04 lutego 2024

Rozdział 6

Nic nie trwa wiecznie

W całym domu unosił się zapach pieczonego ciasta z jabłkami, które matka Sary piekła na podwieczorek. Maks siedział w salonie przed telewizorem, udając, że się uczy i korzystając z nieobecności siostry, zajął dla siebie kanapę i kablówkę. Nic nie zapowiadało, że miły dla wszystkich wieczór zamieni się w istny koszmar.

Ewa nawet nie wiedziała, kiedy stanęła w progu salonu i patrzyła jak jej syn robi miejsce na kanapie dla nieprzytomnej siostry, by Tristan mógł ją wygodnie położyć. Widziała ślady po łzach na zarumienionych policzkach córki. Słuchała jakby z oddali jak roztrzęsiony chłopak opowiadał coś o szklistych oczach Sary przed zemdleniem, jak szeptała nieświadomie, że ktoś nadchodzi.

Stała. I tylko stała. Nawet nie podeszła do córki, jedynie przyglądała się wszystkiemu jak posąg.

– Co się stało…?

Głos Sary był cichy, ale wszyscy go usłyszeli. Czekali na jakąkolwiek oznakę życia z jej strony i mimo ulgi, zmartwienie nie ustało.

Kobieta po usłyszeniu szeptu córki otrząsnęła się i podeszła do niej, ale nawet nie zdążyła złapać Sary za rękę. Niematerialna siła odepchnęła ją w tył. Ewa poleciała wprost na przeciwległą ścianę, boleśnie obijając o nią plecami, a tuż obok niej wylądowali Maks z Tristanem.

– Co to było… – wyjąkał z trudem Maks. – Mamo… – Przyczołgał się do leżącej bezwładnie kobiety. Szumiało mu w głowie. – Mamo. – Szturchnął ją za ramię.

Ewa wydała z siebie zduszony jęk i ociężale podniosła się do pozycji siedzącej.

– Spójrzcie tam. – Tristan wskazał palcem w przestrzeń za kanapą, podnosząc się z kolan.

W powietrzu, jakieś półtorej metra od nich rozbłysnął złoty ogień. Nie żółty czy pomarańczowy. Oślepiająco złoty. Zaczął się formować, rysując w przestrzeni coś na kształt pękniętego szkła o płonących rysach. Z upływem czasu zjawisko przybrało bardziej naturalną barwę ognia, zmniejszając swój blask. Następnie pęknięcia rozstąpiły się ukazując czarną głębię z ledwie widocznymi, migoczącymi czerwienią punkcikami. Zdawać by się mogło, że patrzeli na atramentową noc przez wybitą szybę, tylko zamiast lśniących gwiazd, ten pozorny nieboskłon zdobiły mroczne i wrogie, rubinowe poblaski. Z wnętrza tej osobliwości wyłoniły się Ambry; ogniki wielkości pięści w kolorze czerni, stopniowo zmieniającej się w szarość – od środka na zewnątrz.

We wnętrzu wyrwy ukazał się zarys człowieka, a zaraz po tym dobiegł wszystkich męski głos:

– Przybyłem.

Po tych słowach postać ukazała się w pełni, stojąc w salonie jak żywa z leniwie rozłożonymi rękoma i diabelskim uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.

Chłopak stanął przed kanapą, wysoki o smukłej budowie ciała, hebanowych włosach i idealnie czarnym stroju w wojskowych butach. Jedynie jego oczy były tak jasne na tle tego wszystkiego, że zdawały się niemal mienić białawą poświatą.

Wyrwa zniknęła za jego plecami, zamieniając się w kulę wirującego ognia, który zapadł się w sobie, jednakże te dziwne czarno-szare ogniki nadal unosiły się w powietrzu, tworząc płonącą czernią aureolę wokół głowy przybysza.

Sakralny Świat nie był Sarze obcy, nie żyła w nim na co dzień, ale miała jakieś pojęcie na jego temat. Jednak cała ta sytuacja wprawiła ją w niemały szok, kompletnie nie wiedziała, co się właśnie działo. Czuła się bardziej Nieświatłą niż zazwyczaj. Kątem oka zauważyła, że Tristan i Maks podeszli do niej i stanęli tuż obok wezgłowia kanapy.

Dziewczyna patrzyła z narastającym przerażeniem na chłopaka, który pojawił się dosłownie znikąd, i który również patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Zdawał ignorować wszystko i wszystkich poza Sarą. Dziewczyna bała się poruszyć choćby o milimetr, bojąc się, że gdy tylko przybysz to dostrzeże, zerwie się z miejsca i ruszy w jej kierunku.

– Po dobroci, czy siłą? – powiedział nagle i odwrócił głowę w kierunku Ewy.

Kobieta nic nie odpowiedziała. Zamiast tego wyprężyła dumnie pierś i uniosła głowę. Na pierwszy rzut oka widać było, że patrzy wprost na niego, prawda jednak była taka, że wpatrywała się w coś niedużo ponad głową czarnowłosego.

Było o sekundę za późno dla niego, zanim zorientował się, co kobieta zamierza. Odwrócił się, ale nie zdążył uciec przed opadającym na niego regałem z książkami, kwiatami i innymi bibelotami.

Sara przywołana przez matkę i asekurowana przez chłopaków, zerwała się z kanapy i pobiegła za wszystkimi w stronę drzwi. Ambry były jednak szybsze. Wystrzeliły z ogników, zasnuwając większość pomieszczenia, popielato-ołowianą, gęstą mgłą. Trzy humanoidalne istoty zatarasowały im wyjście, a kolejne cztery wraz z przybyszem na czele ustawiły się tuż za nimi odcinając im ostatnią drogę ucieczki. Mimo że chłopak nie mógł się już doczekać, aż zabierze dziewczynę, okazywał nadzwyczajne znudzenie całą sytuacją. Był pewien, że tak czy inaczej uda mu się wcielić w życie dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan, nawet jeśli bliscy Sary pokrzyżowaliby go desperacką walką, którą już rozpoczęli. Osoby, które zbyt mocno kogoś kochają są zdolni do wszystkiego, myślał z lekka rozbawiony. Zdesperowane istotki, robiące wszystko, aby odzyskać bliską im osobę.

Zrobił krok w przód i wyciągnął rękę, jakby oczekiwał, że ktoś coś na niej położy.

– Idziemy. – Z satysfakcją wpatrywał się w owładnięte przerażeniem oczy Sary. Szeroki uśmiech rozlał mu się na twarzy.

Nagle poczuł jak czyjaś gorąca dłoń owija mu się wokół przegubu. Żelazne palce zacisnęły się mocno, sprawiając mu nie tyle ból, co dyskomfort. Nie poruszając głową spojrzał w dół na swój nadgarstek i palce go trzymające, po czym przesunął wzrokiem po nich wzdłuż ramieniu i zatrzymał spojrzenie na twarzy Ewy.

Chłopak westchnął i powiedział głosem zupełnie innym niż przed kilkoma sekundami; pozbawionym nuty wesołości.

– Naprawdę starałem się, aby do tego wszystkiego nie doszło, aby wejść i wyjść. Jesteście jednak żałośni i przewidywalni – skwitował z niesmakiem. – Wolicie umrzeć za nią i tak czy siak ją stracić, niż żyć dalej i po prostu mi ją oddać…

Maks korzystając z okazji, że matka odwróciła uwagę nieprzyjaciela, zanurkował w szafie tuż za swoimi plecami, przy drzwiach. Tristan stał wciąż przy boku Sary i trzymał ją mocno za rękę.

Czarnowłosy cofnął się powoli w tył, wyszarpując rękę z uścisku i przesunął dłonią po swojej skórzanej bransolecie. Strącił z niej kilka migoczących, szarych perełek, a kiedy te rozbiły się o podłogę wystrzeliły nieoczekiwanie we wszystkie strony, zasłaniając przestrzeń ciemną, gęstą mgłą, z której wyłoniły się kolejne Ambry, nieco różniące się od tych pierwszych.

Ich skóra była chropowata i szara. Z pleców między łopatkami zwisały dwie, długie i czarne płachty wyglądem przypominające poprzecierane, cienkie szmaty. Posturą były podobne do człowieka i na tym podobieństwo się kończyło. Z ich głów wyrastały czarne, wygięte do tyłu liczne kolce biegnące przez kręgosłup i ręce. Oczy pozbawione były rzęs, powiek, białek. Nie posiadali nawet brwi. Kilka par czarnych, zapadniętych w czaszce owali wpatrywało się bez wyrazu w cztery przepełnione strachem osoby.

W jednej, krótkiej chwili wszystkie stwory zerwały się z miejsca, rozczapierzając długie, naznaczone plamkami czerni paliczki. Każdemu ich ruchowi towarzyszyły smugi ołowianego dymu, co sprawiało wrażenie jakby sunęli przez gęstą mgłę.

Natarli na nich ze wszystkich stron. Ewa zamachnęła ostrzem podanym jej wcześniej przez syna przed twarzą stwora, przecinając ją po całej długości; od czoła po szczękę. Z rany wypłynęła jedynie ciemna para zasłaniając ranę. W momencie, gdy się rozpłynęła ukazała twarz bez żadnej skazy.

Kobieta była szybka, pewna swych ruchów, a ręka z palcami zaciśniętymi na rękojeści nie drżała. Cięła stwora raz za razem jednocześnie nie pozwalając, by dopadł ją od tyłu drugi. Maks nie był wcale gorszy. Szybko i zwinnie unikał szponów i tak samo zadawał ciosy swoim mieczem, który zdawał się być żywą istotą, współgrającą z Maksem w pełnej harmonii. Nie mówiąc o Tristanie. Chłopak walczył z gracją tygrysa, a wirujące ostrze wydawało się być przedłużeniem jego ręki. Nie pozwolił nikomu zbliżyć się do siebie ani Sary, którą starał się osłaniać.

Sprawca całego zamieszania usiłował wykorzystać bitewną dywersję i dojść do dziewczyny, ale Ewa mu to uniemożliwiła. Odepchnęła Ambrę jelcem, która wpadła pomiędzy innego stwora a Maksa, rozdzielając ich. Kobieta wystawiła przed siebie miecz. Jego klinga połyskiwała, posyłając wrogowi groźbę.

Sara jednocześnie wiedziała i nie wiedziała, co się działo. Drżała z przerażenia, a na jej czerwonej twarzy błyszczały łzy spływające ze szklistych oczu. Szła do tyłu korzystając z okazji, że Tristan był jej tarczą, jakby chciała stamtąd uciec niezauważona, dopóki nie natrafiła na framugę drzwi. Zatrzymała się tam na chwilę i zrobiła krok w bok, przechodząc przez próg.

Wyszła z pokoju na korytarz, widząc przez szklaną kurtynę jak jej matka wbija srebrną klingę w gardło stwora i bez wahania przesuwa ostrze pozbawiając go głowy. Nie strzeliła krew, nie pokazały się żadne kości. Była jedynie dymiąca czarna dziura. Ciało z leżącą obok niego głową rozpłynęło się we mgle i ulotniło nie pozostawiając żadnego śladu swojego istnienia.

Obserwowała jak we trójkę poruszają się w mrocznym tańcu śmierci. Szła tyłem do wyjścia, aż cała batalia zniknęła jej z pola widzenia za framugą. Oni wiedzieli, co robili, dobrze wiedzieli co robić, przekonywała samą siebie, a ona jedyne co mogła zrobić to uciec i czekać na nich, jak kiedyś mówiła jej matka. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że przez całe jej życie, Ewa przygotowywała ją na taką ewentualność. Nieważne co będzie się działo, czy będziesz sama czy nie, zawsze możesz iść do Zakonu, tam będziesz bezpieczna, a ktoś z nas się po ciebie zjawi, mówiła. Była Refaim, z krwi i kości, jakaś część niej rwała się, aby rzucić się w wir walki i pomóc rodzinie, ale logika nakazująca jej ucieczkę i nieprzeszkadzanie prawdziwym Refaim była równie silna.

Kiedy odwróciła się, aby wyjść z domu, stanęła twarzą w twarz z dwoma Ambrami. Nie miała nawet czasu na zastanawianie się skąd one wzięły się za nią, skoro wszystkie walczyły w salonie, a żaden ze stwórów jej wyprzedził. Instynktownie zawróciła, ale stwory wbiły jej zrogowaciałe palce pod łokcie.

Ewa, słysząc krzyk córki momentalnie wybiegła na korytarz, ale jeden z demonów dogonił ją wyskoczył przed kobietę, wymierzając jej silny cios w klatkę piersiową. Upadła. Chłopcy ruszyli na pomoc, ale ich czyn spotkał się z podobną ofensywą. Piątka stworów otoczyła Ewę, Maksa i Tristana, nie pozwalając na to, aby dotarli do dziewczyny, podczas gdy pozostała dwójka wynosiła ją z domu krzyczącą, wierzgającą i szarpiącą się.

Sara była na tyle sparaliżowana lękiem, że zapomniała czego uczyła się z bratem i Tristanem. Mimo prób nie potrafiła wykonać najprostszych technik, by się wyswobodzić i zyskać choć chwili na ucieczkę. Nieznajomy ze znudzoną miną ruszył za nimi, wymijając z gracją otoczonych Ambrami, bliskich Sary. Nim jednak zrobił kolejny krok, powietrze przeciął świst i błysk metalu.

Chłopak wydał z siebie ledwie słyszalny krzyk bólu i opadł z otępienia na kolana. Spomiędzy jego żeber wystawała srebrna rękojeść sztyletu kunai. Spojrzał z mordem w oczach w stronę Tristana, wyjmując jego sztylet ze swojego ciała.

Sara nie wiedziała, co dalej działo się w domu, ponieważ Ambry wyniosły ją na zewnątrz.

– Puśćcie mnie! – krzyczała.

W porywie adrenaliny, udało się jej wyswobodzić jedną poharataną rękę. Podniosła leżący obok kosz prezentowy i z impetem uderzyła nim Ambrę, ale nie dało to większego skutku. Sprawiło jedynie, że stwory złapały ją na powrót, trzymając mocniej niż przedtem. Jeden z nich dźgnął ją nogą w plecy, by upadła na kolana i tak pozostała.

Szarpnęła ostatni raz ręką i się poddała, spuściła głowę w dół. Szlochała teraz cicho, czując jak opuszczają ją siły. Łzy leciały nieprzerwanie, jedna za drugą opadając na trawę. Była pewna, że za chwilę wszyscy tutaj umrą.

W pewnym momencie Sara poczuła jak z lewej ręki znika łapa stwora, a przedramię uwalnia się z uścisku. Odczuła ulgę. Zdziwiona podniosła głowę i ujrzała jak łeb jej drugiego oprawcy zjechał z szyi i nim zdążył dotknąć ziemi, rozpłynął się w ciemnej mgle wraz ze stojącym pionowo cielskiem.

Dwa kroki od niej stał Tristan. Dzierżył w ręku długi miecz, którego ostrze odbijało ciepły i jasny blask jesiennego słońca chylącemu się ku zachodowi.

– Cała jesteś? – zapytał ciężko oddychając.

– T-tak… – odparła, skłaniając nieco głowę.

Chłopak pomógł jej wstać, łapiąc ją pod łokieć. Dotknął delikatnie jej przedramion, chcąc na szybko ocenić rany i upewnić się, że żaden z nich, nie zadrapał kolcem dziewczyny, ani nie zostawił jego fragmentu w ciele. Uważnie sprawdził miejsca, gdzie jej płaszcz był porwany.

Spojrzał na nią i złapał ją za rękę, mówiąc niewerbalnie, że musi uciekać, a on zostanie i przypilnuje, by nikt nie poszedł jej śladem.

– Dogonimy cię, leć. – Przesunął kciukiem po wierzchu jej dłoni i niechętnie ją puścił.

Sara ruszyła przed siebie, a Tristan ledwie się obrócił, a został zaatakowany przez czarnowłosego. Skontrował jego atak swoim mieczem. Odepchnął chłopaka od siebie, pozbawiając go na sekundę balansu, po czym wskoczył za jego plecy i ciął mieczem.

Pomiędzy łopatkami przybysza widniał czerwony ślad. Rana ukazywała żywe blado-różowe mięso, a czarna koszulka była jeszcze ciemniejsza, w miejscach, gdzie poplamiła ją krew i kleiła się do skóry od wypływającej posoki.

Mimo zadania silnego ciosu, nieprzyjaciel podniósł się po chwili i zaatakował Tristana z grymasem wściekłego wilka.

Maks walczył z Ambrą. Na rękach chłopaka widniały sine pręgi po ich pazurach. Stwór walczył zacięcie, ale Maks zdołał rozciąć pierś demona. Z rany Ambry wystrzeliły języki ciemnoszarych płomieni, a zaraz po tym brat Sary sprawnym ruchem oddzielił stworowi głowę od ciała.

Zmagający się w tym czasie ciemnowłosy z Tristanem, powalił Refaim na ziemię i spojrzał na drugą stronę ulicy, na przedzierającą się między drzewami Sarę. Zerwał ostatnie cztery perełki z bransolety i zgniótł je, uwalniając demony. Trzy napadły Maksa i Ewę, on sam został na powrót zaatakowany przez Tristana. Jedna jedyna stróżka nie ukształtowała się w Ambrę, a powędrowała w ślad za Sarą.

– Nie wygracie tego w żaden sposób – dyszał, siłując się z chłopakiem. – Ugram swoje…

Spojrzał ponad ramiona Tristana i w tym momencie, cisnął nim w tył, aby lecąca z Sarą Ambra stanęła tuż przed nim.

Wokół porywacza i zakładniczki zaczął wirować ogień. Powoli otaczał ich spiralą niczym płonący, złoty wąż.

– NIE!!! – usłyszeli paniczny krzyk Ewy.

Kobieta wbiegła na nich w ostatniej chwili, wpadając z impetem na córkę z rozłożonymi ramionami, tak jakby chciała uścisnąć ją po raz ostatni. Złapała ją za ramiona i odepchnęła najmocniej jak potrafiła. Sara leciała do tyłu, patrząc, jak matka znika w płomieniach. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Dziewczyna widziała każdy język ognia z osobna, pełne miłości i ulgi oczy Ewy oraz ruch jej warg.

– Kocham was.

Uśmiechnęła się z ulgą, a jej oczy wypełniły łzy odbijające światło płomieni, jakby biły własnym blaskiem.

Ogień pochłonął ich oboje i rozmył się w powietrzu.

Sara odrzucona przez Ewę wpadła na stojącego za nią Tristana. Chłopak momentalnie złapał ją, oplatając w talii ramionami, aby nie przyszło jej do głowy rzucić się za matką.

– Mamo! – krzyknęła rozpaczliwie, wyciągając ręce ku ostatnim płomieniom.

Kiedy już było po wszystkim, a Sara przestała się wyrywać, chłopak poluźnił uścisk.

Dziewczyna opadła na kolana, płacząc i krzycząc.

Tristan przycisnął dziewczynę do piersi. Jej widok w takim stanie rozdzierał mu serce. Każdy jej rozpaczliwy krzyk był jak tępe ostrze wrzynające się w pierś. Spojrzał na stojącego naprzeciwko przyjaciela z bólem na twarzy.

Maks rzucił miecz pod nogi i podszedł do siostry.

– Sara… – szepnął drącym głosem, ale nie wiedział, co dalej powiedzieć.

Dziewczyna spojrzała na niego i wstała z pomocą Tristana. Czuła jak nogi się pod nią uginały.

– Co teraz będzie? – zapytała łkając.

Maks przytulił mocno płaczącą siostrę, jednocześnie powstrzymując własne łzy. Oparł podbródek na czubku jej głowy. Myśli wirowały szaleńczo w jego głowie, przyprawiając go o migrenę. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek w życiu czuł taką bezradność i strach. Nie miał pojęcia, co będzie, co zrobić. Na tę chwilę jedynie starał się dać siostrze pewność, że ma w nim oparcie, co było o stokroć lepsze niż ulotne słowa.

– Spakujcie może jakieś najpotrzebniejsze rzeczy i pojedziemy, gdzieś, żeby się ukryć. Zawiozę was – odezwał się Tristan, który chyba jako jedyny zdołał zachować zimną krew, a przynajmniej stwarzał takowe pozory. – W każdej chwili może tu wrócić – spostrzegł.

– Nie wróci za szybko – odparł Maks. – Zanim zniknęli, zdążyłem przebić mu plecy i wbić się w serce. Trochę zajmie zanim się odrodzi. Ale fakt, trzeba stąd spierdalać – zgodził się. – Sara, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Pójdziemy do Zakonu i tam się ukryjemy.

Dziewczyna kiwnęła słabo głową i weszła do domu, a w ślad za nią chłopcy. Wdrapali się na górę po schodach, aby mieć Sarę non stop na oku.

Podczas gdy Sara się pakowała, oparty o ścianę Maks zsunął się po niej w bezsilności, która skręcała mu wnętrze. Zwiesił bezwładnie ręce z kolan, gapiąc się przed siebie.

Wiele razy w ciągu swojego życia bywał wystraszony lub smutny, lecz tamte uczucia w porównaniu z tymi z dzisiejszego wieczoru, zdawały się być dosłownie niczym. Miał wrażenie, że dopiero teraz doznał, co naprawdę znaczy być przerażonym i bezradnym.

Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Cały czas miał przed oczyma matkę, wypychającą Sarę z płomieni, a w głowie odbijały mu się jej słowa: kocham was.

Nie mógł myśleć, nie mógł pogodzić się z tym co się zdarzyło. Nie był w stanie pojednać się z myślą, że może już nigdy nie zobaczyć mamy. Miał wielką ochotę rozpłakać się i spędzić przy tej ścianie resztę swojego życia.

– Maks. – Tristan kucnął przed nim i położył mu dłoń na ramieniu. – Nie poddawaj się. Pomogę wam, wiesz przecież, że możesz na mnie zawsze liczyć – zapewnił.

Brat Sary spojrzał na niego bez wyrazu.

Tristan nie miał pojęcia jak ma dodać mu otuchy, ponieważ nigdy wcześniej nie musiał tego robić. Maksymilian bowiem, odkąd go zna, nie bywał w takim stanie. Wcześniej wystarczały słowa typu: rusz się z tego łóżka, bo wyglądasz jak przybita gwoździami decha i działaj.” Wówczas chodziło o mniej przytłaczające sprawy, takie jak oblanie egzaminu, bójki czy zwyczajne problemy sercowe. W tej sytuacji jednak, nie wiedział, co miał zrobić. Improwizował, żeby pokazać Maksowi, że nie został sam z tym wszystkim.

– Pierwszy raz w życiu czuję się jakbym nie mógł nic zdziałać, jakbym stracił jakąś część siebie – powiedział tonem przesiąkniętym udręką. – Do tego Sara... nie wiem jak mam jej to wszystko wytłumaczyć – pokręcił z załamaniem głową. – Sam wszystkiego nie wiem – westchnął przygnębiony.

Brunet nie udzielił od razu odpowiedzi; układał w myślach słowa, co marnie mu szło. Nie mógł zapewnić go nawet, że wszystko będzie w porządku, bo przecież przyszłość dopiero stała przed nimi otworem.

– Maks... – zaczął, ale dalsze słowa nie wypłynęły z jego ust, bo po prostu nie miał ich zaplanowanych. – Nie zapomnij, aby spakować siebie.

Chłopak rzucił krótkie „racja” i wszedł do swojego, sąsiadującego z siostrą, pokoju.

– Idziemy?

Sara stanęła w progu z wypchanym, czarnym plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu. Widać było, że emocje nieco z niej opadły; szklana kurtyna odsłoniła zaczerwienione oczy dziewczyny, a z twarzy zaczęły schodzić rumiane plamy. Wyglądała jednak jak mała szara postać na tle ubranego w barwy świata.

W jej umyśle zapanowała pustka. Nie myślała o niczym, nie zastanawiała się co, dlaczego i jak. Chciała jedynie znaleźć się z powrotem w swoim spokojnym życiu. I zastanawiać się, kiedy mama wróci z pracy, a nie czy w ogóle wróci.

– Tak – odparł Tristan. – Jak tylko Maks się spakuje.

– Dziękuję, że mi pomogłeś, jak Ambry wyniosły mnie z domu. – Spojrzała na niego z powagą. – I, że trzymałeś mnie, bo… – zawiesiła głos walcząc ze łzami. – Bo pewnie wskoczyłabym za mamą… – Mimo wysiłku kilka łez poleciało jej po policzkach.

Tristan odważył się otrzeć zimne krople z jej twarzy i przez chwilę wpatrywał się w oczy Sary wciąż obejmując gorącymi dłońmi policzki dziewczyny.

– Troszkę cię znam i wiem, że byś to zrobiła – powiedział z przekonaniem.

– Dziękuję – powtórzyła pewniej. – Uratowałeś mi życie, nie wiem jak ci się odwdzięczę…

– Po prostu nie rób głupot, choć wiem, że niekiedy to niezwykle trudne – uśmiechnął się pokrzepiająco i dał jej pstryczka w nos.

– Postaram się – obiecała zobowiązana.

Maks wyszedł z pokoju spakowany w torbę sportową i od razu ruszyli do wyjścia. Odruchowo zamknął drzwi od domu na klucz, choć nie miał pewności, czy kiedykolwiek do niego wróci.

Nagle na podwórko wpadł Ksawery z żoną. Oboje zdyszani, poplamieni z przerzuconym na szybko przez ramię futerałem na miecz.

– Dostaliśmy wiadomość od Tristana – powiedział najstarszy z rodzeństwa, łapiąc oddech. – Po drodze mieliśmy małe spotkanie z Potępionym i kilkoma demonami. – Rozejrzał się dookoła z roztargnieniem, jego twarz powoli przybierała zaniepokojony wyraz. Zatrzymał wzrok na rodzeństwie.

– Gdzie jest mama? – zapytał tłumiącym emocje głosem.

Z całych sił starał się nie dopuścić do siebie tej przerażającej, potwornej myśli, która usilnie wdrapywała się w jego umysł, powodując narastający ból. Nie, nie, nie, myślał, czując rozpierającą od środka rozpacz. To nie może być prawda…

Maks i Sara spojrzeli na starszego brata. Nie musieli nic mówić.

– Boże, nie – zacisnął powieki jakby chciał powstrzymać nieistniejące łzy.

Przyłożył dłonie do boków głowy i zaczesał czarne włosy do tyłu. Zatrzymał je na chwilę na potylicy, łącząc palce w koszyczek z tyłu czaszki.

Nie mógł uwierzyć, że nie zdążył na czas. Może gdyby zjawił się wcześniej nie schwytaliby mamy, mógłby coś zdziałać, pomóc w bitwie… Czas jest przekleństwem dla każdego człowieka.

– Jakiś Potępiony tu był. Usiłował porwać Sarę, ale mama do tego nie dopuściła – wyjaśnił Maks ze smutkiem. – Uratowała nas… – zacisnął powieki. Z całą pewnością zmagał się ze wzbierającymi łzami.

Tak jak tata, kiedyś, dopowiedział Ksawery w myślach.

Stojąca obok męża Milena poczuła, jak coś ściska jej klatkę piersiową po słowach szwagra.

Ksawery wypuścił wolno powietrze z ust, prostując się. Musiał przeboleć porwanie matki, pomimo że, graniczyło to z niemożliwością. Został zmuszony jednak zgłębić w sobie uczucia na jakiś czas. Teraz najważniejszym było zapewnienie bezpieczeństwa rodzeństwu. Zdusił w sobie wszelkie emocje i uczucia, które przeszkadzały mu w rozsądnym myśleniu. Nie miał czasu na łzy i żal. Ani sił.

– Idźcie do Wieży – rozkazał. – Przy drodze były hordy Ambr, przez które musieliśmy się przebić, ale zniknęły, więc bez obaw możecie iść. My spróbujemy poszukać i dowiedzieć się, gdzie mogli zabrać mamę – poinstruował stanowczo.

– Mogli ją zabrać do...

– Tak, wiem – gniewnie przerwał Maksowi w pół zdania. – Ale równie dobrze mogli ukryć się w jakiejś kryjówce. Nie ma czasu do stracenia.

Maks skinął głową.

– My idziemy. Spotkamy się na miejscu w Zakonie – oznajmił. – Bądźcie ostrożni – patrzył na rodzeństwo dłuższą chwilę. Miał ochotę ich przytulić, ale nie zrobił tego.

– Uważajcie na siebie – dopowiedziała troskliwie Milena.

***

Dziewczyna pamiętała jak przez mgłę swoją ostatnią wizytę w Zakonie, czy też Wieży, przez niektórych zwaną. Nie miała zanotowanej w pamięci dokładnej drogi, ale nie wydawało się jej, że prowadziła ona przez las. Gęsty, nieosamotniony las, nad którym z wolna zapadał mrok. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, zostawiając po sobie jedynie blednące, kolorowe poblaski w oddali. Całe jej ciało pokryła gęsia skórka, aż zadrżała. Szła jednak cicho pomiędzy chłopakami, którzy rozmawiali ze sobą. Nie przysłuchiwała się jednak ich dialogowi, ponieważ po opadnięciu pierwszych emocji pustka w jej głowie zaczęła wypełniać się przeróżnymi myślami. Nie miała pojęcia co teraz będzie, co się stanie, dokąd zmierza to wszystko, ale najgorsze dla niej było to, że nie wiedziała, co dokładnie stało się z ich matką. I czy jeszcze ją zobaczy. Mroczne myśli mieszały się w jej umyśle, tworząc ponure scenariusze. Nie wiedziała jak miała się czuć. Wszystko wokół zrobiło się dla niej obce, a to co znała odeszło, gdzieś daleko i raczej nie zamierzało wrócić w najbliższym czasie.

Niebo ciemniało coraz bardziej przez co pozostałości po wieży, do której doszli wyglądały dość mrocznie. W szerokich oknach łukowych, dostrzec było można zarysy obdrapanych ścian, które oświetlał niknący zachód słońca, a wejście do ruin jednocześnie zapraszało i odstraszało przez emanującą wewnątrz ciemność.

Weszli do środka.

Tristan zapalił latarkę w komórce, oświetlając wnętrze. Obdrapane ściany z pokruszonym, szarym tynkiem, miejscami czarnym, wyglądały upiornie w bladym świetle. Szli wąskim korytarzykiem, za którym znajdowało się małe, okrągłe pomieszczenie i ściana naprzeciwko nich. Biegły przez nią liczne pęknięcia. Maks wyjął scyzoryk z kieszeni i naciął sobie palec. Przyłożył krwawiący opuszek do ściany w miejscu złączenia pęknięć.

Szczeliny rozbłysnęły jasnym światłem, a dziewczyna spostrzegła, że tworzą one zawiły i symetryczny symbol przypominający anielskie skrzydła. A mogłaby przysiąc, że pęknięcia wydawały się jedynie siatką pajęczyn w kamieniu.

Ściana po kilku sekundach przedzieliła się w połowie, rozdzielając skrzydła, z towarzyszącym jej charakterystycznym dźwiękiem pocieranych o siebie kamieni. Drobinki ziemi i kurzu zawirowały w powietrzu. Ukazał się przed nimi ciemny tunel, do którego weszli.

Korytarz mimo pozorów okazał się nie być długi. W ciągu kilku sekund znaleźli się u jego wyjścia.

Sara poczuła dziwne wibrowanie w ciele, jakby jej dusza zaczęła drżeć. Spojrzała na jej towarzyszy, ale oni, nawet jeśli poczuli to samo co ona, nie zdradzali tego w żaden sposób. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to odczucie wywołała Kurtyna, przez którą przeszła. Niematerialna ściana oddzielająca dwa wymiary.

– No i jesteśmy, tylko Sara. – Maks spojrzał z powagą na siostrę. Zdawał się być nieco przestraszony. – Daj mi rozmawiać w razie potrzeby, proszę. Nie wychylaj się.

Dziewczyna kiwnęła głową i poszła dalej za bratem i Tristanem. Przed nimi wznosiła się przeogromna i przepiękna budowla.

Zbudowana była z ciemnego, lśniącego kamienia, jakby z czarnych kryształów. Posiadała kilka wież w nieznanym stylu architektonicznym – trochę gotyku, nieco romantyzmu – i jedną szeroką oraz wyższą od pozostałych, która wybudowana została w ich centrum; mniejsze wieżyczki otaczały ją kręgiem. Każda z wież miała duże, łukowe i wąskie okna, których szyby stanowiły kolorowe witraże. Widać je było tam, gdzie światła były zapalone, pozostałe wyglądały jak ciemne dziury.

Całe gmaszysko postawione zostało na planie koła, a wieże wznosiły się wysoko ponad konary drzew jakby dotykały chmur, nieba. Całość, pomimo swoich rozmiarów prezentowała się niezwykle smukle i majestatycznie.

Dziewczyna nieco zatraciła się w podziwianiu Zakonu przez co musiała nadgonić chłopców. Podbiegła kilka kroków, ale w pewnym momencie coś uniemożliwiło jej dalszy marsz. Usilnie starała się przejść, ale czuła wyraźne ograniczenie. Jakby natrafiła na naciągniętą do granic możliwości płachtę, która odrzucała ją w tył.

W pewnym momencie poczuła nagły, silny cios wymierzony w jej klatkę piersiową, który przeszył ciało. Krzyknęła.

Maks z Tristanem odwrócili się gwałtownie, słysząc przeraźliwy wrzask dziewczyny i spojrzeli na leżącą u wyjścia z tunelu Sarę. Podbiegli do niej natychmiast.

– Sara?! – zawołali obaj.

Brat dziewczyny złapał ją pod pachy, podnosząc do pozycji siedzącej, a Tristan uklęknął przed nią i złapał pod brodę. Przyglądał się jej oczom, które były zamglone i na wpół otwarte.

– Wyrzuciło ją... – stwierdził nie dowierzając temu.

– To jest niemożliwe! – zaprzeczył wściekle Maks. – Każdy pół anioł tutaj wchodzi. Musiałaby być Damnatem lub człowiekiem, żeby Bariera jej nie przepuściła. A jest moją siostrą. Refaim – rzekł twardo i tak samo patrzył na niego. – Już przecież tutaj była i nic takiego nie miało miejsca.

Szczękę miał tak zaciśniętą z nerwów, że wszystkie mięśnie napięły się wyostrzając tym samym rysy jego twarzy.

– Wiem. – Rzucił mu krótkie spojrzenie. – Ale sam widziałeś, że ją odrzuciło. Pierwszy raz coś takiego widzę – pokręcił głową z uniesionymi brwiami.

Musnął kciukiem policzek Sary, kiedy cofał dłoń z podbródka dziewczyny. Nie był w stanie wyobrazić sobie jej cierpienia.

– Ja się chyba załamię – powiedział zrozpaczony Maks. – Jak ja mam ją teraz ukryć? Gdzie? – Był na skraju łez. – To jest jedyne bezpieczne miejsce... – zacisnął powieki i oparł głowę o zimną, kamienną ścianę, tuląc nieprzytomną siostrę. Pozwolił by kilka łez spłynęło mu po rozgrzanych policzkach.

Gniew. Rozpacz. Strach. Te trzy emocje krzyczały w nim najgłośniej spośród dziesiątek innych. Czuł się jak mały, przerażony chłopczyk zamknięty w ciele dorosłego, od którego zależało zbyt wiele, by móc to spokojnie znieść. Nie mógł nawet myśleć.

– Wiem. Może... – Tristan zastanawiał się przez chwilę nad czymś. – Jeśli wrócicie do domu to ryzykujecie, ale możecie...

– Kto to? – Głos był chłodny jak zimowy wiatr i twardy jak lodowa bryła.

Objawiła się przed nimi istota o blado-białej skórze emanująca przygaszonym blaskiem; łuną bieli. Ciało bytu nie było niczym okryte. Widoczne były zarysy mięśni, lecz nic nie zdradzało jakiej płci jest stworzenie. Nie posiadało również pępka ani paznokci. Oczy wydawały się być przeźroczyste niczym kawałki najczystszego, najgładszego szkła. Nie można było dostrzec w nich tęczówek, źrenic, a nawet białek. Z pleców wyrastała para ogromnych, potężnych skrzydeł, których pióra przeistaczały się delikatnie z białej w szarą do czarnej barwy na obrzeżach. Postać unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, poruszając lekko skrzydłami, tak jakby kołysały je fale na powierzchni wody. Przy każdym ich ruchu pozostawał ślad w formie jasnych smug jakby pióra malowały białą farbą w powietrzu. Anioł przyglądał się całej trójce i mimo że nie mogli dostrzec tego na jego twarzy czuli, że emanuje złością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz