z narodzin Sary zmieniła się wtedy w brutalne morderstwo na oczach dwóch chłopców. Dziesięcioletniego Ksawerego i trzyletniego Maksa. Obaj widzieli, jak Potępiony powoli przesuwał ostrze miecza po gardle ich ojca, krew rozbryzgującą dookoła… i pozbawione życia ciało opadające na ziemię. Oddał swoje życie za rodzinę.

– Jasne, dziękuję. – Podniosła głowę z wysiłkiem i spojrzała na przyjaciółkę. Ewa uśmiechnęła się nieznacznie i usiadła w fotelu obok. – Ale nie wiem, czy w ogóle zasnę. – Wzruszyła ramionami.

– Jeśli nie zaśniesz, posiedzę z tobą, ale przynajmniej spróbuj – poprosiła wręcz błagalnie – wrócimy tam za dwa dni i na pewno lekarze coś ustalą przez weekend. A do tego czasu musisz się czymś zająć. – Asia wbijała wzrok we wzorzysty dywan w odcieniach brązu i zieleni. Ewa nawet nie miała pewności czy kobieta jej słuchała. – Dziś postaraj się odpocząć, a jutro pojedziemy do mnie, zjemy obiad z dzieciakami i może czas ci nieco szybciej zleci, zajmiesz czymś umysł.

Joanna przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Gapiła się w dywan jak manekin. W końcu słabo kiwnęła głową.

Ewa zdawała sobie sprawę, że obiad i szukanie zajęć na siłę to marne pocieszenie, ale było to lepszym wyjściem niż ciągłe myślenie i katowanie samej siebie czarnymi scenariuszami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz