10 lutego 2024

Rozdział 7 cz.1

Sekret goniący sekret

Ksawery i Milena szli niemal opustoszałym parkiem zostawiając za sobą monumentalny pomnik przedstawiający trzy orły. Czasami mijali jakiegoś przechodnia. Wieczór był dość chłodny i rześki. Drzewa w większości zmieniły zielone liście na te jesienno-kolorowe a noc już całkowicie spowiła niebo. Spomiędzy koron drzew prześwitywał księżyc blado-białą łuną.

– Ciekawe jak Sara przyjęła to wszystko – Milena zastanawiała się na głos.

Powiedziała to głównie po to, by zagłuszyć ciszę jaka panowała między nimi. Sama czuła się przygnębiona tym co się stało, ale nie mogła znieść głuszy dudniącej dookoła. To milczenie wydawało się być snującą się za nimi żałobą po Ewie, co wzniecało u niej irytację. Przecież Ewa żyje, powtarzała sobie w myślach.

– Nie wiem. Interesuje mnie jedynie, a by była bezpieczna i żebyśmy znaleźli mamę – odparł twardym tonem, jednak kobieta dobrze wiedziała, że to tylko maska dla strachu i bólu, które próbował skryć przed innymi.

Spojrzała na niego z czułością.

Zawsze tak się zachowywał, gdy cierpiał. Odrzucał za wszelką cenę ból i stawał się twardy jak kamień, a serce zmieniał w bryłę lodu. I wszystko to po to, aby pozornie nie czuć cierpienia i nie pokazywać go. Był chłodny, zdystansowany; pragnął być odpowiedzialny za bliskich, choć nie wiązało się to z byciem czułym i miłym dla nich.

– Wieża jest bezpiecznym miejscem, a mamę na pewno odnajdziemy – zapewniła. – Jeśli nie w ten to w inny sposób. Ale znajdziemy, sprowadzimy ją z powrotem – mówiła pewnym siebie głosem. Próbowała zapewnić nie tylko jego, ale i samą siebie. – Po za tym jestem pewna, że skoro próbowali porwać Sarę to użyją mamy w formie przynęty na nią. Wiem, że to nie jest żadne pocieszenie, ale...

– Przynajmniej mamy prawie pewność, że żyje. – Spojrzał żonie w oczy. – Też nad tym myślałem – wyznał – ale to nie zmienia faktu, że musimy ją szybko odnaleźć – rzekł zdecydowanie, spuszczając wzrok na żwirową drogę.

– Wiem. Po prostu staram się szukać mniejszego zła w tej sytuacji – wyjaśniła, a przez ton jej głosu przeszedł cień smutku.

Ksawery uśmiechnął się lekko obejmując żonę ramieniem i szli dalej w milczeniu, zadrzewionym parkiem. Mieli nadzieję, że trop, który uzyskali od Potępionego jaki niemal ruszył w ślad za Sarą po bitwie był prawdziwy. Chwilę musieli się natrudzić, aby wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje, ale po wszystkim Damnat wręcz dziękował za śmiertelny cios.

Małżonkowie przeszli obok zamkniętego Teatru i zeszli ziemistą dróżką z górki. Skierowali się tuż obok na trawiasto-słomianą polanę okoloną krzewami i drzewami. Za dnia bywało na niej wielu ludzi, którzy upodobali sobie to miejsce do wyprowadzania psów, co znacznie utrudniało Refaim przejście za Kurtynę, gdy tego potrzebowali.

Skupiska energii, które tworzyły przejścia, do drugiego wymiaru, zwane jako punkty Cerufim niekiedy znajdowały się w dość niekomfortowych miejscach. Zdarzało się, że wojownicy potrzebowali dywersji, aby odwrócić uwagę Nieświatłych bądź po prostu skupić tyle energii, aby utworzyć własne przejście, a nie każdy z Refaim miał opanowaną tę sztukę. Najmłodszy, o którym pisała historia liczył 113 lat.

Ksawery i Milena podeszli do skalistych schodków, które były pozostałością po dawnej budowli. Obrósł je już mech, a trawa wyrastała spomiędzy kawałków popękanych miejscami kamieni. Czuli energię, jaką roztaczał Ceruf; niewidzialne pnącza muskały ich wnętrza, łącząc się z ikrą ciał Refaim i przyciągały ich coraz silniej. Małżonkowie wodzeni energią zbiegli ze schodków rozsypując się na miliony szklistych kawałeczków, kiedy niematerialne ramiona wciągnęły ich w drugi wymiar.

Wylądowali na trawie na ugiętych kolanach. Wokół nie było już parku i polany, lecz gęstwiny drzew i kilkanaście domków majaczących w oddali. Wyglądało to jak niewielka wioska na obrzeżach miasta. Nad nimi rozciągało się granatowe niebo z kłębiącymi się na nim chmurami. Pogoda i pora dnia zdawały się nie płynąć w tym samym czasie, niż w wymiarze Nieświatłych.

– Mam nadzieję, że czegoś się dowiemy – rzekł Ksawery wpatrując się w pierwszy z domów.

Bał się, że Ewy może w ogóle tutaj nie być i nie chciał, aby okazało się to prawdą. Jednakże przez cały czas brał pod uwagę takową możliwość. Byłoby to zbyt proste. Potępieni są sprytni, potrafią przewidzieć ruch przeciwnika. Lecz Ksaweremu od momentu ataku ciągle towarzyszyła nadzieja, która nie opuszcza człowieka nawet w tych najbardziej beznadziejnych chwilach.

Musieli od czegoś zacząć, a Wymiar Strąconych był właśnie punktem zaczepienia.

– Ja też – szepnęła.

Oboje pełni niepewności i strachu przed rozczarowaniem ruszyli do najbliższego domu.

Weszli po trzech drewnianych schodkach na ganek. Ksawery zapukał donośnie. Przez dłuższą chwilę nie było żadnej reakcji, co rozbudziło gniew u niego gniew. Dobrze wiedział, że muszą być w domu, ponieważ światło wylewało się na zewnątrz przez każde z okien.

Drzwi otworzyły się kilka, długich sekund później, a stojący w progu typ mrużył oczy oceniając, kto zaszczycił go odwiedzinami.

Miał czarne włosy z wygolonymi bokami i wyraźnie zarysowane mięśnie pod czerwoną koszulką. Był kilka centymetrów niższy od Ksawerego. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat, jednak w rzeczywistości miał zapewne kilkaset.

Po chwili przyglądania się stojącej przed nim parze, jego wąskie usta rozciągnęły się w kpiarskim uśmieszku.

– A czegóż to zbłąkane aniołki tutaj szukają? – Założył ręce na piersi. – Czyżby panowie Aniołowie wysłali was z misją? – Uniósł brew.

– Nie, przyszliśmy w prywatnej sprawie – odparł Ksawery poważnym, chłodnym głosem.

– A cóż to za sprawa? – zapytał do znużenia obojętnym tonem.

Ksawery zacisnął szczękę.

– Szukamy kogoś – odparł spokojnie.

Wpatrywał się w chłopaka srogim wzrokiem.

– A skąd pomysł, że akurat tutaj tego kogoś znajdziecie?

Ksawery odetchnął głęboko starając się zapanować nad emocjami. Miał wielką ochotę przyprawić Upadłego o kilka sińców. Ostatkami silnej woli powstrzymywał się przed rękoczynami.

– Wiem, że wyparliście się i Nieba, i Piekła, ale wiem również, że czasami Damnaci u was goszczą, więc macie aktualne informacje o Cynober. Chciałbym wiedzieć czy wiecie, gdzie zabrali pewną kobietę – mówił rzeczowym tonem. Wpatrywał się z uwagą w gospodarza. Obserwował mimikę twarzy, ruch oczu – mógł wywnioskować czy chłopak kłamie czy też nie, lub czy próbuje coś ukryć. – Szukacie większych zysków, więc mogę wynagrodzić każdą informację – zaproponował znaczącym tonem.

Ksawery nienawidził szantażu, ale w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. Musiał jakoś zmotywować Upadłego Anioła do wyjawienia informacji. Jakiejkolwiek, która naprowadziłaby go na trop mamy.

Rozmówca Ksawerego westchnął z uśmiechem zadowolenia i zmienił pozycję; oparł się ramieniem o framugę i wsadził dłonie w kieszenie czarnych jeansów.

– Przykro mi, ale nie słyszałem, by kogokolwiek porywali. A już zwłaszcza pół anioła, który z tego co wiem miałby problemy z przekroczeniem tej złej granicy. Jeśli dobrze się orientuję to interesują się przede wszystkim ludźmi, więc obawiam się, że nie mogę wam pomóc. – Rozłożył ręce w geście bezsilności. Uśmieszek nie schodził mu z twarzy.

Kiedy rozkładał ręce, by zobrazować swoją niemoc, coś mu wypadło z jednej kieszeni. Mężczyzna schylił się po to szybko, ale Ksawery złapał jego rękę w żelaznym uścisku powstrzymując go przed sięgnięciem rzeczy i sam podniósł owy przedmiot. Był nim srebrny łańcuszek z trzema zawieszkami w kształcie serduszek. Na każdym z nich wygrawerowana była jedna litera: K, S, M.

Stojąca za mężem Milena spojrzała wielkimi oczyma na ściskany w pięści partnera naszyjnik, któremu przyglądał się z szokiem i niedowierzaniem. Przyjęła go po chwili drżącą dłonią, kiedy jej go podał.

Ksawery poczuł przypływ wściekłości. Złapał za chabety gospodarza przyszpilając go do ściany i wpatrywał się z mordem w oczach w jego przerażoną twarz.

– Skoro nikogo nie porwali to skąd to masz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. W jego brązowych oczach wrzał ogień. – Nie ukrywacie jej tutaj przypadkiem, skoro jak sam stwierdziłeś nie może przekroczyć granicy? Hm?! – uniósł brew. Cały poczerwieniał na twarzy ze złości.

Mężczyzna jednak milczał.

– Mów!

Zamachnął się pięścią i zadał mu silny cios w szczękę.

– To od jednego z Damnatów – powiedział w końcu unikając spojrzenia rozwścieczonego mężczyzny. – Dał mi to jako zapłatę za towar – wyznał z nieskrywaną niechęcią.

– Co mu sprzedałeś? – zapytała kobieta ostrym tonem. Wpatrywała się w niego płonącymi z gniewu oczyma.

Powstrzymywała się, aby nie przyozdobić go o kolejnego sińca, z drugiej strony twarzy. Ściskała gniewnie naszyjnik w pięści czując jednocześnie i strach, i wściekłość. Ewa żyje. Ten wisiorek nic nie oznacza. Ona żyje, zapewniała się w duchu.

– Pewne proszki – uśmiechnął się tajemniczo. – Ale nie pytajcie jakie. Na próżno strzępić język skoro i tak nie otrzymacie odpowiedzi – westchnął z zadowoleniem.

– Nie pogrywaj z nami – ostrzegł syn Ewy mrocznym tonem niosącym groźbę. – Trzymacie ją tutaj? Lepiej odpowiedz! – Mięśnie na jego czerwonej twarzy drgały, a pierś unosiła się ciężko, tak jakby miał za chwilę wybuchnąć.

Ksawery był teraz przekonany, że Upadły musiał coś wiedzieć, nie było innej opcji. Miał naszyjnik jego matki, musiał wiedzieć kto ją uprowadził. Przyszpilał go wściekłym, gorejącym spojrzeniem.

– Powiedz kto ją porwał i gdzie zabrał – nakazał niskim i przerażająco spokojnym tonem. – Chyba widziałeś twarz Damnata, który przyniósł ci naszyjnik – bardziej stwierdził niż zapytał. – Który to?! – oddychał ciężko.

– Nie widziałem twarzy, bo nie dostałem wisiorka bezpośrednio – warknął. – I jestem pewny, że nie uwierzysz mi na słowo, kiedy powiem, że nie więzimy tu nikogo, więc od razu pozwolę wam wejść do środka i przejrzeć na własne oczy!

Ksawery odetchnął głęboko i puścił chłopaka po chwili chociaż miał wielką ochotę pobić go do nieprzytomności.

Gospodarz wygładził swoją koszulkę i odsunął się na bok wystawiając zapraszająco rękę w iście drwiącym geście.

Milena z mężem wymienili szybkie spojrzenie. Nie mieli pewności czy to nie pułapka, ale musieli zaryzykować, aby móc odnaleźć matkę. Zrobiliby dla niej wszystko, tak jak ona dla nich.

Wiedzieli też, że Upadli nie zrobiliby nic nierozsądnego, ponieważ mieliby problemy ze strony Refaim jak i Aniołów. Chcieli jedynie spokojnie egzystować i nie popaść w konflikt z żadną ze stron – ani Aniołów ani Potępionych. Istniało ryzyko, że pracując dla Damnatów mogą być bardziej zmotywowani do podejmowania gwałtownych działań, jednak małżeństwo nie miało innego wyjścia. Byli zmuszeni do przeszukania tego wymiaru, nie mogli zwrócić się do nikogo o pomoc. W tej sytuacji mieli wyłącznie siebie i rodzinę, którą musieli się opiekować. Sam Bóg nie byłby im w stanie pomóc, a wręcz nawet byłby wrogiem. Skoro Cynober chciało dostać jego siostrę, Królestwo Lazuli, określane przez ludzi niebem, dla bezpieczeństwa mogło po prostu zlikwidować Sarę.

Weszli do środka, a gospodarz za nimi nie zamykając drzwi. Byli przygotowani na nagły atak i konfrontację, ale nic takiego się nie wydarzyło. Chłodna rękojeść sztyletu, zatkniętego za plecami, dotknęła rozgrzanej skóry Ksawerego przypominając mu o swojej obecności.

Stali za progiem wąskiego korytarzyka pomalowanego na czarno. Podłogę zakrywał czerwony dywan. Po lewej znajdowały się kręte schody w górę, a po prawej w dół, ginące w ciemności. Natomiast naprzeciwko, na końcu korytarza otwarte na oścież drzwi ukazywały kawałek salonu.

– Pójdę na górę – oznajmiła Malwina i od razu weszła na schody nie chcąc tracić czasu.

– To ja w dół. Nie ruszaj się stąd – zwrócił się do chłopaka celując w niego palec z groźbą.

– Gdzieżbym śmiał – zakpił przewracając oczyma.

Ksawery nic nie odpowiedział mając dość pogawędek zabierających czas i zszedł do piwnicy.

Wnętrze pogrążone było w całkowitych ciemnościach, więc musiał obmacać ściany w poszukiwaniu przełącznika. Znalazł go po kilku sekundach i nacisnął, zalewając wnętrze białym światłem jarzeniowym.

Piwnica była długa, wąska oraz niezwykle czysta i schludna jak na swoją rolę. Ściany były pomalowane na szaro. Po obu stronach znajdowały się cztery pary metalowych drzwiczek, wszystkie były uchylone. Z jednych dobiegały jakieś szmery. Przepełniony nadzieją mężczyzna podszedł szybko do tych znajdujących się na końcu po prawej i otworzył je szerzej.

Maska zawodu zakryła jego twarz, kiedy zamiast matki ujrzał tam jakiegoś mężczyznę.

Miał posiwiałe włosy, miejscami całkowicie białe co mogło mówić, że miałby około sześćdziesiąt lat lub więcej. Jednak jego twarz była niewiele starsza od Ksawerego. Mógł najwyżej liczyć jakieś trzydzieści pięć wiosen. Mężczyzna cały drgał, a jego półnagie ciało poznaczone było trzema krwawymi symbolami wyciętymi na piersi. Żyły odznaczały się białymi pajęczynami na szarzejącej się skórze, a szeroko otwarte oczy zachodziły czernią na białkach. Szeptał coś cichym, gardłowym głosem.

Ksawery musiał stanąć krok za progiem, aby usłyszeć o czym mówi ofiara Naznaczenia.

– Mrok… cisza po skończoności w nowej wieczności… – chrypiał lekko. – Koni tętent rozlegnie się wokół. Wiele, wiele krwawych ostrzy… powietrze zawiruje złotem, czernią i czerwienią… bo tyle piór opadnie. Ogień… będzie ogień i woda, woda strzeli i prawdę odsłoni… ogień umocni. A ogień nie ma pochodzenia. Nie z Piekła i nie z Nieba…

Nie przysłuchiwał się dłużej majakom mężczyzny, który niemalże przestał już być człowiekiem – wszyscy mówili podobne brednie podczas procesu Naznaczania­­. Pokręcił jedynie głową ze smutkiem.

Naznaczanie było wyjątkowo okrutne. Damnaci porywali ludzi i tworzyli z nich istoty na kształt Ambr, jednakże były one silniejsze od nich. Nazwano je Maltenami, od łacińskiej, pełnej nazwy Mali autem homines in carne, co znaczy – Złe dusze w grzesznym ciele, choć większość i tak nazywa ich Naznaczonymi. Upadłe Anioły wycinali na ich skórze trzy symbole: wywołania duszy, powiązania oraz zamknięcia.

Symbol wywołania duszy pozwala Upadłemu, który wykonuje rytuał na wyzwolenie duszy z ciała i oczyszczenie go z wszelakiej ikry tej duszy. Psyche zamyka się w specjalnej szkatule i przechowuje na ewentualny późniejszy użytek.

Znak powiązania pomaga utrzymać energię ofiary łącząc ją na czas rytuału z ikrą duchową Upadłego, aby utrzymać procesy życiowe umierającego ciała. A umiera ono ze względu na zadane wcześniej obrażenia.

Natomiast ostatni z symboli, zamyka nową duszę w ciele, a znak powiązania pozwala również na połączenie ikry nowej psyche z ikrą ciała.

Zawsze wykorzystywane do tego obrzędu są dusze grzesznych ludzi, które trafiają do Cynober.

Na koniec ceremoniału, Upadły zatapia czarny sztylet wykonany z krwi Archaniołów, w swojej i wbija go w serce ofiary. Biała krew rozchodzi się po całym organizmie niszcząc swoją szkarłatną poprzedniczkę.

Ludzie poddani Naznaczeniu przestają nimi być. Stają się piekielnymi bytami o własnym umyśle pod władzą Cesarza Piekieł wobec, którego są całkowicie lojalni. Egzystują później jako demony.

Ksawery chciał pomóc temu mężczyźnie, praktycznie rzecz biorąc takie było zadanie Refaim, lecz było za późno. Zatrzymanie procesu przemiany było niemożliwe, a zabicie go niewiele by pomogło. Dusza na powrót znalazłaby się w Piekle, a ciało nie umarłoby mając w sobie krew Upadłego i Anioła. Bytowałoby jako pusta marionetka, którą znów można by wypełnić jakąś grzeszną duszą.

W Sakralnym Świecie śmierć nie była najgorszym losem, jaki mógł spotkać jakąkolwiek istotę. Była jednym z lepszych. Jednak nawet i na nią bywało zbyt późno.

Brat Sary westchnął i odwrócił się ze smutkiem od widoku Maltena. Nie mógł go nawet zabrać do Zakonu, aby tam się nim zajęli, bo najzwyczajniej w świecie musiałby zdać raport że swojego pobytu tutaj, powiedzieć po co tutaj przyszedł, czego szukał, albo kogo.

Cały czas myślał o mamie, a umysł podsuwał mu różne przerażające myśli. Zastanawiał się czy żyje, czy jest torturowana, albo… Naznaczana. Łza spłynęła mu z policzka. Stanął przy ścianie i gwałtownie wbił w nią zaciśniętą pięść, aż kostki otarły mu się do krwi. Nie potrafił dłużej powstrzymać uczuć.

– Boże nie pozbaw mnie mamy – szepnął drżącym od szlochu głosem, po czym nabrał głęboko powietrza i wypuścił je w szlochu. – Błagam...

Myśl utraty drugiego rodzica doprowadzała go do szaleńczej rozpaczy. Niegdyś stracił ojca w makabrycznych okolicznościach, widział jak tamten Damnat podcina mu gardło mieczem należącym do Rafała. To wiele w nim zmieniło, wywołało traumę. Nienawiść. Teraz utracił matkę w tej samej sytuacji. Ale z tą różnicą, że musiał żyć dalej i szukać jej nie mając pewności czy ona wciąż żyje. Śmierć Rafała była szybka i widoczna. A Ewa… Ta niepewność plątała mu wszelkie myśli. Miał ochotę płakać, walczyć, porzucić wszystko i zadbać o bezpieczeństwo rodzeństwa. Zostać i odejść.

Robił coś nie wiedząc tak naprawdę co ma robić. A musiał coś zrobić, aby odzyskać mamę. I usilnie odpychał od siebie dręczącą go myśl, że gdy ją znajdzie, Ewa może nie być już wśród żywych.

W tym samym czasie Milena przeszukiwała dwa pokoje na górze. Wnętrze mieszkania było urządzone jak wszystkie inne: kanapy, regały, nawet firanki i zasłony.

Nie znalazła nic ciekawego, ani wartego uwagi; czegoś co mogłoby posłużyć za trop. Mimowolnie czuła rosnącą złość.

Podobnie jak Ksawery ukrywała większość swoich uczuć i emocji, a wyżywała się podczas walk bądź treningów. Nie lubiła czuć się słabsza i bezsilna z powodu odczuwanego smutku. Irytowało ją działanie w niewiedzy; kiedy musiała działać nie wiedząc co dokładnie robić i czy jej wysiłki zaowocują zwycięstwem.

Teraz jednak sytuacja była o tyle poważna i nagląca, że trzeba było odnaleźć Ewę, która mogła, zgodnie z założeniami być wabikiem na Sarę, albo co najgorsze nie żyć. A tego obawiała się najbardziej. Samą wygraną byłoby odszukanie kobiety, ale nie mogła pojąć jakby się poczuła, gdyby odnaleźli jedynie jej ciało.

Milena nie chciała w żaden sposób traktować tej akcji ratunkowej jako wyścig z nagrodą, ale tak właśnie to odbierała i tak też się czuła; jakby ścigała się z czasem o życie i to nie jej, lecz matki. A co byłoby przegraną? Misja ratunkowa zakończona fiaskiem? Czy misja ratunkowa zakończona odnalezieniem martwej kobiety?

Usilnie starała się skupić na wykonywanej czynności, ale ponure myśli dokładały się do złości jaka się w niej kumulowała. Nie powodowały większego smutku czy strachu. Po prostu wywoływały złość samą swoją obecnością. Do tego wszystkiego martwiła się stanem psychicznym Ksawerego. Widziała jak chowa on wewnątrz siebie emocje i uczucia, a na zewnątrz oddaje jedynie złość i surowość. Cały strach i rozpacz, a przede wszystkim ból upychał w sobie, tworząc niebezpieczną mieszankę, która może wybuchnąć w nieodpowiedniej chwili. Albo co gorsza skłonić go do czegoś nierozsądnego.

Był zdesperowany, tak jak wszyscy. Jednak wiedziała i widziała po nim, że ta desperacja owładnęła go silniej od innych.

Po kwadransie szukania nie znalazła niczego przydatnego. Tylko jakieś księgi, broń różnego rodzaju, białą i palną. Zeszła na dół mijając nadal stojącego przy drzwiach gospodarza, który uśmiechnął się wymownie i ruszyła do salonu. Ksawery przeszukiwał go już od kilku minut.

– Na dole nic. Tylko Naznaczony – westchnął odkładając książkę na półkę regału.

Sprawdzali najmniejsze przedmioty, nawet książki mając nadzieję na odnalezienie choćby najmniejszej karteczki z jakąkolwiek informacją, która mogłaby ich naprowadzić na jakiś adres, wymiar, zamiary – cokolwiek.

– Na górze też pusto – odparła podchodząc do niego. – Tu jak widzę też nic ciekawego…

Skinął głową.

Salon połączony był z aneksem kuchennym. Stała w nim jedynie czarna, skórzana kanapa, meblościanka, szklany stół i wyposażenie kuchenne oddzielone długą ladą barową od reszty.

Na dokładne przeszukanie pomieszczenia przeznaczyli jeszcze trzydzieści minut. Zajrzeli w każdy zakamarek jednak nie znaleźli żadnej przydatnej poszlaki.

Opuścili salon podenerwowani i udali się do wyjścia.

– Mówiłem, że nikogo nie ukrywamy – powiedział chłopak uśmiechając się półgębkiem.

Małżonkowie zmierzyli go chłodnym spojrzeniem.

– Wygląda na to, że będziemy musieli przeszukać jeszcze inne domy – powiedziała Malwina, a do jej głosu mimowolnie wkradła się rezygnacja.

– Będę szukał całą noc, jeśli będzie trzeba – oznajmił z mocą.

– A kogóż to straciłeś, że tak pilnie usiłujesz go odnaleźć? – spytał chłopak sarkastycznie.

– Matkę – odparł bez wahania, mięśnie na jego twarzy stwardniały. – Naszyjnik, który miałeś w kieszeni należy do niej – wyjaśnił oschłym tonem.

Z twarzy Upadłego spełzł uśmieszek zastąpiony przez neutralność.

– Przykro mi… – spuścił wzrok.

– Przykro ci? – zapytał Ksawery ze złością i zdumieniem. – Ty nigdy nie miałeś matki! – Wycelował w niego palec kreśląc zamaszystą linię w powietrzu. – Nie wiesz jak to jest stracić kogoś bliskiego! – wybuchnął i momentalnie poczerwieniał na twarzy.

Upadły milczał przez chwilę.

– Wiem. Miałem kiedyś rodzinę i przez to zostałem strącony. – Spojrzał na niego ze smutkiem. – Byłem Aniołem Stróżem chłopaka. Raz mu się ukazałem, kiedy był w potrzebie, uratowałem mu życie. Później zostałem u niego i jego matki. Zaopiekowali się sierotą – uśmiechnął się tęsknie pod nosem; wspomnienia przeniosły go w przeszłość. – Zżyłem się z nimi. Miałem rodzinę – powiedział z przekonaniem patrząc Ksaweremu w oczy z dziwnym wyrazem twarzy. Niby z uśmiechem, lecz wyglądał jakby miał zaraz zacząć płakać. – Ale straciłem ją. Za to, że kogoś pokochałem, i że ktoś pokochał mnie zostałem wygnany – mówił drżącym głosem. – Straciłem i brata, i matkę – wypowiedział ostatnie słowa przez zaciśnięte zęby rozdrażniony bolesnym wspomnieniem.

Milena spojrzała na niego niemal ze współczuciem. Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zaraz zamknęła je z powrotem. Ksawery natomiast zachował chłodną postawę. To, że Upadły nie wiedział, że szukają matki nie usprawiedliwiało faktu, że nie chciał z nimi rozmawiać i im pomóc. Z pewnością nie zamierzał mu współczuć.

– Wiesz zatem jak to jest – rzekł jedynie łagodniejszym tonem. – Ja straciłem kiedyś ojca, a dosłownie przed chwilą matkę. Dlatego, jeśli wiesz cokolwiek to błagam cię. Zaklinam na wszystko, powiedz mi, proszę – brązowe oczy mężczyzny wypełniło błaganie, a chłodny ton głosu pod koniec jego wypowiedzi ujawnił skrywaną rozpacz.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie za wiele nam mówią, ale skoro porwali pół anioła to kroi się coś dużego. Mają swoje domy-kryjówki…

W progu od kilku sekund stał wysoki i barczysty chłopak, jego ciało poznaczone było czarnymi tatuażami. Przez otwarte drzwi obserwował scenę jaka rozgrywała się w korytarzu i przysłuchiwał się rozmowie. Gdy tylko usłyszał o czym jego współlokator rozmawia z Refaim, natychmiast wparował do środka dezorientując wszystkich.

– Co im powiedziałeś?! – zagrzmiał i pchnął go na ścianę. Uderzył chłopaka wściekle pięścią w brzuch, aż ten skulił się z bólu. – Doskonale wiesz, że mamy z nimi umowę. Nie chcę zostać po wieki w męczarniach! – kopnął go w żebra z kolana. Słychać było łamanie kości. – Ty i twoje miękkie serce. Wystarczy, że powiedział ci o zaginionej mamusi, a ty już topisz się w smutku. Za bardzo uczciwy aniołek z ciebie był. I nadal jest – wysyczał. – Zbyt krótki czas po Strąceniu minął, byś przywyknął do tutejszych reguł, młody.

Ksawerego opanowało uczucie wściekłości i niechcianego współczucia. Chłopak zaryzykował i powiedział mu to co wiedział, okazał mimo wcześniejszej postawy zrozumienie i politowanie, a jego gest spotkał się z dosłownym odrzuceniem i pogardą. Nie mógł tego ścierpieć. Nienawidził czegoś takiego.

Brat Sary doskoczył do wytatuowanego mężczyzny i zrobił z nim to samo, co on ze swoją ofiarą. Tyle, że ze zdwojoną siłą.

– W przeciwieństwie do ciebie on wykazuje ludzkie uczucia...

Wytatuowany chłopak mu przerwał.

– Jakbyśmy byli ludźmi – zaśmiał się mimo przeszywającego go bólu. – Choć Upadłem, nadal zwę się Aniołem. – Spojrzał na niego ostentacyjnie.

– To, że nie uważasz się za człowieka, ale za kogoś lepszego nie znaczy, że nie możesz okazywać ludzkich emocji i uczuć – oświadczył nad wyraz spokojnym głosem i odwrócił się plecami do niego, nie zważając na jego prychnięcie.

Pomógł Milenie postawić gospodarza na nogi.

– Ich domy są ukryte wśród domów ludzi – wysapał poprzez boleść brzucha.

– Dziękuję, że nam pomogłeś mimo że ryzykowałeś przez to. Może nadejdzie czas, kiedy Pan ci wybaczy – Ksawery uśmiechnął się delikatnie.

– Dla mnie już nie ma przebaczenia, ale mam nadzieję, że odnajdziesz mamę – popatrzał mu w oczy, a jego spojrzenie mówiło: powodzenia.

– Dziękuję – położył dłoń na ramieniu gospodarza.

Chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Idźcie już nim on się całkiem zdenerwuje – ostrzegł kierując wzrok na napastnika. – Ja sobie poradzę – zapewnił. – W końcu już kilka miesięcy tu siedzę.

– Dobrze, dziękujemy ci raz jeszcze – powiedziała Milena.

Nie wiedząc co więcej ma dodać odwróciła się i wyszła z mężem z domu i zamknela za sobą drzwi, odcinając się tym samym od dalszych wydarzeń, które się za nimi rozegrają.

– Szkoda mi tego chłopaka – wyznała z westchnieniem.

Teraz pojęła, że musiał być zmuszany do milczenia jak i wielu innych potwornych rzeczy, po swoim upadku. Nigdy tak naprawdę nie zgrzeszył, jedynie złamał zasadę. Pokochał kogoś.

– Mnie też, ale nie mogliśmy nic zrobić – Ksawery odparł twardym tonem. – Trzeba odnaleźć mamę. Kara za grzechy musi zostać odbyta – stwierdził. Znów powrócił chłód do jego postawy. – Przynajmniej wiemy, gdzie możemy zacząć szukać.

– Tak. Tylko, że nie wiemy, gdzie dokładnie są ukryte ich domy – przypomniała zirytowana.

– Poszukamy informacji. Ktoś będzie musiał wiedzieć – rzekł z mocą. – Tymczasem poszukajmy w innych domach. Możliwe, że jednak mogą ją tu ukrywać, a jemu o tym nie powiedzieli. Albo mają gdzieś indziej jakieś informacje...

– Wszystko jest możliwe – odparła ściszonym, ponurym głosem, co nie było do końca odpowiedzią na wypowiedź jej męża. – Myślisz, że mówił prawdę? – spojrzała na niego z ukosa. Doskonale wiedziała, że Ksawery nie jest ufny. Sama, zresztą nie darzyła zaufaniem nikogo od razu.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ale nie możemy zakładać, że kłamał. Tak na sto procent też mu nie wierzę, jednak musimy od czegoś zacząć – spojrzał w oczy Milenie. – Do kogo innego zwrócimy się o pomoc? – zapytał retorycznie.

Ciężko mu było stwierdzić czy chłopak kłamał czy mówił prawdę. Nie mógł wykluczyć żadnej z opcji ani postawić na jedną z nich. Pięćdziesiąt procent na „tak” i tyle samo na ,,nie”. Nienawidził niepewności. Musiał układać wszystko, analizować, doszukiwać się wszystkiego co byłoby mu przydatne do podjęcia właściwego wyboru. A i tak, gdy podejmował jakąś decyzję to miał wątpliwości czy jest słuszna. Było to niezwykle irytujące.

Niepewność jest niczym oko cyklonu. Porywa człowieka wirując nieprzerwanie i zbiera na swej drodze wszystko jak huragan. Zarówno śmieci jak i wartościowsze rzeczy, po czym niszczy je tak, że nie można już odróżnić śmiecia od złota.

Strąceni nie byli już co prawda sprawiedliwymi, przestrzegającymi dekalogu i praw Aniołami, lecz nie stali się również Damnatami; żądnymi zemsty, sprytnymi Potępionymi synami, którzy robili wszystko, aby rozplenić się na Ziemi i niszczyć. Strąceni byli po prostu Upadłymi, którzy zbłądzili grzesząc, tak jak ludzie.

Zajmowali się głównie handlowaniem i sprzedażą towarów wyrabianych przez Damnatów, lub tworzyli przeróżną broń na ich potrzeby. Czasami przydawali się również Refaim. Byli zupełnie jak dilerzy narkotykowi czy informatorzy policyjni wśród Krystalicznego Królestwa. I wdawali się w szemrane interesy z Cynober pomagając Potępionym na wszelakie sposoby. Nie byli związani moralnie z żadną ze stron. Szukali jedynie zysków, czasami i dobrej zabawy. Duża część mieszkała też pośród ludzi, próbując ułożyć nowe życie. Wielu Strąconych bawiło się również w astrologię, zbijając krocie na ludzkiej naiwności i głupocie.

– Chodź. – Milena wsunęła dłoń w dłoń męża. Oboje ruszyli na dalsze poszukiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz