04 lutego 2024

Rozdział 5

Powitanie

Tristan zaparkował po przeciwnej stronie sklepu plastycznego. Nieopodal rozciągały się mury starego zamku, w którym obecnie znajdowała się opera. Sara wysiadła z rozgrzanego auta i poczuła nagły chłód, aż mocniej owinęła się szalikiem.

– Chodź tędy ­­– poprosił Tristan. – Nie chce mi się iść pasami na około.

– Nie ma problemu – odparła Sara z podejrzanym uśmieszkiem. – Ale ty płacisz za ewentualny mandat. – Poklepała go pokrzepiająco po ramieniu.

Chłopak zaśmiał się i wraz z Sarą przebiegł na przełaj przez ulicę wprost pod drzwi sklepu. Dzwoneczki zawieszone nad drzwiami zadźwięczały, kiedy dziewczyna pociągnęła za klamkę i weszli do środka.

Wewnątrz unosił się zapach drewna od mnogiej liczby sztalug i małych humanoidalnych manekinów, służących do pomocy przy szkicowaniu ludzi. Naprzeciwko wejścia wyeksponowany był regał z tubkami przeróżnych farb, a tuż obok stał niski stolik zapełniony kredkami, ołówkami, gumkami do ścierania, pędzlami i innymi przyborami artystycznymi, których nazw Tristan nawet nie znał. Podążał, więc wiernie za Sarą, rozglądając się dookoła. Patrząc na opakowania zestawów z kredkami, do głowy by mu nie przyszło, że zieleń może występować aż w tylu odcieniach. Zawsze myślał, że artyści sterują naciskiem kredki, a tu proszę.

– Jak dla dziecka to może nie będę proponować farb – usłyszał głos Sary. Stała kilka kroków za stolikiem z przyborami, wbijając wzrok w zapełniające całą ścianę małe, kwadratowe komórki. – Ale pastele i kredki będą strzałem w dziesiątkę. – Mówiąc do Tristana, nawet na niego nie patrzyła. Skupiała całą uwagę na zawartości regału, wyjmując co i róż pojedyncze kredki czy flamastry. – Mówiłeś, że woli kolorowe prace, niżeli ołówek? – Tym razem popatrzyła na chłopaka, pytająco.

– Tak, Janek rzadko używa ołówków, chyba że do szkiców – odparł. – Bardziej rysuje jakieś kolorowe krajobrazy, a ostatnio zaczął nawet próbować sił z własnym komiksem. Co prawda nie z mangą – zasmucił się teatralnie. – Tylko takie klasyczne bardziej – dodał.

– No to już mam jakiś punkt zaczepiania – ucieszyła się. – Może jak dorośnie to zwróci uwagę na kunszt japońskiej sztuki.

– Nie sądzę, jak tylko włączałem przy nim jakieś anime to szybko się nudził.

– Czyli nie ma dla niego nadziei – odparła z udawanym rozczarowaniem.

– Niestety – powiedział rozbawiony.

Patrzył jak Sara jeszcze przez chwilę nad czymś myślała, obiegając wzrokiem regał. Wyjęła kilkanaście flamastrów, cienkopis i coś co wyglądało jak marker w pędzlu. Odwróciła się, żeby spojrzeć na szkicowniki, które dla Tristana różniły się jedynie nazwami firm, za to dla niej całym mnóstwem szczegółów. Po krótkiej chwili znalazła wzrokiem ten, którego szukała. Sięgnęła po niego.

– No to mamy komplet – rzekła zadowolona z siebie, podchodząc do chłopaka. – Wszystko co potrzebne do stworzenia komiksu. – Wybrałam szkicownik preferowany do flamastrów.

– Jesteś wielka! – posłał jej szeroki uśmiech, przejmując od dziewczyny przybory. – Dziękuję ci bardzo.

– Nie ma za co, cieszę się, że mogłam pomóc.

Tristan ustawił się w kolejce do kasy, a Sara tymczasem skorzystała z okazji, by pooglądać różne rzeczy, od notesów przez ołówki, po płótna czy stalówki i atramenty. Widział, że dziewczyna była w swoim świecie. Czasami, kiedy się z nią widywał miał wrażenie, że jeszcze cierpi po Dominiku, ale teraz ewidentnie miała w głowie tylko sztukę. Cieszył się, że miała zajęcie, dzięki któremu mogła uciec od świata i jednocześnie jej zazdrościł. On sam miał kilka pasji, ale żadna nie pochłaniała go tak bardzo jak sztuka Sary. Obserwował dziewczynę nie kryjąc uśmiechu. Przypominała mu małe dziecko zafascynowane wszystkim dookoła, co po prostu go rozczulało.

***

Ciemno. Duszno. Ból.

Gdyby nie powłoka cielesna, nie czułaby bólu; igieł przeszywających skórę i mięśnie. Każdy receptor był pobudzony, odczuwała wszystko mocniej. Najmniejszy odcisk na plecach, każdy maleńki kamyczek i drobinki piasku, wbijające się w skórę, mimo że dzielił ją od ziemi materiał swetra. Krew, lepiącą się do karku, sklejającą włosy. Ciało potrzebowało wiele czasu na regenerację. Zbyt wiele. Jednak nawet po odzyskaniu świadomości, nie potrafiła otworzyć oczu.

Ostrza, które wbiły się w jej kręgosłup uszkodziły sferę duchową przez co potrzebowała dużo czasu na jej regenerację. A skoro dusza się uleczyła, zaczęła regenerować ikrę ciała.

Anastazja, chcąc przyspieszyć proces skupiła całą energię duszy na regeneracji ran wewnętrznych i zewnętrznych. Energie obu sfer – duchowej i cielesnej ­­– łączyły się, tak jak było w naturze, aby wszystko mogło działać w pełnej harmonii. U istot ponadludzkich proces ten zachodził o wiele szybciej i działał też stosunkowo lepiej i silniej. Także już po chwili, dziewczyna podniosła się z twardej ziemi. Co prawda nie mogła się przemienić, ale wciąż miała swoją siłę.

Metalowe drzwi huknęły o przeciwległą ścianę.

Anastazja wyszła z pomieszczenia, w którym ją więzili i udała się na górę.

***

Mężczyzna siedzący się w salonie, nad piwnicą, usłyszał huk z dołu. Momentalnie odłożył miseczkę z ciemną cieczą oraz srebrną klingę na bok i zbiegł do piwnicy. W połowie schodów zatrzymał się gwałtownie przed dziewczyną, której zwłoki ukrył tutaj wczorajszego popołudnia. Zwłoki. Trup nie może się ruszać… Zombie przecież nie istnieją, do cholery – myślał zdumiony. Ale był Upadłym Aniołem, nie takie dziwy widział w całym swoim istnieniu. Przybrał więc bojową postawę i złapał brązowowłosą za ramiona. Wczepił twarde palce w jej barki, jak sokole szpony, a w chwilę później zaciskał jedną dłoń na jej szyi. Z przyjemnością obserwował, jak dziewczyna traci dech.

Anastazja, nie marnując ani chwili, położyła mu dłoń na piersi. Złoty blask rozświetlił jej skórę, a ręka wtopiła się w ciało blondyna, zupełnie jakby stała się niematerialna. Mężczyzna zesztywniał i wydał z siebie potworny krzyk. Jego wybałuszone do granic możliwości oczy zaczęły stawać się szkliste i przeźroczyste, a po chwili, wypełniać się złotym blaskiem. Pojawiła się na nich siateczka pajęczyn, zdradzająca, że za chwilę szkło miało pęknąć. Lecz nie było to szkło. A on nie był już Aniołem i nie mógł przybrać postaci duchowej, w jakiej krystaliczne oczy były jedną z cech naturalnych dla Cherubów. Był grzesznikiem. Gałki osadzone w zwyczajnym ludzkim ciele pękły, zalewając twarz ludzką, rubinową krwią.

Przeraźliwy krzyk mężczyzny przybrał na sile.

Kiedy Anastazja wyjęła rękę z jego piersi, blondyn upadł na kolana, zsuwając się stopień niżej na schodach. Nawet dla Upadłego ból był zbyt wielki, by móc spokojnie go znieść; nie zachodził jedynie w sferę cielesną, ale i rozszarpywał jego duszę, niszczył. Powoli unicestwiał go od środka.

Dziewczyna nachyliła się nad nim i ujęła jego głowę w swoje dłonie. Żyły na ciele blondyna zaczęły wychodzić na wierzch, a ciało poczęło bieleć. Jego jęki stawały się coraz słabsze i cichsze.

– Nie uda wam się zniszczyć niczego, co kiedyś pomagaliście tworzyć – szepnęła mu na ucho subtelnym głosem, który mimo łagodności, zabrzmiał groźnie i mrocznie.

Oderwała dłonie od głowy mężczyzny i ominęła go z chłodną obojętnością. Weszła po schodach na górę, aby wyjść z domu i opuścić Wymiar Strąconych.

Mężczyzna opadł na bok. Jego zbielone ciało, pokryte pajęczyną ciemnych żył, poznaczone było krwawymi śladami poparzeń. Koszulka w miejscu klatki piersiowej, gdzie dotknęła jej Anastazja, była wypalona, a na skórze widniał czarny, zwęglony ślad dłoni.

***

Szemihaza szedł szerokim korytarzem, skrytym w półmroku. Ściany ukazywały nagie, równo ułożone cegły bordowego koloru, a podłoga, po której stąpał, była kamienna i popękana. Ciemna szarość skalistego podłoża, poznaczona była plamkami czerni. Co kilka metrów z sufitu zwisały płonące, kościste kandelabry, które były źródłem słabego światła.

Zadowolenie, jakie czuł uzewnętrzniało się na jego twarzy poprzez szeroki, pyszny uśmiech. Poczucie szczęścia było dla niego tym większe, że musiał długo czekać na odszukanie tej dziewczyny. Kwestią czasu pozostało pojmanie jej i przetrzymanie do czasu Zjednoczenia. Nie mógł się doczekać chwały, jaka na niego spłynie za przyprowadzenie jej. Ta decydująca chwila wydłużała się dla niego, niczym rozwijanie z kłębka niekończącej się nici.

Minęło niespełna dziewiętnaście lat od tamtej nieudanej próby przechwycenia Duszy Anioła. Nie spodziewał się, że kobieta zdoła ukrywać się przez tak długi czas. Czuł do niej jednocześnie szacunek i wściekłość z tego powodu. Ale nauczył się przez ten okres prób i błędów, że musi być dokładniejszy, podejmując jakiekolwiek działanie, szczegółowo obmyślać każdy krok i co najważniejsze, działać na większą skalę. Matka dziewczyny była w jego oczach wściekłą wilczycą, strzegącą swoich młodych, którą niezwłocznie należało zagonić w zastawione wnyki, by usunąć ją ze ścieżki zwycięstwa, jak przeszkodę.

Pamiętał, jak podczas drugiej próby uprowadzenia dziewczyny, zastał w mieszkaniu kobiety łzy, rozpacz i smutek, jak najstarszy jej syn, pytał, gdzie jest jego siostra. Pojął wtedy, że dziewczynka zmarła, albo została zabita. Jego wściekłość nie miała granic. Zdawał sobie sprawę, że jeśli przyjdzie do swojego pana z pustymi rękoma, zostanie surowo ukarany. Wiedział też dobrze, że nie będzie go obchodził fakt śmierci dziewczynki i wyładuje złość na nim, mimo że nie było to jego winą. Był tego świadom. Jednak nie był to jedyny powód jego złości. Po tak długim okresie, jaki minął od jego upadku i włożenia własnego wkładu do sprawy Zjednoczenia, miał zostać sowicie wynagrodzony; powrócić jako dumny i wielki, Potężny Przywódca Dwunastu. A jeśli nie byłoby dziecka, nie byłoby nagrody.

Próbował wydobyć z kobiety cokolwiek, jak to się stało, co było przyczyną, ale ta powiedziała jedynie:

– Ty byłeś przyczyną… Ty i to, co zamierzaliście zrobić. Odebrałeś mi męża, a ja nie mogłam pozwolić, żebyś odebrał mi córkę i resztę rodziny.

– Coś ty uczyniła? – zapytał wtedy zszokowany. – Gdzie ona jest?!

– Ze swoim ojcem.

Nie usłyszał od niej nic więcej. Nawet nie próbowała z nim walczyć. Po prostu zabrała swoich synów i odjechała, roztaczając za sobą atmosferę przygnębienia, niczym długi tren czarnej sukni. Pozostał w mieszkaniu sam, wraz z Ambrami, które ze sobą przyprowadził.

Wyszedł wściekły z mieszkania. Nie wiedział co miał zrobić. Wir desperacji i szału całkowicie go pochłonął.

Przeniósł się na cmentarz Sakralnego Świata. Panicznie poszukiwał nazwiska tej rodziny, aż odnalazł nagrobek z napisem, którego tak bardzo bał się ujrzeć.



Śpij spokojnie aniołku

Św. Pamięci Natalia Łagodzka

06.11.1998 – 28.11.1998



Upadł na kolana i tępo wpatrywał się w grób. Zaczął obsesyjnie kopać ziemię. Miał nadzieję, że dusza jeszcze nie uleciała i uda mu się ją zapieczętować, żeby dotrwała do Zjednoczenia. Niestety. W maleńkiej trumnie znalazł jedynie urnę z popiołem, oblepioną woskiem. Uderzył wściekle pięścią w drzewo rosnące obok, łamiąc je.

Wypełniony przerażeniem, wrócił do pana ze złą wiadomością, a ten na początku spokojny zapytał:

– Na pewno? – Nie patrzał na niego, tylko na wielkie malowidło na ścianie swojej komnaty.

Kiedy tylko skinął głową, co władca zapewne wyczuł, poczuł silne uderzenie w klatkę piersiową i momentalnie uderzył plecami o ścianę. Cegły lekko popękały. Zsunął się po niej, po chropowatej powierzchni, a w chwilę później całe piekło usłyszało potworny krzyk władcy.

Dopiero dwanaście lat później, można powiedzieć przypadkiem, odkrył, że dusza jednak nie przepadła. Był przekonany, że znalazła nowego żywiciela, którego szukał te wszystkie lata, ale jak się teraz okazało bezsensownie.

W umyśle Szemihazy wszystkie myśli krążyły wokół córki Ewy, jak staje przed nią po ponad osiemnastu latach i dokańcza napoczęte dzieło tworzenia. Obecnie tylko na tym się skupiał.

Na końcu korytarza znajdowały się podwójne wrota koloru butwiejącego drewna, osadzone na potężnych, zardzewiałych, zawiasach. Jedno skrzydło było otwarte na całą szerokość. Drżące cienie pochodni wylewały się na część kamiennej podłogi, na której stał, tworząc wokół cienia jego własnej postaci płonącą czernią aureolę.

Sala, na której progu stał, stanowiła ogromne koło. Na jej obwodzie, tuż przy ścianach, wznosiło się pięć wysokich i smukłych kolumn, koloru szkarłatu. Nieco bliżej środka komnaty, rosło kolejne pięć, tworząc okrąg w okręgu. Wszystkie ginęły w mroku co, sprawiało wrażenie, że pomieszczenie zdawało się nie mieć sklepienia. Trzony każdej tyraliery były ozdobione żłobieniami, o liniach w barwie węgla. Przedstawiały one różne obrazy oraz symbole przywodzące na myśl zmodyfikowane pismo urdu, jakim posługiwano się w północnych Indiach. Podłoże stanowiły gładkie płyty kamienne, gdzie wymalowany został pentagram o złotych krawędziach. Po dłuższym przyjrzeniu się można było dostrzec, że kolumny wznosiły się w miejscach dziesięciu wierzchołków pentagramu, na rogach oraz łączeniach, wewnątrz.

Cały malunek mienił się lekką poświatą, będącą mieszanką rubinu, czerni i złota.

We wnętrzu komnaty stał młody, ciemnowłosy chłopak, któremu Szemihaza przyglądał się z rosnącą dumą. To od niego zależał los jego planu. Los i istnienie całego Cynober! Ale mężczyzna nie martwił się niepowodzeniem. Chłopak był tak dobrze wyszkolony, że nawet najstarsi Damnaci pokładali w tym młodzieniaszku wielkie nadzieje.

Szatyn był właśnie w trakcie przygotowań Ambr. Szemihaza obserwował, jak grzeszne duszyczki błąkają się przy Filarze Przemian, którego żłobienia rozjarzone były lekkim światłem o szarej tonacji.

Dusze grzeszników wyglądały jak szare smugi, o udręczonych twarzach, czarnych oczodołach. Wszystkie zawodziły cicho, błąkając się wokół Filaru, którego energia utrzymywała je w swoim zasięgu, jak grawitacja.

Słabe lamenty Udręczonych niosły się echem po Sali Filarycznej.

Każda z dusz jako szary płomyk wnikała w skórzaną bransoletę na nadgarstku chłopaka, tworząc czarne perełki o przygaszonym, migotliwym blasku.

– Zaraz skończę – rzekł chłopak, nie odwracając się.

Jego doskonale wyćwiczony instynkt nie pozwalał mu na nieodczucie obecności Szemihazy. Nigdy na to nie narzekał, chełpił się tym, że nikt nie mógł go zaskoczyć. Teraz jednak poczuł presję. Każdy, a zwłaszcza Szemihaza, liczył na niego.

– Spokojnie – odrzekł Szemihaza. – Co prawda czas nas goni, ale rób wszystko dokładnie i myśl nad każdym dalszym posunięciem – poprosił, choć w jego głosie słychać było lekkie napięcie. Wierzył w niego, ale niechciane widmo porażki krążyło z tyłu jego głowy.

– Bez obaw. – Chłopak przechylił głowę w bok, patrząc na rozmówcę kątem oka. – Wszystko mam zaplanowane, a cały scenariusz zdarzeń znam lepiej niż hollywoodzki aktor swoje kwestie – zapewnił z lekkim uśmieszkiem, emanującym pewnością siebie.

– W porządku. Połamania nóg. – Szemihaza zaśmiał się krótko. – Przyszedłem jedynie poinformować cię, że znaleziono ciało Hariona. To u niego zdaje się ukryłeś koleżankę dziewczyny.

– Owszem. Ale nie stanowi zagrożenia – stwierdził beznamiętnie. – Zanim zregeneruje całą swoją energię, by się przemienić, nie mówiąc już o pomocy w walce, ja zdążę ukryć Sarę. – Chłopak zaśmiał się mrocznie idąc w stronę Szemihazy. Szare światło Filaru powoli gasło za jego osobą. – Chociaż nie ukrywam mojego zniesmaczenia tą sytuacją. Doprawdy, nie mam pojęcia, jak ona się uwolniła – pokręcił głową ze zdumieniem. – Byłem całkowicie przekonany, że ona nie żyje – zaakcentował dwa ostatnie słowa. – Ja nigdy nie pudłuję – powiedział do siebie ściszonym głosem.

– Być może matka dziewczyny poprosiła o ochronę... – Szemihaza zastanawiał się przez chwilę. – Co z drugiej strony byłoby niezwykle głupim posunięciem z jej strony. Równałoby się to z oddaniem córki na szafot – powiedział zamyślony.

– Nie wiem... – Chłopak obojętnie wzruszył ramieniem. – Ale w każdym razie dorwę dziewczynę, przyprowadzę ją i niech się dzieje wola... pana – rozciągnął usta w charakterystycznym dla niego uśmieszku diabełka.

Szemihaza uśmiechnął się. Ta pewność siebie, jaką emanował chłopak wręcz rozczulała mężczyznę.

– Nasz pan już wyraził swą wolę, Akaiah – zaśmiał się krótko. – Do dzieła. – Poklepał chłopaka po ramieniu.

– Rozkaz, ojcze – skłonił się lekko w teatralnym geście.

Mężczyzna z dumą obserwował, jak młody diabełek odchodzi, zlewając się z mrokiem, który pochłaniał odległą część korytarza. Już niedługo również dziewczyna zostanie wchłonięta w mrok, ta myśl rozpływała się w jego głowie, niczym okręgi na wodzie. Sięgając coraz szerzej i dalej w umysł.

***

Sara usiadła w kawiarni, w kącie na materiałowej, purpurowej kanapie narożnej, czekając na zamówienie. W tle leciała cicha, wolna melodia, a zapach ciepłej kawy unosił się wokół. Starała się odwieść Tri stana od odwdzięczania się kawą, bo naprawdę pomogła mu z prezentem bezinteresownie, ale chłopak się uparł. A teraz siedziała tutaj, skrępowana, zastanawiając się o czym będą mogli porozmawiać. Na domiar złego i z innej perspektywy patrząc, dobrego, Tristan poprosił, aby zostali jednak w środku i nie brali kaw na wynos. Sara przypuszczała, że coś go trapiło.

– Wszystko w porządku? – Postanowiła zapytać.

Tristan nie odpowiedział od razu. Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado.

– Nie wiem, jeśli mam być szczery – odparł. – O! Chyba idzie nasze zamówienie. Tylko nie krzycz na mnie – uprzedził żartobliwie zawczasu.

– Czemu miałabym…? – Urwała, patrząc jak kelner stawia na stoliku dwie, duże kawy. Spojrzała na Tristana. – Naprawdę, mała w zupełności by wystarczyła. Nie wiem, czy zasnę po pół litra kofeiny – zaśmiała się.

Zamknęła palce na gorącym kubku, rozkoszując się jego ciepłem, kiedy jej wzrok przykuł wzorek na kawie. Serce. Ukradkiem spojrzała na kawę Tristana z identycznym wzorem. Chyba wzięli nas za parę, pomyślała smutno.

– Mała nawet nie zdążyłaby cię rozgrzać, a na dworze jest naprawdę chłodno. Poza tym zasłużyłaś – posłał jej szczery, pełen entuzjazmu uśmiech. – Ja pewnie kupiłbym jakiś bubel, a moja ciocia naprawdę inwestuje w pasje kuzyna, więc wolałem udać się do profesjonalistki.

– Miło to słyszeć, ale na pewno babka w sklepie też by ci dobrze doradziła – odparła szczerze.

– Być może – zgodził się i wziął łyk kawy. – Ale tobie ufam – zaznaczył.

Słysząc te słowa Sarę zalała fala przyjemnego ciepła. Poczuła wykwit rumieńców i momentalnie spuściła głowę. Nie mniej nie chciała zatracać się w swoich uczuciach. Spróbowała opanować skrępowanie i nieśmiałość, wracając do zadanego wcześniej pytania.

– Aż tak po mnie widać?

– Ja widzę – odpowiedziała Sara znacząco.

– Cóż – zaczął ­– rozstałem się niedawno z dziewczyną.

Po tych słowach serce Sary zabiło szybciej, za co szybko się skarciła w myślach.

– Współczuję. Długo byliście razem? – Mimo szczerej troski zabrzmiało to dość mechanicznie.

– Około roku i w sumie nie ma czego współczuć. – Wzruszył ramionami. – Rozstaliśmy się w kłótni, do której chyba oboje dążyliśmy. Mam wrażenie, że ona też czuła się duszno w tym związku i tak samo jak ja poczuła swobodę po rozstaniu. – Upił łyk kawy, ale nie podjął dalszej opowieści.

– Wyczuwam, „ale” – powiedziała Sara chcąc by dalej kontynuował.

– Daria przez kilka dni milczała. Ja zresztą też, dobrze mi było i jest, ale od jakiegoś czasu prosi o ponowny związek. Codziennie mnie przeprasza i chce się spotkać.

– A czy ty też tego chcesz? – Spojrzała Tristanowi w oczy. Dostrzegła w nich zagubienie i smutek.

Po tym pytaniu przez chwilę panowała cisza. Brązowe oczy z zafrasowaniem wpatrywały się w te smutne, stalowo-błękitne.

Tristan nie sądził, że nie będzie potrafił od razu odpowiedzieć na takie pytanie. Jeszcze wczoraj był przekonany, że nie chce znów się wiązać z Darią, a teraz zdawał się analizować wszystkie za i przeciw. Ale gdyby ją kochał odpowiedź byłaby natychmiastowa, czyż nie?

– Raczej nie – odpowiedział w końcu. – Nie będę ukrywać, że czuję się samotny i brak mi bliskości drugiej osoby, ale nie chcę się wiązać tylko dlatego, że biedny Tristan czuje się sam… – Przewrócił oczami. – Po drugie nie chcę jej skrzywdzić i zwodzić, to najgorsze co może być.

– Prawda – odpowiedziała Sara dość sztywno, co od razu Tristan wychwycił.

Dziewczyna wbiła wzrok w mały wazonik ze sztucznymi kwiatami na środku stolika. Zdawała się być pogrążona w jakimś wspomnieniu a chłopak doskonale wiedział, jakim.

– Przepraszam. Nie chciałem, żebyś przypomniała sobie o tym dupku – powiedział skruszony.

Sara kompletnie nie spodziewała się takiej reakcji ze swojej strony. Spojrzała na chłopaka bez wyrazu. W kącikach jej oczu błądziły pojedyncze łzy.

– Nie wiem, dlaczego tak zareagowałam... – szepnęła. – Zranił mnie bardzo mocno, zabawił się mną i porzucił, a ja płaczę na głupie wspomnienie o nim... to takie... takie żałosne. – Pokręciła głową z politowaniem nad samą sobą.

Tristan miał ochotę przytulić ją i uspokoić. Nie lubił patrzeć na jej łzy, bo czuł jak sam w środku zaczyna łkać.

– A ja uważam, że to nie jest żałosne – powiedział nagle.

Sara spojrzała na niego nie rozumiejąc co chce przez to powiedzieć.

– Jesteś wrażliwa, empatyczna i bardzo czuła. Nie znam drugiej tak wrażliwej osoby jak ty. – Uniósł lekko kąciki ust, aby nie pomyślała, że chłopak ma coś złego na myśli. – To, że tak reagujesz jest tylko dowodem na to jak bardzo zależało ci na nim i jak dobrą, szczerą osobą jesteś.

– Nienawidzę siebie za to – rzuciła poirytowana samą sobą. – Miękka klucha ze mnie – skwitowała z kwaśnym uśmiechem. Upiła łyk kawy zabijając przy tym wzrokiem małe kwiatki w wazonie.

– Nie mów tak – poprosił Tristan choć dość ostro.

– Dlaczego, skoro to prawda? – rzuciła. Spojrzała twardo na chłopaka. – Jestem miękką kluchą... wstyd mi się do tego przyznać, ale taka jest prawda.

Tristan westchnął głośno jakby w wyrazie złości czy zniecierpliwienia jednak jego twarz zdradzała absolutne nic. Nieco speszona tym zachowaniem Sara nie wiedziała jak ma zinterpretować jego reakcję.

– Wiem, że usilnie starasz się by postrzegano cię jako twardą, nie dającą sobie w kaszę dmuchać osobę – powiedział w końcu głębokim, pełnym spokoju głosem. – Chronisz się w ten sposób, tworzysz swoją wykreowaną otoczką mur, za którym jesteś prawdziwa ty, za którym nikt nie widzi twoich emocji, przeżyć ani łez.

Dziewczyna spuściła nieco głowę, by Tristan nie dostrzegł emocji, które malowały się na jej twarzy. Czuła jak łzy cisną się do oczu, ale walczyła, aby nie uronić ani jednej. Walczyła żeby nie dopuścić do głosu samej siebie, podczas gdy czuła, że jej sztuczna skóra lada moment rozerwie się na strzępy pokazując Tristanowi małą, struchlałą dziewczynkę.

– To naprawdę tak widać, czy tylko ty to widzisz? – zapytała pociągając nosem. Ukradkiem starła pojedynczą łzę zabłąkaną na policzku.

– Nie wiem – uśmiechnął się zmieszany. – Po prostu to widzę i zastanawiam się, dlaczego to sobie robisz? Jesteś cudowną osobą, bardzo empatyczną i inteligentną, masz wspaniała osobowość i charakter, więc zastanawiam się, czemu chowasz tę cudowną osóbkę? Zamykasz się ze swoimi problemami i łzami, co nie jest zdrowe, nie pozwalasz nikomu dojść do siebie, żeby chociażby cię pocieszyć.

– A lubisz tę osóbkę? – zapytała wprost. – Lubiłbyś kogoś, kto ma problem z emocjami, kto jest niepewny każdego swojego kroku i kto stara się unikać wszelkich konfliktów przez co wydaje się nie mieć własnego zdania? Kogoś, kto przeżywa wszystko za mocno, kto płacze z byle powodu, bo czuje za dużo na raz w środku? – Kończąc wypowiedź głos Sary zaczął się łamać; była na granicy łez.

Wzięła głęboki, nerwowy oddech usiłując odgonić szloch. Z zacięciem skubała rękawy swetra. Mentalnie przygotowywała się na ciszę konsternacji, ale nic takiego się nie wydarzyło. Co więcej zobaczyła jak Tristan kładzie dłoń na jej dłoniach powstrzymując ją przed porwaniem rękawów.

– Nie musze się zastanawiać, czy bym ją polubił, bo już lubię tę osóbkę. – Tymi słowami zmusił Sarę, by spojrzała na niego. – Nie mówię tego, żeby podnieść cię na duchu, jestem szczery.

Dziewczyna nie musiała patrzeć na jego twarz, by zobaczyć, czy się uśmiecha, bo same jego oczy o tym mówiły.

Sara pozwoliła sobie na chwilę łez. Po tej całej oczyszczającej rozmowie zorientowała się, dlaczego tak naprawdę bała się swoich uczuć do Tristana, wyznania ich. A on teraz dosłownie zaakceptował wszelkie jej obawy. Akceptował ją. „Lubi cię, ale nie oznacza, że jest zakochany”, odezwał się głosik w jej głowie, ale chociaż raz w życiu postanowiła go zignorować.

Tristan pozwolił sobie usiąść obok niej i ni z tego ni z owego przytulił Sarę.

– Lepiej ci troszkę? – zapytał cicho.

– Tak – odparła pociągając nosem.

– Mi też. Taka rozmowa potrzebna była chyba nam obojgu. I też uświadomiła mi kilka rzeczy – stwierdził tajemniczo.

– A mogę ci jeszcze coś uświadomić? – Odsunęła się nieco od chłopaka i spojrzała na niego zestresowana, ale pełna zdecydowania.

– Śmiało – rzekł zachęcająco.

– Zakochałam się w tobie – szepnęła.

Stało się. Powiedziała to. Nawet na sekundę nie odwróciła wzroku od jego oczu. Serce waliło jej jak oszalałe, nie wiedziała nawet, co miała zrobić z rękoma, żeby się nie trzęsły, więc złapała dłoń w dłoń i skuliła je między udami. Każda sekunda milczenia ze strony chłopaka była niczym lodowe sople w nią wymierzone. Patrzył się na nią jak zamrożona na ekranie postać. W końcu wyciągnął ręce i położył dłonie na jej przedramionach. Chwilę później posłał jej miękki uśmiech. Zdawał się celowo wszystko tak wolno robić, by każdy jego gest był dla Sary niepewny.

– Tak sobie myślę… – zaczął – że ja chyba troszkę też.

Sarę zmroziło. Zorientowała się, że tak naprawdę chyba nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że Tristan mógłby chociaż być nią zainteresowany, nie mówiąc o głębszych uczuciach.

– Zależy mi na tobie – kontynuował – i zabrzmi to głupio i mało mądrze, ale chciałbym cię mieć w swoim życiu. Sądziłem, że jako przyjaciółkę przez to, że jesteś siostrą Maksa, ale to chyba coś ponad przyjaźń. I czasami jak sobie myślę, nawet o własnym życiu, co będzie za te kilka, kilkanaście lat to zawsze tam jesteś. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że zabrakłoby cię. Tęskniłbym – przyznał sam nieco zakłopotany całą sytuacją.

– Też bym za tobą tęskniła – wyznała. – I okropnie się wcześniej bałam, że jak wyznam ci co czuję, to stracę cię ze swojego życia i w pewien sposób zranię, że nawet już nie będziesz przychodził do Maksa i zepsuję waszą relację.

Chłopak spoważniał.

– To może trochę porandkujemy zanim dojdziemy do czegoś oficjalnego? – zaproponował. – Też nie chciałbym cię zranić, naprawdę. Pewne rzeczy przychodzą z czasem, a teraz dodatkowo wciąż odczuwam rozstanie i jak mówiłem nie chciałbym wiązać się od razu, tylko dlatego, że brak mi drugiej osoby.

– Jestem za – zgodziła się. – I przepraszam, jeśli namieszałam w twoim uczuciowym bałaganie…

– Nie obwiniaj się – powiedział pokrzepiająco. – W żaden sposób nie namieszałaś. Ja się cieszę, że tak wyszło. – Posłał jej ciepły uśmiech i patrzył na nią przez chwilę jak bawi się palcami, jak oczy powoli zaczynają błyszczeć od nadchodzących łez. – Nie radzisz sobie z emocjami, hm?

– Ani trochę – potrząsnęła głową. – Kompletnie nie wiem, co mam powiedzieć ani jak się zachować – westchnęła ciężko.

Tristan wiedział jak temu zaradzić. Objął Sarę ramieniem i przyciągnął do siebie, by mogła się o niego oprzeć.

– Zamknij oczy i odetchnij – poinstruował.

Dziewczyna zrobiła to. Poczuła jak powoli ogarnia ją rozluźnienie.

– To takie wyciszające i kojące… – wyrwało się jej.

– I tak ma być – powiedział zadowolony. Bez namysłu zaczął głaskać kciukiem ramię dziewczyny, które obejmował. – Jeśli chcesz możemy tak siedzieć nawet kilka minut i nic nie mówić, ale zaufaj mi, że to pomaga.

Poczuł jedynie jak kiwa głową, co po prostu go rozczuliło. Długo starał się to wyciszyć, ale nie mógł dłużej opierać się uczuciom. Sara nie była mu obojętna i to już od dłuższego czasu.

***

Jakiś czas później oboje byli już w samochodzie. Żadne z nich nie czuło potrzeby by wracać do uczuciowej rozmowy. Rozmawiali po prostu ze sobą jak zawsze, ale teraz stało się to bardziej swobodne. Od słowa do słowa temat ukierunkował się na produkcjach filmów fantasty.

– To miłego wieczoru i dziękuję za podwózkę. Daj mi później znać, czy kuzynowi spodobał się prezent i koniecznie obejrzyj Gwiezdny Pył! Nie pożałujesz – namawiała.

– Masz moje słowo – obiecał i teatralnie zasalutował.

Sara uśmiechnęła się ostatni raz i otworzyła drzwi, ale zanim zdążyła wysiąść Tristan złapał ją za rękę, splatając na chwilę ich palce. I nie dając jej szansy na reakcję, obdarował ją pocałunkiem w policzek. Dziewczyna momentalnie poczerwieniała i poczuła motyle w brzuchu.

– Chciałabyś zobaczyć się jutro po szkole?

– Bardzo bym chciała – odparła nieśmiało.

– To widzimy się pod twoją szkołą. Miłego wieczoru, Sara.

Równie dobrze mógłby powiedzieć: miłego wieczoru, skarbie, miałoby ten sam wydźwięk, który sprawił, że dziewczyna zadrżała.

– Dziękuję. Za wszystko. – Spojrzała na niego przeciągle ze skromnym, czułym uśmiechem i wysiadła.

Zrobiła ledwie kilka kroków przed siebie, kiedy poczuła uderzenie wewnątrz głowy, zupełnie jakby coś eksplodowało wewnątrz czaszki, miotając wokół ostrymi odłamkami. Kosz prezentowy wyleciał jej z dłoni, a ona upadła na kolana, krzycząc z bólu. Był tak ogromny, że nie potrafiła otworzyć oczu. Wczepiała palce w czaszkę tak mocno, że knykcie jej zbielały. Wiła się skulona z bólu na wilgotnej, chłodnej ziemi.

Teraz mam pewność. Jesteś ostatnim elementem. Brakującym ogniwem.

Nie wiedziała do kogo należał głos, który to powiedział, ale ten drugi, gdzieś w tle, panicznie ją nawołujący z pewnością był Tristana. Lamentował jej imię raz za razem, ale jego głos coraz bardziej cichł, zniekształcał się, aż w końcu zanikł. Zdążyła jeszcze poczuć jak chłopak podnosi ją z ziemi.

Nadchodzę.

I nagle również nieznajomy głos zniknął wraz z bólem i poczuciem świadomości, a Sara opadła bezwładnie we wszechogarniającą ją pustkę. Wszelkie dźwięki i obrazy niknęły, ustępując miejsca nicości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz