04 lutego 2024

Rozdział 4

Życiowa iluzja

Szare chmury zasnuły niebo, a deszcz w akompaniamencie jesiennego wiatru tworzył posępną, szumiącą muzykę. Dla Joanny był to jednak dzień, o którym marzyła przez cały weekend, ponieważ mogła w końcu odwiedzić męża. Minione dwa dni były dla niej mordęgą. Tysiące wylanych łez, brak snu, apetytu, ogrom czarnych myśli. Przez ten czas nie dostała żadnej informacji o jego stanie, co mimo wszystko podtrzymywało ją na duchu. Nikt bowiem nie zapukał do jej drzwi ubrany w ponurą szarość, przynosząc najgorszą z możliwych wieści. Jednak Ewa doskonale wiedziała, że fakt, iż przeżył weekend, nie oznaczał wcale, że śmierć nie mogła go dosięgnąć. Ale nie odważyła się uświadomić tego przyjaciółce.

Kobiety będąc już po drugiej stronie Kurtyny, jak zgrabnie nazywano niematerialne granice pomiędzy wymiarami, znalazły się jakoby w innym mieście. Stały na podeście wewnątrz kamiennej framugi, podtrzymywanej przez dwie potężne i misterne rzeźbione kolumny. Zeszły po dwóch stopniach wprost na brukowaną ścieżkę.

Wokół malowała się mieścina, która zdawała się być wyrwana z odległych epok. Domki dla mieszkających w nich starszych Refaim bądź tych wyżej postawionych w polityce czy wojsku przypominały niewielkie dworki, uszczknięte przez czas. Oddzielone były od siebie ogródkami i płotkami. Nieco dalej rozciągały się sklepiki z warzywami i owocami oraz mięsem z tutejszych hodowli. Gdzieś wśród nich był również sklep z uroczystymi strojami, ale Ewa nie pamiętała już, gdzie dokładnie się znajdował.

Mieścina tętniła życiem i jednocześnie biła spokojem. Nie było tam bowiem samochodów, motocykli ani tego miejskiego przepychu. Ludzie poruszali się na rowerach lub po prostu konno, zwłaszcza służby porządkowe. Refaim żyli głównie wśród ludzi, co było dla nich po prostu wygodniejsze zarówno pod względem życia prywatnego jak i służbowego. W swoim mieście, Atar, pojawiali się głównie na uroczystościach i świętach. Większość osadzała się tutaj na stałe, kiedy nadchodził czas na zasłużoną emeryturę bądź zajmowane stanowisko wymagało częstej obecności w rodzimym mieście.

W oddali przyjaciółki widziały wieże Sanktuarium na tle lasu. Starego, ogromnego zamku z epoki rococo, zaadaptowanego na szpital dla Refaim. Zamek został odrestaurowany zgodnie z ówczesnym kanonem, asymetrycznie, bogaty w egzotyczne ornamenty oraz okna zwieńczone łukiem. W strugach opadającego deszczu budowla wyglądała niezwykle mrocznie i ponuro.

Większość drogi kobiety przeszły w ciszy. Ewa przypomniała sobie moment, w którym szła tą drogą, dziewiętnaście lat temu, by wraz z dziećmi pożegnać swojego męża, Rafała. Nie było z nią wtedy Sary. Będąc ledwie trzy dni po urodzeniu, Ewa obawiała się zabrać córkę na pogrzeb, więc zostawiła ją pod opieką swoich rodziców. Nie wiedziała, dlaczego chciano porwać Sarę, nie wiedziała, czy aniołowie również nie będą tego ciekawi, nic nie wiedziała tamtego dnia. Zdawała sobie sprawę z jednego, jeśli Damnaci usilnie czegoś pragnęli, to Aniołowie za wszelką cenę chcieli to coś zniszczyć. Musiała, więc pochować ślad istnienia swojej córki. Całe Cynober uwierzyło w jej śmierć, a ona wraz z Sarą po kilku latach poddała się Aktowi Wykluczenia, dzięki czemu dziewczyna miała ograniczony kontakt ze Światem Sakralnym.

Wszyscy sądzili, że córka Ewy zmarła wraz ze swoim ojcem, a ona przyjęła pod swój dach dziecko, sierotę, której rzekomi rodzice nie wrócili już ze swojej misji, zabici przez demony i dlatego też dziewczynka nie chciała być czynnym Refaim. Takie sytuacje się zdarzały także nikt nie poddał tego w wątpliwość, a nawet jeśli, nie odważył się tego przyznać.

Przez te wszystkie lata nie uzyskała odpowiedzi co dokładnie miało miejsce wtedy, kiedy Szkarłatny Rycerz zjawił się w ich domu, nie wiedziała już nawet czego dokładnie szukała. Chciała po prostu by jej dzieci były bezpieczne i na tym najbardziej się skupiała. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że trud jaki włożyła, aby zapewnić im bezpieczeństwo mógł okazać się daremny. Ta ochronna bańka mogła pęknąć w każdej chwili i była tego świadoma, jednak poczucie spokoju i normalności ją zwodziło. Z biegiem lat dopuszczała do siebie myśl, że będzie tak już zawsze, a nawet w to uwierzyła.

– Ewa, Ewa.

Dopiero za trzecim razem, Joannie udało się wyrwać przyjaciółkę z rozmyślań. Patrzyła na nią pytająco.

– Tak? – Otrząsnęła się.

– Masz scyzoryk? Ja nie wzięłam.

Szatynka poszukała w torebce małego ostrza i nacięła sobie nim palec wskazujący.

Obie stały przed murem, w którym, równolegle do fasady gmachu, wyrzeźbiony został wizerunek anioła. Cherub stał przodem do kobiet, a uniesione w górę skrzydła łączyły się pojedynczymi piórami nad jego głową. Ewa przyłożyła opuszek naciętego palca do łączenia skrzydeł. Krew spłynęła po pierwszych liniach żłobień, a całość rozświetliła się białym światłem.

Skałki przesuwały się, tworząc przejście w Barierze, za którą wznosiła się budowla Sanktuarium. Kobiety przeszły przez bramę, którą kamienie przed nimi utworzyły i poczuły jakby ich dusze zadrżały, jakby niewidzialne pole siłowe badało każdy ich skrawek, by sprawdzić, czy są Refaim, czy nie zostały opętane. Zakon, Sanktuarium i inne ważniejsze placówki były otoczone dodatkową ochroną, aby w razie wojny Damnaci nie mogli wedrzeć się do tych miejsc, by ranni Refaim mogli w spokoju dochodzić do zdrowia, żeby niewyszkolone dzieci były bezpieczne.

Weszły do środka zamku przez wysoką, łukową bramę, której potężne, dwuskrzydłowe drzwi otwarte były na oścież dla odwiedzających.

W środku budowla wyglądała jak typowy szpital. Białe ściany, personel krzątający się dookoła, mnóstwo ponumerowanych sal, recepcja. Kobiety szły dłuższą chwilę szerokim holem i skręciły w lewo, wprost do spiralnych schodów. Pognały na trzecie piętro i skierowały się do pokoju pielęgniarek.

– Dzień dobry – przywitała się nieśmiało Asia. – My do Piotra Salickiego. Miałyśmy się dziś zjawić po wstępnych badaniach i chciałam się dowiedzieć, czy coś już wiadomo. – Przełknęła nerwowo ślinę.

– Zaraz wyjmę kartę pacjenta i zawołam do pań doktora, proszę iść do sali chorego. – Starsza kobieta uśmiechnęła się i zniknęła w labiryncie szafek za nią.

Ewa z przyjaciółką opuściły gabinet i weszły, kilka sal dalej na tym samym piętrze, do sali Piotra.

Mężczyzna leżał bezwładnie na łóżku z kamienną miną. Jego zabandażowana pierś unosiła się i opadała miarowo. Krótkie blond włosy miał zmierzwione. W niektórych miejscach opatrunki przesiąkły ciemną cieczą. Ręce, posiniaczone i podrapane, spoczywały wzdłuż ciała, a biała kołdra okrywała go do pasa. Szybka regeneracja pomniejszych ran jaką Refaim byli obdarzeni zdawała się po prostu nie funkcjonować. Na jednej z rąk miał założony wenflon, od którego przezroczyste wężyki kroplówek wiły się po metalowej rurce.

Ewa pocieszająco objęła blondynkę ramieniem i poprosiła, by usiadła. Wzięła dwa krzesła spod okna i postawiła je przy łóżku przyjaciela.

– Zobacz na jego spokojny oddech – odezwała się łagodnie Ewa – czuję, że będzie dobrze.

– Chce mi się płakać, jak go widzę w takim stanie... – Asia spojrzała na przyjaciółkę szklistymi oczyma. – Jakoś nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że spotka go coś takiego – westchnęła ciężko.

W tej samej chwili do sali wszedł wysoki mężczyzna o mysich, poskręcanych włosach, ubrany w biały fartuch. Na oko liczył około pięćdziesięciu lat, w rzeczywistości jednak jego wiek imał się bliżej stu.

– Rokowania są dobre, zacznę od tego – orzekł z uśmiechem patrząc na odwiedzające jego pacjenta kobiety – z głębszych badań udało nam się ustalić, że próbowano zrobić z niego Uśpionego. – Medyk przekartkował kartę pacjenta. – Organizm potrzebuje kilku dni, by się zregenerować po egzorcyzmowaniu duszy – wyjaśnił pragmatycznie – oprócz tego miał złamane dwa żebra, a w ranę po wyciętym symbolu, wdało się zakażenie, które udało nam się opanować. Nie przewidujemy żadnych komplikacji – dodał pokrzepiająco. – Oczywiście będziemy go obserwować, ale jesteśmy dobrej myśli.

– To wspaniale – Joanna się ożywiła, a jej twarz aż pojaśniała. – Dziękuję.

Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową w odpowiedzi.

– Do widzenia – pożegnał się i wyszedł, zamykając drzwi.

Pierwszy raz od piątkowego wieczoru na ustach Asi zagościł szczery uśmiech. Niewysławiona ulga, jaką odczuła, udzieliła się również Ewie mimo ogarniającego ją bolesnego wspomnienia.

***

Do przestronnej sali weszli Konsekraci – członkowie Konsekracji. Wszyscy równi sobie, byli najwyżej postawioną radą w Sakralnym Świecie. To od nich wszystko się zaczynało i na nich wszystko się kończyło, a swoje rządy sprawowali do momentu śmierci. Nic nie działo się za ich plecami, a przynajmniej nie powinno, choć luki i nieścisłości były częścią integralną w każdym systemie władzy.

Tego dnia Trzynastka, jak ich potocznie nazywano, zasiadła w auli, w Katedrze, by bacznie ocenić potencjalnych absolwentów. Wszyscy zajęli wybrane przez siebie miejsca wokół okrągłego, kamiennego kontuaru, wewnątrz którego ustawionych było siedemdziesiąt krzeseł dla uczniów. Wszystkie skierowane przodem ku radzie. Podłoga wokół nich zamalowana była powtarzającymi się dwoma, pełnymi zawijasów symbolami wpisanymi w okrąg, które miały wspomóc ich w procesie egzaminu. Cztery kobiety, ekstrawagancko wystrojone, usiadły jedna obok drugiej. Męska część rady zajęła pozostałe wolne siedziska.

Początki powstania obecnie panującej rady sięgały czasów, kiedy kobiety miały o wiele mniej praw, kiedy ich rola w społeczeństwie była ograniczona pod wieloma względami, przez co dziś w trzynastoosobowej radzie zasiadały jedynie cztery z nich. Wszyscy nosili barwy błękitu, srebra i czerni. Jedna z pań, wyraźnie starsza od reszty, założyła gustowny żakiet, co odróżniało ją od pozostałych, wyglądających jak z okładek modowych czasopism. Panowie, jak to się już wpisało w kanon, ubrani byli w garnitury, choć nie każdy z nich był czarny. Zdarzył się kolor błękitny i kilka srebrnych, ale wszyscy posiadali dodatki w odpowiedniej kolorystyce.

W sali oprócz rady przebywał również dyrektor Katedry, studziewięćdziesięciotrzyletni mężczyzna o śnieżnych włosach i przysadzistej sylwetce oraz kilkunastu profesorów. Wszyscy zajmowali swoje miejsce na znacznym podwyższeniu, gdzie centralnie umiejscowione stało przypominające misterny tron siedzisko. Złote, lekko zaśniedziałe rzeźbienia łączyły się z purpurową wyściółką oparcia. Po obu stronach swego rodzaju tronu stały mniejsze choć równie piękne krzesła dla profesorów.

Dyrektor miał elegancko przystrzyżoną brodę i wąsy, a ubrany był w czarny garnitur o błękitnych obszyciach. Do ramion marynarki natomiast została doszyta swego rodzaju peleryna sięgająca ziemi, na której grubymi, srebrnymi nićmi zostały wyszyte skrzydła anielskie. Z obu stron była rozcięta wzdłuż począwszy od ramion, by zachować swobodę rąk.

– Witam serdecznie całą radę – mówiąc, dyrektor wstał, a wszyscy obecni poszli w jego ślad. Miał tak donośny głos, że nie potrzebował nagłośnienia. – Dziś ostatnia klasa naszej Katedry stanie przed ostatecznym egzaminem, by dowieść, kto z nich jest już gotów, by w pełni wkroczyć w życie jako Refaim i strzec światów, być obrońcą dusz. – Złożył ręce w koszyk na piersi. – Tego dnia to nie ja będę oceniać naszych uczniów ani żaden z profesorów. Tego dnia to wy przypieczętujecie ich los i wybierzecie gotowych na ostateczny etap edukacji. Miejmy nadzieję, że większość, o ile nie wszyscy, dostąpią tego zaszczytu i już w nowym roku szkolnym przedstawiona im zostanie najskrytsza, ostateczna część wiedzy sakralnej, by mogli ruszyć w świat w pełni uzbrojeni, zarówno w broń jak i wiedzę. Dziękuję wszystkim państwu za przybycie w imieniu swoim i studentów, i zapraszam na pokaz sił. – Rozłożył ręce, co miało być sygnałem dla odźwiernego, by otworzył podwójne drzwi i wpuścił do środka czekających w napięciu uczniów.

Dyrektor poprawił szatę tak, by na niej nie usiąść i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu.

Konsekraci, wciąż stojąc, rozglądali się po wlewających się do środka nastolatkach. W większość spiętych, niektórych pewnych siebie, a innych wyraźnie przerażonych.

***

Sara otulona kołdrą po samą szyję walczyła z wciąż zamykającymi się oczami. Nie mogła pozwolić sobie na spóźnienie, bo nauczycielka od matematyki, która rozpoczynała ten jakże uroczy dzień, umiliłaby Sarze cały semestr.

Dziewczyna westchnęła, sięgnęła po telefon i wyłączyła brzęczący zegarek. Odrzuciła kołdrę w tył łóżka jakby ta ważyła tonę. Wstała ociężale i przeciągnęła się, czując jak strzelają jej stawy. Wsunęła stopy w puchate kapcie-pandy, jedyną, uznawaną przez jej przyjaciółki za uroczą rzecz w mrocznym pokoju dziewczyny i poczłapała do łazienki. Umyła zęby, a twarz opłukała zimną wodą, co trochę ją otrzeźwiło.

Spojrzała w lustro nad umywalką, zastanawiając się jak ma zamaskować podkrążone z niedospania oczy, ułożyć skołtunione włosy, pokolorować szarą twarz. Musiała zmienić prawdziwą Sarę, której się wstydziła w tę, jaką wystawiała na światło dzienne. Ta druga bardziej się jej podobała. Była cicha, chowała wrażliwość i emocje usilnie zmieniając je w sztuczną pewność siebie, której normalnie jej brakowało.

Makijaż, choć lekki, pomagał Sarze zmienić twarz. Pozwalał jej poczuć się nieco pewniej i podnieść samoocenę.

Wyciągnęła z saszetki kilka kosmetyków. Eyelinerem pociągnęła delikatne, kocie kreski, rzęsy pomalowała tuszem, a usta jej ulubioną, fioletową szminką. Przeciągnęła kilka razy szczotką po włosach i zaczesała je dłońmi do tyłu, upinając spinką. Pozwoliła, by kilka kosmyków opadło wzdłuż skroni.

Spojrzała na siebie w lustrze, bez uśmiechu. Wyglądała jak odważna i poważna, dorosła kobieta, która wie czego chce i twardo stąpa przed siebie. Tylko wyglądała.

Odwróciła wzrok od swojego negatywu i wróciła do sypialni, gdzie zawczasu zgarnęła okulary z biurka i założyła je. Ubrała, naszykowane wczoraj wieczorem, czarne, przyległe do ciała jeansy, podkoszulkę i szary sweter z przydługimi rękawami, które uwielbiała. Od razu zaciągnęła je po kostki. Krucze, pociągnięte srebrem paznokcie miło kontrastowały na grafitowym tle. Zdjęła torbę z krzesła i spoglądając na tablicę korkową, gdzie wisiał jej plan lekcji, upewniła się, że wszystko spakowała.

– Jeszcze kawa, śniadanie i mogę lecieć na autobus – powiedziała do siebie.

Zarzuciła torbę na ramię i zeszła do kuchni.

Miło się zaskoczyła, kiedy na blacie obok lodówki zobaczyła spakowane w przeźroczyste pudełko naleśniki. Maks może i należał do tych irytujących starszych braci, ale robił najlepsze naleśniki na świecie. I nigdy nie zapominał o młodszej siostrze, której zdarzało się omijać poranne posiłki. Zaparzyła, więc sobie jedynie cappuccino w termosie i naszykowała się do wyjścia. Ubrała glany, długi płaszcz i wyszła, zamykając drzwi na dwa zamki.

W drodze na przystanek założyła swoje kocie słuchawki w stalowoszarym kolorze i włączyła muzykę.

Idąc brukowaną ścieżką po opadłych, jesiennych liściach myślała o dzisiejszym spotkaniu z Tristanem. W piątek przekonała chyba wszystkich poza sobą, że dała sobie spokój z uczuciem do niego. Ale nie potrafiła tego zrobić. Mogła stwarzać takie pozory, ale nigdy nie stałoby się to prawdą, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Fakt, Klaudia miała rację, aby po prostu porozmawiać z nim. Wtedy niezależne od jego odpowiedzi stanęłaby na stabilnym gruncie i zobaczyła, dokąd może pójść dalej. Ale bała się, cholernie się bała zapytać. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie jakby to miało wyglądać. Nie miała na tyle odwagi i pewności siebie. Bała się też tego, że mogłaby zepsuć relację jego i Maksa. Szczególnie wtedy, kiedy dostałaby przysłowiowego kosza. Tristan owszem potrafił dopiec i naprawdę się zdenerwować, ale znała go już tyle lat, że doskonale wiedziała jakby się zachował w momencie takowej rozmowy. Starałby się użyć jak najdelikatniejszych słów, byłby czuły i uważałby na każdy gest i emocje. Nawet jakby się rozpłakała, a niewątpliwie tak by było, to chłopak przytuliłby ją, lamentując o lepszym jutrze. A to wszystko jeszcze bardziej by ją pociągało zamiast sprawić, żeby zapomniała o uczuciu do niego.

Stanęła na przystanku i usiadła na samym końcu autobusu, kiedy ten podjechał. Czuła się niesamowicie głupio z powodu tego wszystkiego. Jak niedojrzała, głupia małolata niemająca większych problemów, co jeszcze bardziej ją dołowało.

***

– Założę opatrunek, a ty zajmij się aurą – rozkazał wręcz Tristan.

– Robi się.

Maks zaczął szperać w plecaku, podczas gdy brunet pewnymi ruchami, oczyszczał ranę ofiary z krwi po czym nałożył bliżej nieokreśloną ziołową papkę, którą szczelnie owinął bandażem. Jego przyjaciel natomiast wyjął z ekwipunku fiolkę z atramentowym, gęstym płynem i niewielkie płaskie, ostrze bez rękojeści, wyprofilowane pod dłoń. Ciemna klinga zalśniła w jesiennym słońcu, niosąc groźbę. Chłopak wylał kilka kropel z fiolki na nią i przechylił sztylet, aby ciecz pokryła krawędź ostrza.

– Trzymam go – powiedział Tristan chwytając nadgarstki mężczyzny nad jego głową w stalowy ucisk.

Maks odetchnął i podwinął koszulę nieprzytomnego w górę. Dotknął czubkiem ostrza jego tors. Powoli przesuwał dłoń, tnąc na skórze trójkąt. Ciecz, która pokrywała ostrze, zaczęła lekko dymić.

– Przyzywam cię do świadomości i pętam cię w salomońskiej pułapce – inkantował szatyn z mocą, a Tristan poczuł zryw rąk ofiary. Zacisnął palce mocniej. – To ciało będzie twoim więzieniem. – W środku trójkąta wyrył okrąg. – Nie posiądziesz już we władanie ciała tego mężczyzny, twoja energia będzie odtąd pod kontrolą człowieka. – Nieprzytomny dotąd blondyn zaczął rzucać się w konwulsjach, śmiejąc się i dusząc na przemian. Tristan musiał klęknąć za nim, by skrzyżować mu ręce za plecami, bardziej go unieruchamiając, aby Maks mógł skończyć rycie symbolu-pułapki. – A teraz zamilcz i poddaj się mojej woli. – Tymi słowami zakończył rytuał więżący.

Mężczyzna przestał się wierzgać, a wszystkie jego mięśnie rozluźniły się. Leżał bezwładnie na ziemi. Na jego torsie widniał ogromny trójkąt, w który wpisane było koło, otaczające pentagram. Strużki krwi śliznęły wolno po jego opętanego. Zdawał się być martwy, ale chłopcy dobrze wiedzieli, że jest to jedynie wymuszony rytuałem sen.

– Ty wzywasz anioła. – Westchnął ciężko.

Tristan jedynie skinął głową. Już był bliski narysowania wewnątrz dłoni przeplatającej się wstęgi, kiedy, poczuł silne kopnięcie między łopatkami. Opadł na ziemię ze zdławionym okrzykiem. Ból promieniował mu przez całe plecy. Ze swojej perspektywy widział jak nogi Maksa podrywają się gwałtownie do biegu, a chwilę potem dobiegł go dźwięk zgrzytu metalu. Odetchnął z bólem i odwrócił się najciszej jak potrafił, w stronę walczących. Nie spuszczając z oczu nacierających na siebie Maksa z Damnatem, sięgnął po krótki sztylet z kabury przy nodze. Wstał, będąc w gotowości i krzyknął po prostu:

– Maks!

Szatyn obrócił się na zawołanie, trzymając Damnata, z którym walczył, za fraki i wepchnął go wprost na ostrze Tristana. Chłopak założył przeciwnikowi dźwignię, unieruchamiając go w ten sposób i wbił sztylet głębiej przebijając tym samym serce.

Potępiony dusząc się własną krwią opadł na kolana i splunął ciemną cieczą. Jego ciało z wolna zaczęło rozsypywać się na szkliste odłamki, które zapadały się w sobie spowite szarą mgiełką. Zarówno ziemia, drzewa jak i wszystko wokół zaczęło przybierać formę szklistych drobinek by za chwilę cisnąć nimi na wszystkie strony. Maks otoczył głowę ramionami i podbiegł do przyjaciela, by odbiec z nim w jakieś bezpieczne miejsce, ale brunet rozsypał się w drobny mak, kiedy tylko Maks dotknął go w ramię. Krzyknął w przerażeniu i odskoczył widząc to. Niewiele myśląc pobiegł przed siebie na oślep, byleby tylko znaleźć wyjście z tej wszechogarniającej go ciemności. Jedynie szklane drobinki lśniły zewsząd, zdawały się wręcz bić własnym blaskiem bowiem znikąd nie dochodziło żadne światło, chociażby promyk słońca.

Biegł już długo wciąż krusząc swoimi wojskowymi butami szkiełka. Nagle noga Maks ugrzęzła w ziemi, zaraz po niej druga. Bluzgał spanikowany brakiem możliwości na ucieczkę. Usiłował wyszarpać stopy z grzęzawiska, ale na nic się to zdało. Chwilę później poczuł jak coś ściąga go w dół. Z sekundy na sekundę coraz bardziej zapadał się w szklanej ziemi, aż jego krzyki zduszone zostały przez dostające się do jego ust szkliste drobinki.

Opadł na coś miękkiego. Powoli otworzył oczy. Rozejrzał się dookoła.

– Mój pokój? – szepnął niedowierzając.

Zrzucił z siebie kołdrę i wstał. Jak się zorientował miał na sobie czarne dresy i szarą koszulkę. Sięgnął po komórkę z szafki i zerknął na godzinę. Było chwilę po dziesiątej rano. Wyjrzał przez okno, za którym roztaczała się jesienna aura.

– Kiedy się tu znalazłem? I skąd...? – Usiadł na krawędzi łóżka. – Nigdy więcej alkoholu. – Potrząsnął głową i wzdrygnął się jakby oblazły go robale. – Przesadziłem wczoraj. Oj, przesadziłem... – lamentował schodząc na dół do kuchni.

– O proszę! – odezwała się ironicznie jego matka i stanęła na progu pomieszczenia. Opierała dłoń o biodro trzymając szpachelkę do naleśników. – Książę nas zaszczycił – sarknęła. – Usiądź i nalej sobie kawy, zaraz podam śniadanie. – Z sarkastycznej kobiety zmieniła się kochająca mamę. Uśmiechnęła się ciepło i podeszła do kuchenki.

Kiedy Maks wszedł głębiej do kuchni chcąc usiąść przy stole zdębiał. Stał jak posąg i wpatrywał się w siedzącego obok Ksawerego mężczyznę.

– Tata?

– A no ja! – Rafał wstał od krzesła i uścisnął syna na przywitanie. – Wróciłem wczoraj popołudniu, ale byłeś na imprezie, więc stwierdziłem, że zrobię ci poranną niespodziankę. – Uśmiechnął się ciepło i poczochrał chłopaka po czarnych włosach. – Widzę, że dobrze rozluźniłeś się przed swoim egzaminem – zażartował.

– Aż za dobrze... troszkę przegiąłem. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się w domu. – Spojrzał przepraszająco na ojca.

– Przywlekliśmy cię z Tristanem w nocy – wtrącił Ksawery. – Całe szczęście, że jeden z waszej dwójki ograniczył się do zerowych procentów.

Maks wystawił mu język robiąc złośliwy grymas.

– Jakbyś sam nigdy nie pił – odburknął bratu.

Maks rozejrzał się po domownikach. Raz, drugi, trzeci. Czegoś mu brakowało. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś jeszcze powinien z nimi siedzieć.

– Proszę.

Jego zadumanie rozproszyła matka, która położyła pośrodku stołu górę parujących naleśników. Maks poczuł zapach wypieków i momentalnie ścisnął go żołądek z głodu.

Chłopak zjadł kilka zawijasów z nadzieniem jabłkowym i popijał kawę śmiejąc się co chwila i przedrzeźniając z bratem. Po śniadaniu Ewa wyszła z mężem na zakupy a Maks pognał do swojego pokoju, żeby się przebrać. Kiedy przechodził obok swoich drzwi jego wzrok przykuła sąsiadująca z jego pokojem sypialnia. Znów ogarnęło go wrażenie, że zapomniał czegoś bardzo ważnego. Ta pustka w głowie była wręcz nie do zniesienia. Zrobił krok w stronę tajemniczego pokoju. Mieszkał w tym domu od maleńkości, ale pojęcia nie miał skąd wzięło się to pomieszczenie. Nie pamiętał, żeby było tu wcześniej.

– Maks.

Chłopak obrócił się słysząc Ksawerego, który wyrósł za jego plecami.

– Tak?

– Uważaj.

– Ale na co? – zmieszał się.

– Rodzina jest w komplecie – powiedział – nie zepsuj rodziny – błagał – proszę. – Z jego oczu poleciało kilka łez.

– Ćpałeś coś stary? – Maks usiłował zażartować, ale mimo wszystko starszy brat go przerażał.

Chłopak odwrócił się od Ksawerego i położył dłoń na klamce chcąc dowiedzieć się co znajduje się w tajemniczym pokoju.

– Nie rób tego. – Starszy brat położył Maksowi dłoń na ramieniu. – Rodzina jest kompletna i szczęśliwa. Nie psuj tego, braciszku. – Ton jego głosu był aż nad wyraz sztuczny tak samo jak uśmiech, który malował mu się na twarzy. Mocniej zacisnął dłoń na ramieniu Maksa.

– Chcę tylko otworzyć ten cholerny pokój, uspokój żeś się! – warknął.

Maks pociągnął za klakę i otworzył szeroko drzwi. W tym samym momencie Ksawery padł na kolana i wydał się z siebie nieludzki krzyk. Głęboki, przerażający, dudniący krzyk. Chłopak obejrzał się na brata, ale pożałował tego. Ksawery klęcząc odchylił głowę do tyłu w nienaturalny sposób wrzeszcząc nieprzerwanie. Jego skóra powoli przybierała siny kolor, kończyny wydłużały się, a włosy opadały na ziemię. Zamiast nich pojawiły się liczne, małe kolce, które biegły od głowy wzdłuż kręgosłupa. Maks z przerażeniem zatrzasnął za sobą drzwi.

Pokój był ciemny. Ledwie dostrzegał kontury jakichkolwiek mebli. Wymacał na ścianie wyłącznik i zapalił światło. Gdy tylko pokój się rozświetlił Maksa zaczęły zalewać setki obrazów a wrzask istoty, w którą zmienił się jego brat ucichł. On, Ksawery i ich matka, która trzymała noworodka. On, Ksawery i malutka dziewczynka robiąca aniołka w śniegu. Dorosły już Ksawery i nastoletni Maks, który podsadzał dziewczynkę na barana najstarszego brata. Maks na ślubie Ksawerego robiący zdjęcie sobie i nastolatce, której z szerokim uśmiechem zmierzwił włosy.

– Sara... – szepnął, kiedy wspomnienia przestały go atakować.

Chłopak spojrzał na łóżko, na którym spała jego siostra. Co dziwniejsze opleciona była grubymi, ciernistymi pnączami, jakby ktoś ją nimi przywiązał.

W dwóch susach znalazł się przy niej i usiłował rozerwać pnącza albo chociażby je poluźnić, aby ją uwolnić. Efekt był zgoła inny. Pnącza zdawały się być żywe, bo im mocniej się z nimi szarpał tym ciaśniej owijały się wokół Sary.

– Młoda, błagam, ocknij się!

Sprawdził puls na szyi dziewczyny. Na szczęście był wyczuwalny, ale to go nie uspokoiło.

– Nie cieszysz się, że wróciłem synu? – W drzwiach pojawił się Rafał ze zbolałą miną.

– Nie wiem kim jesteś, ale z pewnością nie moim ojcem. On zmarł dziewiętnaście lat temu – odparł wściekle Maks. – Lepiej powiedz, co jej zrobiłeś i uwolnij ją! – Kipiał ze złości.

– Ja nic jej nie zrobiłem, synku. – Położył dłoń na piersi na znak, że mówi prawdę i podszedł do syna.

– Nie zbliżaj się! – ostrzegł Maks.

Wziął pierwsze co miał pod ręką, czyli rekwizyt – kopię miecza – z ulubionego serialu Sary. Wystawił sztuczne ostrze przed siebie w bojowej pozie.

– Dobrze wiesz, że nic mi tym nie zrobisz – stwierdził oczywistość. – Swoją drogą, czy to nie zabawne? – parsknął śmiechem. – Szkarłatny Rycerz poderżnął mi gardło, chcąc zabrać Sarę, a teraz ty, mój syn, sam mi grozi w podobny sposób. – Pokręcił głową z udawanym rozczarowaniem. – Czy naprawdę muszę umrzeć, żeby ona żyła? – Posmutniał. I odkąd tutaj wszedł, dopiero teraz wydał się Maksowi szczery. To był prawdziwy smutek. – Wolisz mieć siostrę niż ojca? Przecież masz brata. Naprawdę chcesz wybierać kogoś z nas?

Maks opuścił miecz i wyprostował się.

– Nie ja dokonuję wyboru – powiedział łagodnie – to już się stało. Chciałbym mieć i siostrę, i ojca. Ale los chciał inaczej. Po twojej śmierci to Ksawery stał się dla mnie niczym ojciec i dla Sary też. Ale ty – zaakcentował – nim nie jesteś. Jesteś iluzją utkaną z moich myśli. Zwykłą sztuczką podświadomości.

Grymas wściekłości wykwitł na twarzy Rafała. Mężczyzna ruszył przed siebie i natarł na chłopaka. Maks jednak uchylił się przed jego atakiem i zakradł się za jego plecy. Miecz może i był rekwizytem, może i miał tępe ostrze, ale w dalszym ciągu było to ostrze.

Chłopak ścisnął rękojeść miecza i zamaszystym ruchem, w który włożył całą swoją siłę, wbił go w plecy Rafała. Usłyszał zduszony krzyk. Zacisnął oczy, powtarzając sobie raz za razem, że to nie jest jego ojciec i zagłębiał klingę w ciele mężczyzny. Mimo wszystko łzy poleciały po jego rozgrzanych policzkach.

Kiedy otworzył oczy, Rafał leżał na ziemi w kałuży krwi. Ale nie była to krew z rany, którą Maks zadał mu przed chwilą. Mężczyzna leżał w tej samej pozie, co w dniu jego śmierci. Z tą samą ogromną raną na szyi. I to ten mężczyzna był jego ojcem. Był.

– Maks.

Chłopak odwrócił wzrok od makabrycznego widoku i spojrzał na siostrę. Patrzyła na niego, a pnącza odwinęły się z jej ciała i opadły uschnięte na podłogę.

– Hej, młoda. – Usiadł przy siostrze. – Dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie.

Sara podniosła się do pozycji siedzącej i przytuliła brata.

– Dziękuję – szepnęła z niewysławioną wdzięcznością.

Maks zamknął oczy i objął ją najmocniej jak potrafił. Kiedy na powrót otworzył oczy zdał sobie sprawę, że siedzi w Katedrze. Rozejrzał się dookoła. Jeszcze kilkanaścioro uczniów siedziało wybiórczo na miejscach pogrążonych w wewnętrznej walce. Konsekraci siedzieli wokół kamiennego okręgu. Wszyscy trzymali się za ręce, a ich zamglone, szeroko otwarte oczy zdawały się przenikać go na wskroś. Przerażający widok, skwitował w myślach. Wokół nich roztaczały się świetliste pnącza, jedne cieńsze inne nieco grubsze, które łączyły całą Radę i uczniów poddawanych egzaminowi. Symbole na podłodze jarzyły się rażącym oczy blaskiem.

Maks wstał i usiłował wybadać wzrokiem, którędy może wydostać się z tego kręgu.

– Tutaj – szepnęła kobieta, która stała poza kręgiem. Była nauczycielką zielarstwa, jak dobrze kojarzył.

Maks podszedł do niej i spostrzegł niewielką przerwę pomiędzy dwoma połówkami kamiennego kręgu, przez którą przeszedł, rozmywając na chwilę nici wiążące Radę.

– Stań tam. – Wskazał palcem miejsce, gdzie stała już spora grupka uczniów. Między innymi Tristan, który ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w ścianę jakby nad czymś uporczywie myślał. Podszedł do niego.

– Nad czym tak dumasz? – Maks wyrwał przyjaciela z rozmyślań.

– Nad egzaminem. W sensie... – Znów zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia jak ująć konkretną odpowiedź. – To było dziwne – powiedział jedynie. – A jak u ciebie?

– Przerażająco – odparł – ale z sukcesem. Kto pojawił się u ciebie w tej, nazwijmy to, psychologicznej części? Ja spotkałem zmarłego ojca, który uwięził Sarę w jej pokoju i musiałem go zabić, żeby ona żyła. Poważnie. Brzmi jak jakaś słaba parodia, ale to było naprawdę przerażające...

– Musiała być ciężka walka – stwierdził Tristan i spojrzał na Maksa współczująco.

– Cholernie – westchnął. – A jak ty sobie poradziłeś?

– Też dobrze... – Wyraźnie nie chciał czegoś powiedzieć.

– Może jakieś konkrety?

Tristan spojrzał na niego nieodgadnionym wzrokiem.

– Może jak sam się w tym połapię to ci opowiem – powiedział jedynie na co Maks zlustrował go wzrokiem z uniesionymi brwiami.

***

– Sara! a może to? – Podekscytowana Anastazja była wręcz przyklejona do witryny sklepowej z biżuterią.

– Uważaj, żeby nie oślinić szyby – brunetka pozwoliła sobie na kąśliwą uwagę.

– Ale ja poważnie mówię, zobacz. Pani Bogusia się ucieszy – namawiała przyjaciółkę na zakup.

Sara podeszła i rzuciła okiem na srebrny zestaw złożony z kolczyków, naszyjnika i bransoletek. Według niej był zbyt ekstrawagancki i miał zdecydowanie za dużo wiszących łańcuszków z kamykami, natomiast kolczyki kojarzyły się jej z błyszczącymi nitkami do szycia. Nie za bardzo wiedziała, jak ma się wypowiedzieć na temat czegoś, co nie przypadło jej do gustu.

– Jeśli uważasz, że się jej spodoba to kupujemy. – Postawiła na neutralność w tej kwestii. – Tylko ile to kosztuje? Bo klasa złożyła się po trzy dychy, więc mamy... – Szybko pomnożyła w telefonie trzydzieści przez dwadzieścia osiem. – Pięćset sześćdziesiąt złoty.

– No to starczy jeszcze na kosz owoców i słodyczy. Widziałam w markecie, piętro wyżej dosyć pokaźny.

– Brzmi całkiem miło – odparła Sara, jednak Anastazja dostrzegła, że bardziej wymusiła wypowiedź niżeli mówiła szczerze.

– Co jest? – Zwróciła się do przyjaciółki. – Wyglądasz na trochę zmartwioną.

– Będziesz się śmiać, jak ci powiem – burknęła pod nosem.

– Sara. – Anastazja wbiła w nią jedno ze swoich znaczących spojrzeń.

– Bo – zaczęła z trudem – po naszych zakupach widzę się z Tristanem, żeby pomóc mu z prezentem dla kogoś. I korzystając z okazji chciałam z nim porozmawiać. Nie to, żeby wcześniej ich nie było, ale...

– Ale teraz nabrałaś wystarczająco odwagi. – Skończyła zdanie za Sarę.

Przyjaciółka jedynie skinęła głową.

– Możesz się śmiać, bo naprawdę czuję się jak gówniara, która urwała się z hiszpańskiej telenoweli – westchnęła poirytowana.

– Uwierz mi, że nie zamierzam, kochana – odparła czule i objęła przyjaciółkę. – Przynajmniej w końcu będziesz wiedzieć na czym stoisz. Niepewność i niewiedza są gorsze od najbrutalniejszej prawdy. Uwierz mi. – Posłała jej szczery, pełen entuzjazmu uśmiech.

Sara patrzyła na Anastazję w milczeniu przez chwilę jakby analizowała jej słowa po czym odwzajemniła uśmiech.

– Dziękuję.

– A teraz sprężajmy się, bo chcę zdążyć napisać rozprawkę na Polski i obejrzeć nowy odcinek Lucyfera. – Wzięła Sarę pod ramię i dziarsko weszły do sklepu jubilerskiego.

***

Dwie dziewczyny siedziały na ławce pośrodku szerokiego holu, który prowadził ku wyjściu z galerii handlowej. Jedna miała rude warkoczyki i wciąż coś mówiła do swojej zirytowanej, blond koleżanki, niemogącej już znieść potoku słów towarzyszki.

– Nareszcie! – Blondynka niemal poderwała się z miejsca. – Już miałam dość przesiadania się. – Zablokowała i schowała komórkę do kieszeni. – Hannel napisał, że już wychodzą stąd, więc mam nadzieję, że tym razem na pewno.

– Zerknę na zdjęcie – powiedziała dziewczyna w warkoczykach, szukając go w galerii komórki.

– Biorę napój. Szykuj się – powiedziała władczo i odrzuciła blond kucyka w tył.

– To chyba ona. – Ruda stanęła z telefonem przed twarzą i wskazała brodą na dwie nastolatki, przechodzące obok lodziarni na rogu.

Kiedy przyjaciółki były dość blisko, dwie dziewczyny spojrzały po sobie i udając, że są zbyt pochłonięte rozmową ruszyły przed siebie. Wprost na Sarę i jej towarzyszkę.

– Och! – rozbrzmiał zirytowany głos jasnowłosej. – Uważajcie, jak idziecie!

Sara w ostatniej chwili odskoczyła od trzymanego przez blondynkę napoju.

Anastazja zmierzyła je spojrzeniem z uniesionymi brwiami.

– My w przeciwieństwie do was patrzałyśmy, co znajduje się przed nami – zaakcentowała ostatnie słowa.

– Odpuść Szaza. – Sara przewróciła oczami. – Plastikowej lalce nie przegadasz. Do pustego nic nie dotrze. Chodźmy lepiej.

– To była chyba próba obrażenia mnie – oznajmiła irytującym głosikiem, kładąc subtelnie dłoń na piersi. – Wy, metalowcy jesteście tacy niewychowani... prostaki – wypluła jadowicie i pokręciła głową z dezaprobatą. Teatralnie westchnęła jakby nosiła na swoich barkach ciężar świata.

Sara obcięła ją wzrokiem.

– Powtórz barbie, bo chyba niedosłyszałam.

– Chodź Sara, zanim się uruchomisz, choleryku. – Anastazja złapała przyjaciółkę pod ramię.

– Żałosny blond pustak – skomentowała na odchodne.

Przyjaciółki odwróciły się na pięcie i odeszły w stronę wyjścia.

Rudowłosa spojrzała na swoją koleżankę z bezradnym wyrazem twarzy, mówiącym: co ja mam teraz zrobić? Jasnowłosa, bojąc się niepowodzenia w powierzonym im zadaniu, zareagowała odruchowo i popchnęła ją w stronę odchodzących dziewczyn. Ruda w dwóch krokach znalazła się za Sarą, łapiąc jej nadgarstek w żelazny uścisk. Brunetka obróciła się gwałtownie, mierząc dziewczynę morderczym wzrokiem.

– Przepraszam, że na was wpadłyśmy. Koleżanka ma trudny okres i trochę niewyparzony język. Miłego dnia. – Uśmiechnęła się, ale jej oczy wcale nie były przyjazne. Wyrażały coś tajemniczego i mrocznego, od czego Sara dostała gęsiej skórki.

Anastazja, stojąca naprzeciwko nich, doskonale widziała, jakim wzrokiem dziewczyna wpatrywała się w Sarę. Jej oczy emanowały delikatnym blaskiem, ale nikt poza nią nie mógł tego dostrzec. Przerażenie momentalnie nią owładnęło.

Po chwili nieznajoma puściła rękę Sary.

Anastazja dostrzegła jeszcze jak druga, niematerialna dłoń rudowłosej wysuwała się z ręki przyjaciółki, trzymając strzępek półprzeźroczystej, lśniącej wstęgi między palcami. Serce na moment jej zamarło. Wzięła Sarę pod rękę i poprowadziła ją w kierunku wyjścia. Kątem oka obserwowała jednak dwie nieznajome. Ruda stała jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, odprowadzając ją i Sarę wzrokiem.

– Tutaj czekasz na niego? – zapytała Anastazja, kiedy obie wyszły z galerii.

– Tak, umówiliśmy się na tamtym parkingu. – Wskazała palcem postój naprzeciwko. – Więc jak podjedzie to zmykam.

– Rozumiem. – Anastazja starała nie dać po sobie poznać, że jest spięta.

Zauważyła jak dwie nieznajome wychodzą z budynku i idą w drugą stronę. Chciała się wyrwać i pójść w ślad za nimi, ale nie mogła zostawić Sary samej. Musiała czekać.

– Doprawy nie mam pojęcia jak z nim porozmawiać, jak zacząć... – odetchnęła ciężko. – Czy w ogóle warto.

– Warto, warto. Nie bój się uczuć. – Położyła jej dłoń na ramieniu. – Nie jesteś głupia jak myślisz, po prostu jesteś bardzo wrażliwa i boisz się nieznanego. To nie jest niczym złym. A fakt, że tak się tym przejmujesz świadczy jedynie o tym, że zależy ci na nim i boisz się zepsuć cokolwiek. Ale porozmawiaj z nim, bo znam kilka osób, które odpuściły i musiały później patrzeć jak ich drugie połowy układają sobie życie z innymi osobami. Męczyły się w relacji przyjaźni nie mogą znaleźć stabilizacji w życiu uczepione u boku przyjaciela czy przyjaciółki, w których byli zakochani.

Sara patrzyła chwilę na Anastazję z lekkim przejęciem.

– Uważasz, że nawet jeśli ta druga osoba nie odwzajemnia uczuć to lepiej o tym wiedzieć i odciąć się?

– Nie każdy się z tym zgodzi, ale tak. – Anastazja spojrzała na Sarę z kamienną powagą. – Właśnie tak uważam. Jeśli stracisz z oczu obiekt swoich westchnień pozostanie on jedynie miłym wspomnieniem, a ty zaczniesz dostrzegać innych, z którymi będziesz mogła zbudować przyszłość. Nie będziesz uzależniona od jego towarzystwa. – Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal pobłażliwym tonem.

Brunetka patrzyła na przyjaciółkę jakby miała się zaraz rozpłakać.

– Czasami dobrze porozmawiać z kimś mądrzejszym. – Usiłowała się zaśmiać, ale z jej gardła wydobył się jedynie chrapliwy dźwięk. – Doprawdy, czasami mam wrażenie, że masz serki lat. Udzielasz porad jak nikt inny. – Posłała jej szczery choć smutny uśmiech.

– Zmotywowałam cię?

– Zdecydowanie.

W tym samym momencie komórka brunetki zadźwięczała.

– Tristan już czeka – powiedziała, czytając SMS od chłopaka.

– To powodzenia. Opowiedz mi później jak było. Dobrej zabawy! – Pomachała jej i odbiegła w drugą stronę. – I pamiętaj, że masz nas! Będziemy cię pocieszać albo świętować! – krzyknęła jeszcze z oddali nim Sara wsiadła do samochodu.

Brunetka zaśmiała się i wystawiła dwa kciuki w górę na znak, że się zgadza.

Anastazja, wiedząc już, że Sara była bezpieczna a przede wszystkim z innym Refaim, który w razie potrzeby ją ochroni, pobiegła za tamtymi dwoma Potępionymi. Miała nadzieję, że nimi były, bo w przeciwnym razie nie chciała myśleć, co mogłoby się stać.

Dogoniła je po przeciwnej stronie ulicy, obok kawiarni. Dziewczyny szły dłuższą drogę wśród tłumu innych ludzi, nieświadome podążającej za nimi Anastazji. Zatrzymały się dopiero, gdy weszły do parku.

Skryły się wśród gęstwiny krzewów. Anastazja przeszła dookoła placu zabaw nie spuszczając z oczu nieznajomych. Stanęła za płotem oplecionym żywopłotem, by mieć lepszy widok. Doskonale widziała, kiedy ruszyły w dalszą drogę. Ich skóra zdawała się odbijać słoneczne promienie. Ciała dziewczyn w lekkim stopniu stały się przejrzyste, dzięki czemu Anastazja mogła dostrzec delikatne, błękitne niteczki, które je wypełniały. Wszystko to oznaczało, że dziewczyny przestały być widoczne dla ludzi, co rozwiało wszelkie wątpliwości Anastazji. To nie były Potępione.

– Kurwa – zaklęła pod nosem.

Pełna obaw i strachu śledziła je przez następnych kilka minut. Doszła za nimi do polanki. One przeszły jednak obok. Zatrzymały się dopiero pod pomnikiem Adama Mickiewicza usytuowanym na marmurowym wzniesieniu. Nieznajome weszły po schodkach na górę i wdrapały się na podstawę popiersia. Obok siedzieli dwaj chłopcy w szkolnym wieku, niczego nieświadomi. Z rozbawieniem oglądali coś w komórce oparci o swoje plecaki. Anastazja ukryła się za ogromnym popiersiem i przymknęła oczy. Wyzwoliła nieco swojej energii, sprawiając, że stała się niewidoczna dla ludzkiego oka po czym wróciła do obserwacji.

Dziewczyny ustawiły się na krawędzi marmuru. Od ziemi dzieliło je kilka metrów. Wystawiły stopy w przód, jakby chciał zrobić następny krok.

Skoczyły.

Jednak nie upadły na ziemię. Wpół drogi ku ziemi, rozprószyły się jak kawałeczki szkła, lśniące w jesiennym słońcu, które po kilku sekundach ulotniły się w powietrzu jak mgła.

Anastazja niewiele myśląc zrobiła to samo.

Wylądowała wśród drzew, na ugiętych nogach. Dostrzegła między listowiem kilka domków, w których stronę zmierzały nieznajome. Przystanęła niedaleko, skryta wśród zieleni i obserwowała jak z jednego z nich wychodzi wysoki chłopak.

Miał krótko ścięte włosy koloru hebanu, liczył około dwudziestu pięciu lat, a jego strój mówił: ubiera mnie niebezpieczna noc. Natomiast oczy miał ciemne niczym bezchmurne niebo nocą. Jego tęczówki wyglądały jak małe węgielki na białym tle.

– I jak? – zapytał.

Jego mina zdradzała, że był spięty.

– Drogi Akaiah – zaczęła blondynka poważnym tonem. – Mamy ją – odparła z szerokim uśmiechem samozadowolenia.

– Świetnie!

Chłopak był nad wyraz radosny, można by rzec, szalenie radosny. Widać było po nim, że długo czekał na tę wieść.

– Jest tylko jedna rzecz – odezwała się zamyślona ruda.

Chłopak spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.

– Trochę to dziwne, ale ona nie ma żadnego znamienia. – Spojrzała na niego uważnie. – Nie wiem, dlaczego. Ale mogę stwierdzić, że w stu procentach jest twoją duszyczką. – Zaśmiała się lekko. – Przebadałam jej energię duchową. Danjal mówił prawdę. Skradłam dla ciebie cząstkę, żebyś mógł ją wyczuć osobiście – mrugnęła zalotnie.

Akaiah podejrzliwie spojrzał w kierunku drzew, jakby coś przykuło jego uwagę. Anastazja odruchowo zabrała dłoń z pnia, chowając się za nim.

– Później ci podziękuję, Tenebri – zamruczał seksownie do jej ucha, obejmując ją w biodrach. – Wieczorem, jak wszystko zostanie zorganizowane... – urwał, patrząc na coś ponad jej ramieniem.

– Cholera jasna! – syknął chłopak. – Przyprowadziłyście za sobą ogon, idiotki!

Podbiegł do Anastazji, ukrytej za gęstwiną.

Zaskoczona i wystraszona dziewczyna zawróciła, chcąc jak najszybciej uciec. Białe światło rozbłysło w jej oczach. I zgasło natychmiastowo, kiedy poczuła ból w plecach, w miejscu serca i karku.

Chwilę później upadła na kolana i osunęła się na ziemię. Poczuła jak ktoś, zapewne ciemnowłosy chłopak, wyszarpuje boleśnie ostrza z jej ran. Doszedł ją dźwięk chrzęstu kręgów. Anastazja jęknęła, czując, że zawiodła. Usilnie starając się nie stracić przytomności, ale była zbyt słaba. Przegrała tę walkę. Widok stawał się coraz bardziej zamglony, a dziewczyna uroniła kilka łez. Trawa, na której leżała stanowiła teraz jasnozieloną plamę.

***

– Mówiłem, że macie być ostrożne. – Akaiah spojrzał na koleżanki srogim wzrokiem.

Dziewczyny, nie wiedząc, co mają powiedzieć, po prostu pokornie spuściły wzrok. Były pewne, że nikt ich nie śledził, bo któż by miał to robić?

Akaiah podniósł Anastazję na nogi, łapiąc ją w pasie i przerzucił sobie jej ramię przez kark i podszedł z nią do domu, z którego wyszedł.

– Otwórz drzwi.

Tenebri posłusznie wykonała polecenie.

– Harion! – zawołał od progu.

Wysoki, umięśniony mężczyzna o ciemnych blond włosach pojawił się przed nim z pytającym wyrazem twarzy.

– Pozbądź się tego trupa – rozkazał.

Nie chciał, aby ktoś zobaczył martwą dziewczynę, bo mogłoby to niepotrzebnie zwrócić uwagę Refaim, którzy czasami tu gościli. Wolał unikać teraz kłopotów.

– Robi się.

Mężczyzna złapał Anastazję, przerzucając sobie jej ciało przez ramię, jak worek ziemniaków i wszedł do mieszkania. Akaiah zamknął za nim drzwi.

– Przynajmniej znaleźliśmy dziewczynę – powiedział, patrząc na dwie koleżanki z wyrzutem i schował kciuki w kieszenie ciemnych jeansów. – Jak mogłyście nie zauważyć, że ktoś za wami idzie? – zapytał tonem rodzica, którego dziecko dopuściło się głupiego wybryku. – Kto to w ogóle jest?

– Jej przyjaciółka – odparła blondynka, wzruszając ramionami. – I chyba człowiekiem nie jest, jak sądzę.

– Nie. I całe szczęście, że ją zauważyłem. – Zakończył temat oddychając ciężko. Odczuł spięcie dopiero teraz, kiedy go opuszczało. – Chodźmy.

Odwrócił się do nich plecami i ruszył przed siebie.

***

Blondyn zszedł z Anastazją na dół do długiego, wąskiego pomieszczenia. Ściany prawdopodobnie, kiedyś białe, znaczyły się mnóstwem zacieków i plam. W rogach widoczne pod migającym światłem, mieniły się misternie utkane pajęczyny, a po lewej stronie biegł rząd metalowych, podrdzewiałych drzwi. Mężczyzna wrzucił dziewczynę za jedne z nich do małej, kwadratowej komórki i zamknął z hukiem. Zaciągnął dla pewności kłódkę, aby nikt nawet przypadkowo nie otworzył drzwi i wrócił na górę. Anastazja leżała bezwładnie na ziemi z martwym spojrzeniem utkwionym w ścianie. Po jej policzkach spływały łzy, które pojawiły się tuż przed omdleniem. I wraz z ostatnimi kroplami, jakie spłynęły po twarzy dziewczyny, zniknęła ostatnia oznaka życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz